Czy faszyzm przejdzie? #48 (1/2018)
Czy pierwszomajowe „zwycięstwo” warszawskich antyfaszystów możemy uznać za wielki sukces ruchu antyfaszystowskiego? Przypomnijmy: 1 maja ulicami Warszawy zapragnęli przemaszerować polscy neonaziści. Już od kilku środowiska neonazistowskie, powoli acz systematycznie, zaczęły przejmować międzynarodowy dzień ludzi pracy, jako swoje święto lub przynajmniej dzień, gdy pod płaszczykiem obrony praw robotników, będą mogli zamanifestować swe prawdziwe poglądy polityczne, tak naprawdę niewiele różniące się od swych faszystowskich i hitlerowskich pobratymców z lat 30. Kilka lat temu taki marsz przeszedł ulicami stolicy bez żadnych problemów a wśród jego głównych organizatorów widnieli Autonomiczni Nacjonaliści, niezależna od partyjnych konotacji sieć neofaszystów kopiujących taktykę jak i cały image ruchów antykapitalistycznych i anarchistycznych. Dziś AN odchodzą powoli w niepamięć a ich niechlubne miejsce zajmują tzw. Szturmowcy, którzy w tym roku, wraz z innymi skrajnymi nacjonalistami i jawnymi nazistami, postanowili przemaszerować przez Warszawę. Szturmowcy w sposób jawny odnoszą się do idei narodowo-socjalistycznych, nawiązuje do nich zarówno ich nazwa, symbolika jak i ideologia. 50-osobowy marsz neonazistów szedł pod sztandarami na których obok orła białego, widniały symbole wprost odnoszące się do faszystowskiego i nazistowskiego dziedzictwa. Oklepanemu pośród skrajnej prawicy krzyżowi celtyckiego (po raz pierwszy użyty przez norweskich narodowych-socjalistów w latach 30., w czasie II wojny światowej był symbolem francuskich SS-manów z 33 Dywizji Grenadierów a dziś powszechnie kojarzony jako symbol białej supremacji) towarzyszyły runy SS i trupie główki Totenkopf, które dla naszych dziadków i babci kojarzyły się tylko i wyłącznie ze śmiercią z rąk hitlerowskiego okupanta. Gdzieś obok można było zauważyć Czarne Słońce, ulubiony symbol solarny Heinricha Himmlera, Reichsführera SS, który ozdabiał podłogę głównej sali zamku Wawelsburg, centralnej siedziby Czarnego Zakonu… Dziś Czarne Słońce przyszło do nas ze Wschodu. Jest to symbol powszechnie używany przez ukraińskich neonazistów, m.in., tych skupionych w niesławnym batalionie Azov. Obok katolickich nacjonalistów z Narodowego Odrodzenia Polski, którzy wciąż używają w swej symbolice fasces (wiązki), jednoznacznie kojarzone z włoskim faszyzmem, maszerowali neopoganie z Niklota ze swym Toporłem a miłośnicy lewego skrzydła nazizmu (stresseryzmu) obnosili się ze swymi flagami ze skrzyżowanym mieczem i młotem.
Przeciwko tej nazistowskiej plejadzie stanęli mężczyźni i kobiety, starsi i młodsi, liberałowie, socjaliści i anarchiści, którym nie podoba się to, iż duchowi spadkobiercy Mussoliniego i Hitlera będą maszerować sobie spokojnie po ulicach, które nasiąknięte są krwią ofiar tych zbrodniczych ideologii i systemów. Te kilkadziesiąt odważnych osób uratowało honor Warszawy, której włodarze nie tylko zezwolili na haniebny marsz nazistów, lecz również wysłały uzbrojonych po żeby gliniarzy by ich chronić. Niechaj zasłaniają się swą praworządnością i krzywo pojmowana „wolnością słowa” czy „wolnością do wyrażania swych poglądów”. To tylko potrafią. Odwaga i determinacja antyfaszystów, represjonowanych przez siły policyjne (płaczliwe i kąśliwe uwagi szturmowych spierdolin o tym, jak to policja wraz z antyfaszystami próbowała zablokować ich „pracowniczy i antykapitalistyczny” marsz śmiało możemy włożyć pomiędzy bajki i skwitować gromkim śmiechem) w konsekwencji doprowadziła do zatrzymania triumfalnego pochodu, jednak ponowię pytanie, czy możemy to wydarzenie uznać za wielki sukces antyfaszyzmu w Polsce i czy tak naprawdę zatrzymał on faszyzm na swej drodze ku władzy?
Być może łatwo jest zablokować niewielki w sumie marsz faszystów, lecz trudniej jest wyplenić „faszystowskie” myślenie z głów „normalnych” ludzi. Nie mam zamiaru bagatelizować 1-majowej blokady, gdyż uważam ją za ważną część budowy oddolnego ruchu sprzeciwu wobec wszelkiej maści uprzedzeń, jednak nie chciałbym, by ów raczkujący ruch nie popadł w jakąś megalomanię i nie zachłysnął się tym „sukcesem”. Od kilku lat w Polsce sytuacja społeczno-polityczna jest nie tyle napięta, co przegięta do granic możliwości. Sprawująca rządy „partia władzy” skutecznie nakręca spiralę nienawiści, ubierając się przy tym w płaszczyki socjalnego „dobrego pana”. Z jednej strony wprowadzane są pakiety socjalne udogadniające życie najniższym warstwom społecznym, z drugiej zaś, te warstwy nakręca się, poprzez medialną propagandę ziejącą nienawiścią (mniej lub bardziej ukrytą), na inne grupy społeczne, nieczęsto położone w równie lub nawet gorszym miejscu w socjal-darwinistycznej drabinie społecznej. W publicznych środkach masowego rażenia zdrowego rozsądku nie ma miejsce na rzetelną dyskusje i przedstawianie faktów. Uchodźcy, aborcjoniści, lewacy, Żydzi… Nastały czasy, gdy publicznie można nie tylko łamać konwenanse „politycznej poprawności” i nabijać się, poniżać czy wyśmiewać powyższe grupy (cokolwiek by się za nimi kryło…) ale można nawet jawnie pochwalać ich „eliminację”. To rządowe media w dużej mierze odpowiedzialne są spiralę przemocy, jaka zalała ulice polskich miast. Nie trzeba być nawet ciemnoskórym obcokrajowcem czy tubylcem, kobietą w hadżabie czy nosić jarmułkę by usłyszeć – w najlepszym wypadku – iż jest się „pierdolonym brudasem”, „jebanym Żydem” czy „lewacką kurwą”. O przejmowaniu chrześcijańskiej Europy przez muzułmanów, żydowskich spiskach czy homopropagandzie nie mówią już tylko sfrustrowani politycy mikro-partyjek nacjonalistycznych… powie ci o tym sąsiad z naprzeciwka, „kolega” z pracy, sprzedawca w kiosku. Umiejętnie przeprowadzona przez rządowa media akcja propagandowa zbiera po prostu swoje pokłosie.
Trudno nie zgodzić się z niektórymi komentatorami politycznymi, iż to co obserwujemy obecnie w Polsce, to „raczkująca dyktatura”, choć daleko nam jeszcze do sytuacji, jaka panuje powiedzmy w Turcji czy putinowskiej Rosji. Niemniej atmosfera panująca w kraju, ma coś w sobie z lat 30. we Włoszech czy Trzeciej Rzeszy. Szczucie na „wrogów ludu”, prowadzenie „narodowej polityki historycznej”, coraz spowszechniała naga przemoc wymierzona w tych, którzy nie pasują do wyglądu „prawdziwego Polaka” lub mają z goła odmienne poglądy. Brakuje co prawda jeszcze publicznego palenia książek, szerokich represji wobec niepokornych (choć same represje są i nie da się tego ukryć…) i monowładzy (do której brakuje w sumie już niewiele…), by osiągnąć upragniony cel. Wodza już mają, i tego nie kwestionuje chyba nikt.
O ile klakierzy „partii władzy” zmuszeni są do pozorowanych ruchów przeciwko jawnym spadkobiercą Hitlera (afera po reportażu Superwizjera, aresztowania w Dzierżoniowie), narodowi-radykałowie spod znaku ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej mogą spać spokojnie i liczyć na ciche poparcie „obozu władzy”. Jednak nawet przy sprawach związanych z ruchem nazistowskim, owi klakierzy potrafią być wyrafinowani i odwracać kota ogonem. Mit „komunizmu” nigdy nie upadnie w tym kraju, dopóki na wysokich stołkach będą tacy właśnie ludzie. Tyle tylko, iż rozwiązanie nie może polegać na wymianie gości na stołku, ale na obaleniu samego stołka…
Ruch antyfaszystowski w Polsce winien więc działać nie na jednej płaszczyźnie, lecz na co najmniej kilku. Blokady i działania bezpośrednie to tylko jedna z jego twarzy. Ważna, lecz nie najważniejsza. Nie możemy pozwolić sobie na oddania pola władzy, jak i wspierających ją narodowcom czy neofaszystom (a często to robią, choć nie chcą się do tego przyznać) na polu propagandy i informowania społeczeństwa. Tworząc szeroki ruch sprzeciwu, nie możemy również popaść w ręce polityków, którzy dostrzegawszy cień szansy na podbicie punktów wyborczych w działaniach antyfaszystowskich, nagle się do nas podepną. Wystarczy popatrzyć na niedawne działania prezydenta Gdańska… Działania przeciwko skrajnej prawicy należy opierać również o szersze ruchy protestu – pracownicze, lokatorskie, ekologiczne… I wreszcie antyfaszystą należy być w życiu codziennym, szczególnie w kontaktach z „normalnymi” ludźmi, narzekającymi na „Żydów”, „lewaków” czy „pedałów”. Tylko taką pracą u podstaw będziemy w stanie powstrzymać „raczkującą dyktaturę” i wreszcie głośno powiedzie, iż faszyzm nie przeszedł! Inaczej – wciąż będziemy się zastanawiać i zadawać sobie pytanie – czy faszyzm przejdzie?
W tym numerze pisma faszyzmowi poświęcamy nieco więcej miejsca, choć piszemy o nim z różnych perspektyw. Od korzeni rasizmu i sprzeciwu wobec imigracji za wielką wodą, poprzez język skrajnej prawicy, po analizy współczesnego neofaszyzmu oraz formy bezpośredniej z nim konfrontacji. Zdajemy sobie sprawę z tego, iż w tym temacie można pisać i pisać jeszcze o wielu innych aspektach, zarówno samego zagrożenia tą chorą ideologią, jak i metodach jej powstrzymywania. To temat niczym studnia bez dna i zapewne jeszcze do niego nie raz powrócimy.
No Pasaran!
P.S. Gdy kończyłem pisać powyższe słowa, w Katowicach udało się zablokować kolejny marsz nacjonalistów. W świat poszły kolejne dobre informacje…
JKK