Anarchista w poszukiwaniu straconego siebie #45 (1/2016)
Autora książki Opary anarchii, łzy rewolucji znam już od przeszło czterech lat i został mi przedstawiony, jako odważna, walcząca (zawsze wygrywane, fizyczne starcia z naziolami, weszły już do kanonu warszawskich opowieści) i zaangażowana w klimat osoba. Dlatego ze zdziwieniem dowiedziałam się, że Tymoteusz nie uznaje się za anarchistę i ma z tym określeniem kłopot. Rozwiązanie zagadki przedstawił sam, w wydanych niedawno książkach: Czas anarchia, tryb rewolucja oraz Opary anarchii, łzy rewolucji. Oto kilka refleksjami a propos tej drugiej… której fabuła krąży wokół Antyszczytu w Warszawie z 2004 roku.
Treść Oparów anarchii… dotyczy wyłącznie czasu poświęconego na przygotowanie oraz samego odbycia się Antyszczytu. Nie ma w niej żadnych okoliczności spoza i jest to moim zdaniem jeden z jej plusów. Jak wyglądały przygotowania? Z książki wynika, że TYPOWO: zamykały się w kilku ścianach alternatywnej Jadłodajni, gdzie podpici i wyzwoleni z okowów konsumpcyjnych wartości, pogoni za pieniądzem, młodzi oraz starsi anarchiści, antyglobaliści i inni toczyli zażarte dyskusje, przerywane okolicznościowymi bójkami, pijackimi fazami lub miejskimi przygodami. W ich rozmowach zawsze przewijał się wątek konfliktu na linii my – oni. My, to niesieni wspólnym, buntowniczym duchem, uświadomieni niewolnicy systemu, w którym tkwimy jak każdy, ale przynajmniej posiadamy właściwą perspektywę. Oni – to bezideowe kotlety pozbawione kontroli nad własnym życiem, nieszczęśliwe, wkurwione i osamotnione jednostki, poruszające się bezwolnie w totalnej fabryce, jaką jest życie. A każde z opisywanych wydarzeń jest przyczynkiem do kolejnych pytań: jak poruszyć masy? Czemu pozostają tak głuche i konformistyczne? Dlaczego się wzajemnie mijamy? Kim tak naprawdę jesteśmy my? Na ile nasze działania mają sens i czy mają sens w ogóle?
Siłą tej książki jest jej bezpośredniość, wartko toczący się język, który nie odbarwia wydarzeń, niczego nie koloryzuje ani nie wybiela. Czuje się, jakby tę historię opowiadał ktoś siedzący obok, czasem wzdychając, czasem pojękując; ktoś, kogo mamy ochotę poklepać po ramieniu. Niektóre z wątków bawią, inne być może przyprawią o lekkie zażenowanie, ale wszystkie układają się w krótką historię życia ówczesnego anarchisty. Warto je poznać właśnie jako część składową tamtych zrywów wolnościowych.
Jednak myli się ten, kto dostrzeże jedynie postalkoholowe flesze, frustracje czy trawiące ówczesne dusze konflikty. We wstępie do książki Tymoteusz napisał: „Starałem się odpowiadać na pytania [dotyczące ruchów z lat 80. i 90. podczas poprzednich spotkań autorskich] podchodząc do zagadnienia kontrkultury, kontestacji i ruchów społecznych z wielorakiej perspektywy (…) mimo to czułem niezadowolenie z udzielanych przez siebie odpowiedzi. Miałem pewność, że zawierają one tylko część prawdy, jej stronę zewnętrzną, a klucz do sedna pozostaje nieuchwytny. Stanowił on dla mnie zagadkę mimo, że byłem uczestnikiem opisywanych wydarzeń”. Tymczasem – w moim odczuciu – odpowiedź na rozterki, jakie wówczas przeżywano i które są dylematem do teraz, znajduje się właśnie w niniejszej książce. Bo tak naprawdę, głównym tematem który podejmuje, jest odwieczny dylemat anarchisty: czy jego anarchia jest reprezentacją własnego heroizmu czy hedonizmu?
Ów problem zaistniał na naszej osi czasu z chwilą, kiedy ruch wydzielił się na zróżnicowane okresy, podzielone ze względu na pochodzenie i sposób pojmowania idei przez jego uczestników. Powszechnie uważa się, iż do czasów drugiej wojny światowej przeważał duch heroizmu – anarchiści, będący najczęściej robotnikami, starali się żyć moralnie o poziom wyżej, niż klasa burżuazyjna, z którą walczyli. Ich moralność zakładała ograniczenie przyjemności do minimum, dochodziło nawet do sytuacji kuriozalnych, kiedy w obrębie całych miast, zwłaszcza hiszpańskich, anarchistyczni purytanie nie sprzedawali żadnych napojów alkoholowych, kawy czy lemoniady. Luksus był dla nich występkiem a folgowanie używkom i przyjemnościom, brakiem godności i elementem zniewolenia. Przede wszystkim zaś, idąc na walkę klas, czynili to z poświęceniem – strajkowali, walczyli o wyzwolenie chłopów i dbali o swoje otocznietak, by było zgodne z ich ideałami. Po drugiej stronie stoi intelektualizm i wyrafinowanie pokolenia ’68., czyli anarchizm odrodzony tym razem w klasie średniej, wyrosłej na przekonaniu o istnieniu systemu zmieniającego życie w spektakl, a bogactwo i biedę – w złudzenia. W tym świecie tłamsi się jednostkę, sztucznie kontroluje jej potrzeby, pragnienia i myśli, zmuszając do zaspokajania ich przez nabywanie odpowiednich dla danej chwili wygaszaczy. Kontroluje cały jej czas – wszystko poświecone jest pracy lub konsumowaniu. W tym ujęciu przyjemność jest anarchiczna, dzika, naturalna. Jeśli chcesz być wolny – pielęgnuj w sobie spontaniczne pragnienia, zaspokajaj je czym i kiedy tylko masz ochotę – hedonizm to rewolucja! Dokładnie ten rodzaj rozterki doskonale opisuje cała książka Tymka. Bezustanne dryfowanie w rzeczywistości, będące innym rodzajem powszechnego marazmu; brak odpowiedzi na najważniejsze pytania i środowisko, które nie pomaga, bo jest w dokładnie tym samym miejscu.
Wszyscy w powieści mają dobre argumenty na to, dlaczego chcą robić rewolucję i po co im Antyszczyt – ale czy rzeczywiście tego pragną? Czego chce sam autor, raz po raz zarzucający innym brak świadomości i woli działania, równocześnie pielęgnujący swój eskapizm, który każe mu tkwić w samotności, będąc czasem z tłumem, ale częściej poza nim.
Bohaterowie Łez rewolucji nie są pomnikami dawnych czasów, dzięki czemu możemy poczuć się, jakbyśmy byli między nimi. Bo też nie ma między nami istotnej różnicy. Główny dylemat pozostaje nierozwiązany – kapitalizm tylko urósł w siłę, bunt stał się przedmiotem obrotu handlowego. „Irokezy robią dziś sobie nawet sekretarki” – powiedział w niedawnym wywiadzie do Wyborczej Tymoteusz. Ale nie jest to rewolucja ani nawet jeden z jej elementów – to tylko dowód na pacyfikację przez system kontrkulturowych symboli. Gdzieś zapodziała się anarchistyczna praca z ludem, uświadamianie i uczenie. Hedonistyczny wariant pogrążył samych hedonistów – rewolucja zjadła własne dzieci.
W którym miejscu znajdujesz się Ty – Drogi Czytelniku? Czy jesteś jednym z uczestników Antyszczytu, a może początkującym aktywistą, dopiero stojącym przed wyborem drogi własnych wartości, konfliktującym się ze światem? Czy rewolucja byłaby możliwsza teraz, czy mamy lepsze zaplecze praktyczno-ideowe, czy chcemy się poświęcać czy tylko dobrze bawić w zamkniętym, uświadomionym gronie? Sięgnij po książkę Tymka i dokończ jego opowieść.
KKB