Calais – hańba zjednoczonej Europy #34 (1/2011)
Położone nad Kanałem La Manche francuskie miasto Calais to największy w Europie port promowy, obsługujący większość ruchu pasażerskiego i towarowego pomiędzy Wyspami Brytyjskimi a kontynentalną Europą. Z tego powodu Calais stało się punktem zbornym dla kilkudziesięciu tysięcy „nielegalnych” imigrantów, jacy każdego roku próbują przedostać się do Wielkiej Brytanii i jednym z symboli „Twierdzy Europa” – stworzonego przez państwa Unii Europejskiej systemu inwigilacji, kontroli i represji, mającego zapewnić państwom członkowskim możliwość „zarządzania” migracjami stosownie do własnych potrzeb.
W Calais łączą się szlaki, jakimi do „lepszego świata” podążają imigranci z krajów dotkniętych przez wojnę, biedę i polityczne represje. Nie przez przypadek są to najczęściej miejsca kolejnych bolesnych porażek polityki, prowadzonej przez bogate kraje Zachodu: Afganistan, Irak, Kurdystan, Palestyna, kraje Afryki Północno-Wschodniej i subsaharyjskiej – mieszkańcy wszystkich tych państw, poddanych eksperymentom z „przeszczepianiem demokracji”, „wprowadzeniem zasad gospodarki wolnorynkowej” czy choćby złożonych w ofierze na ołtarzu „interesów geopolitycznych” i „światowego ładu” wyruszają co roku w drogę, która prowadzi do tego francuskiego portu. Ich wędrówka na francuskie wybrzeże Kanału La Manche trwa często ponad rok, wypełniony strachem, upokorzeniem i trudną do wyobrażenia nędzą. Ci, którym uda się żebraniem i dorywczymi pracami zebrać pieniądze na opłacenie szmuglerów, przerzucających ich przez kolejne granice, zmylić czujność policji mijanych krajów, w końcu pokonać bez pieniędzy i dokumentów, pod plandekami ciężarówek lub kolejowych toaletach kilka tysięcy kilometrów, dzielących główne punkty przerzutowe „nielegalnych” imigrantów od francuskiego wybrzeża, trafiają w okolice Calais. Tutaj, w oczekiwaniu na możliwość przedostania się na teren terminalu, gdzie po przekroczeniu kontroli granicznej ciężarówki jadące do Wielkiej Brytanii czekają na załadunek na promy, imigranci koczują tygodniami w położonych wokół Calais prowizorycznych obozowiskach, bądź skłotują opuszczone domy i budynki przemysłowe. Warunki w obozach, zwanych „dżunglami”, są skrajnie trudne, szczególnie jesienią i zimą, gdy pochodzący z Południa imigranci, wyczerpani głodem, chorobami i wielomiesięczną tułaczką zmuszeni są do życia w temperaturach nieznanych w ich rodzinnych krajach. Większość z nich nie posiada własnych namiotów, śpiworów czy choćby zimowej odzieży, jest więc całkowicie uzależniona od pomocy organizacji humanitarnych działających w okolicy i tego, co uda im się znaleźć wśród śmieci, wyrzuconych przez mieszkańców Calais. Podobnie wygląda sytuacja z żywnością, „nielegalny” status przybyszów wyklucza możliwość pracy zarobkowej i zakupów, nawet wyprawy do punktów wydawania pomocy żywnościowej w mieście wiążą się z ryzykiem zatrzymania przez policję i deportacji.
Działania francuskiej policji granicznej (PAF – Police Aux Frontieres) i oddziałów prewencji (CRS – Compagnies Republicaines de Securite), wymierzone w przebywających w okolicach Calais imigrantów pokazują dobitnie, co kryje się za frazesami brukselskich biurokratów o „wspólnej polityce granicznej” i „zarządzaniu przepływem migrantów w krajach Unii Europejskiej”. Unijna polityka graniczna, wcielana w życie w okolicach miasta, opiera się na rasizmie i selektywnych represjach. Podczas gdy dziesiątki tysięcy osób, przepływających każdego dnia przez francuski port cieszyć się może z przywilejów związanych z posiadaniem „właściwych” paszportów: kontroli granicznej ograniczonej do mignięcia paszportem przed oczami znudzonego pogranicznika i sporadycznych kontroli bagażu, tysiące innych, które spotkało nieszczęście urodzenia się w „niewłaściwym” kraju narażonych jest na represje, jakich Europa nie widziała od czasu II wojny światowej. Na porządku dziennym w Calais są uliczne łapanki na imigrantów, urządzane często w pobliżu punków dystrybucji pomocy humanitarnej. Ich ofiary przewożone są do więzień deportacyjnych, a ich dalszy los zależy od tego, czy władzom uda się ustalić, z jakiego kraju pochodzą. Ci, którzy pomimo kilkudziesięciu godzin presji psychicznej, a często i fizycznej odmówią podania, z jakiego kraju pochodzą, mają szansę znaleźć się na wolności – często złośliwie wywiezieni kilkadziesiąt kilometrów od Calais i wyrzuceni na ulicę bez grosza przy duszy. Pozostałych czeka deportacja prawie u celu wielomiesięcznej podróży. Zamieszkane przez imigrantów skłoty i „dżungle” są stałym celem policyjnych rajdów, odbywających się często kilka razy w ciągu doby, późno w nocy bądź wczesnym rankiem. Ich przebieg jest zwykle podobny – miejsce przebywania „nielegalnych” otaczają oddziały prewencji, następnie ich funkcjonariusze wchodzą do środka, pałkami przepędzając śpiących ludzi. Reszta zależy od „fantazji” napastników: nieraz ograniczają się do zatrzymania kilku, kilkunastu przypadkowych osób, innym razem demolują obóz, spryskują należące do „nielegalnych” koce i śpiwory gazem pieprzowym, łamią namioty, przewracają do góry nogami kuchnie, niszcząc zapasy wody i żywności. Gdy napastnicy w końcu odjadą, imigranci wracają ratować to, co zostało z ich dobytku. Podczas jednej z takich akcji, szeroko relacjonowanej przez francuskie media jako spektakularny „sukces” władz w walce z „nielegalną” imigracją zamieszkane przez kilkaset osób leśne obozowisko, z którego pałkami i gazem łzawiącym przepędzono „nielegalnych” – zrównały z ziemią buldożery.
Przeciwko skoncentrowanym w okolicach Calais siłom aparatu represji występują aktywiści brytyjskiej sieci No Borders, wspierani przez towarzyszy z Francji i Belgii. Ich działania na rzecz imigrantów mają wymiar przede wszystkim praktyczny: aktywiści rozdają zebrane lub zakupione za pieniądze z benefitów odzież, śpiwory, namioty, plandeki do budowy prowizorycznych chat, lekarstwa i żywność, pomagają też imigrantom skłotować nowe budynki, dokonują w nich niezbędnych napraw i adaptacji. Innym, niezwykle ważnym obszarem ich działań jest monitorowanie działań władz. Fizyczna obecność aktywistów na terenach zaatakowanych przez policję obozowisk nieraz już ochroniła ich mieszkańców przed bezprawnymi, łamiącymi prawa człowieka działaniami jej funkcjonariuszy. Aktywiści No Borders działają również jako przedstawiciele imigranckich społeczności w rozmowach z lokalnymi władzami i organizacjami humanitarnymi, zapewniają pomoc prawną, w końcu organizują wydarzenia kulturalne dla „nielegalnych”, jak choćby opisany poniżej „podziemny” festiwal muzyczny w lecie 2010 roku.
Jak piszą działacze No Borders, wspierający imigrantów i monitorujący działania policji na swej stronie internetowej: „Przyjedź do Calais! Masz szansę spotkać tu naprawdę nieprzyjemnych gliniarzy, ale będziesz też miał okazję poznać niezwykłe społeczności imigrantów, stale potrzebujące naszego wsparcia i pomocy.”
TYDZIEŃ W CALAIS
(z dziennika aktywistów sieci No Borders)
Sobota 20. listopada
Maleje aktywność policji wokół Africa House, tego ranka pod skłot podjechał van CRS i więźniarka, ale zatrzymano jedynie dwie osoby. Zmienia się też „rozkład jazdy” policji: wczoraj wieczorem nie przyjechali, nie było ich również rankiem (Afrykanie na skłocie mówią, że mają wakacje). Nie przyjechali też w czwartek, ani rano ani wieczorem – za to wczesnym popołudniem CRS zatrzymało dwie osoby. Mimo to obecność w mieście oddziałów szturmowych policji działa wszystkim na nerwy. Dwa razy najechali skłot, zamieszkany przez ludzi z Palestyny i Egiptu, zatrzymując kilka osób, zaczepiają też ludzi w parkach i na ulicach.
Piątek, 19. listopada, sytuacja w Dunkierce
Grupa aktywistów odwiedziła obóz nad jeziorem w okolicach Dunkierki, gdzie mieszka około 150 osób, wysiedlonych przez policję z „dżungli” Loon Plage i pobliskich skłotów. W obozie mieszka między innymi pewna liczba rodzin z Kurdystanu i Afganistanu z małymi dziećmi, jak również nieletni Afgańczycy, pozbawieni rodzin. Mieszkańcy obozu twierdzą, że policja dokonuje rajdów na jego teren każdego ranka i zatrzymuje ludzi, co wskazuje na wzrost aktywności władz w tym regionie od czasu naszej ostatniej wizyty w lecie tego roku – jeszcze przed ewikcją okolicznych skłotów. Jest to niestety „normalna” praktyka policji, pragnącej pozbyć się z okolicy imigrantów, niepokoi jednak obecność w obozie rodzin z dziećmi, dzieci bez opieki i bardzo młodych kobiet, z których jedna jest w ciąży.
Co gorsza, przepędzeni przez policję z Calais i ze skłotów w Dunkierce imigranci zamieszkują odległe okolice nad jeziorem, co utrudnia im dostęp do pomocy (choć kilka organizacji humanitarnych przywozi do obozu żywność). Ludziom brakuje jednak koców, ciepłej odzieży, niektórych produktów spożywczych jak również garnków czy pieluch. Grupa 22 Palestyńczyków ma do podziału jedynie 4 koce, podobną ilością dysponują nieletni z Afganistanu. Dzieci chodzą bez kurtek, butów czy skarpet, ponieważ brakuje odzieży w odpowiednich rozmiarach, tymczasem wraz z nadejściem jesieni pogoda się pogarsza. Wróciliśmy więc do Calais i zapakowaliśmy do vana wszystkie zapasy, jakie mieliśmy jeszcze do dyspozycji – ich dostarczenie poprawiło sytuację w obozie, nie rozwiązało jednak wszystkich problemów z zaopatrzeniem. W sobotę Lekarze Świata (Medicines du Monde) dostarczyć mają większą ilość śpiworów, plandek i odzieży.
Burmistrz Dunkierki stwierdził tylko, że jest w stanie zapewnić niezbędne zaopatrzenie dla 50 imigrantów, przy większej ich ilości może najwyżej zaalarmować swych zwierzchników. Lokalne organizacje wspierające imigrantów obawiają się, że zniszczenie obozu przez policję jest kwestią najbliższych dni, planowane przez nie spotkanie z burmistrzem jest stale odkładane.
Środa, 17. listopada
Policja wtargnęła dziś rano do Africa House, jest 8 zatrzymanych. Mimo obaw wieczorem policjanci nie przeprowadzili kolejnego ataku na ten skłot.
Wtorek, 16. listopada
Policja wtargnęła do Africa House o 7:30 i krótko po 9:00 rano. W sumie zatrzymano 15 osób.
Poniedziałek, 15. listopada
Policyjny rajd na Africa House krótko po 7:00 rano. 16 osób zatrzymanych. Wieczorem policja pojawia się trzykrotnie, w dwu pierwszych przypadkach zatrzymując 10 osób, za trzecim razem, około 1:00 w nocy, policyjne samochody okrążyły tylko kilkakrotnie budynek, budząc śpiących w nim ludzi.
Poprzedniej nocy policja wtargnęła do Africa House o 11:30, zatrzymując 11 osób. Dwóm mężczyznom udało się uciec z więźniarki. Za każdym razem na teren skłotu wjeżdżały 3 vany z CRS i więźniarka.
3 pojazdy CRS wzięły udział w najściu na skłot, znany jako Palestine House w niedzielę wieczorem. Zatrzymano 5 osób.
Niedziela, 14. listopada
Ostatniej nocy CRS dwukrotnie zaatakowało Africa House, zatrzymując w sumie 22 osoby. Podczas kolejnego rajdu dziś rano zatrzymano 9 innych. Policyjne najazdy stają się codzienną praktyką, potrzebujemy ochotników do obrony Africa House. Policja atakuje również inne skłoty w okolicach Calais, zatrzymując ludzi na 12 – 24 godziny lub przewożąc ich do aresztu w Coquelles na okres od 2 do 4 tygodni. Trzy osoby (dwu Europejczyków i Afrykanin) zostało zatrzymanych w nocy z niedzieli na poniedziałek za malowanie grafitti. Zostali osadzeni na posterunku policji, skąd wypuszczono ich dopiero rano. Wszyscy mają się stawić przed sądem 13. stycznia oskarżeni o wandalizm. W Calais pojawiają się coraz to nowe grafitti przeciwko represjom, wymierzonym w imigrantów.