Duszpasterstwo Anarchistyczne #17 (2/2002)
Nasze stosunki z księdzem Jankowskim, proboszczem kościoła św. Brygidy w Gdańsku i znanym w całym kraju happenerem (dwie wystawy w roku, koniecznie skandalizujące, bo tylko tak można na siebie zwrócić uwagę) były dość dziwne. Kiedyś byłem u niego ministrantem, chcieli mnie via seminarium słać wyżej, lecz poszedłem w inną stronę (moje miejsce zajął więc współredaktor naszego pisemka, ale nie sprawdził się, dostał fiksum dyrdum i zesłali go do lasu, do ośrodka dla samotnych matek). Kiedy brat przyszedł i powiedział o tym, że mnie zamknęli, Jankowski mało nie padł na glebę. Potem się już chyba przyzwyczaił, działał wszak u niego punkt pomocy dla więźniów politycznych, a kierował nim… były prokurator. Pierwsze starcie z tym panem mieliśmy, gdy odmówił przyjęcia sprawy Skiby, aresztowanego za ulotki anty-wojskowe w Jarocinie. „Solidarność” solidarnością, ale nawet Ludowe Wojsko jest Polskie i nie wolno nic przeciw niemu, mimo 13 Grudnia itd. Poszliśmy z Jacobem do prałata i mówimy, co i jak, obiecał się zająć sprawą i słowa dotrzymał (choć lubi mundury i te rzeczy, wówczas i poparcia dla pacyfizmu nie odmawiał, podpisał nawet list w obronie odmawiających służby wojskowej, potem pod Brygidą robiono akcję o uwolnienie siedzącego za odmowę służby Jacoba, też Jankowski mu było. Jakaś baba pyta: czy to krewny księdza? na co mój brat bez zastanowienia odpowiada: tak, syn!). Po załatwieniu sprawy rozmawiamy, on nam mówi: rozwijajcie ducha narodowego, chłopcy! My: jesteśmy anarchistami! On: rozwijajcie ducha chrześcijańskiego! My: ale my nie wierzymy w boga! itd., pełne porozumienie… Potem szukaliśmy lokalu na spotkania w większym gronie i brat poszedł z Chudym do proboszcza, była wiosna 1988, chyba jeszcze przed strajkiem majowym, który wymusiliśmy na Wałęsie nie dając mu przemawiać na wiecu pod Brygidą, tylko skandując: jutro strajk! Jankowski bez pytania o szczegóły dał nam salkę katechetyczną, spotykaliśmy się w niej co tydzień, puszczając filmy, dyskutując, czasem robiąc jakieś spotkania, jak z ludźmi z PiP-y (kiedy dowiedzieli się, że jesteśmy anarchistami ze zdziwienia zamiast opowiadać o swoim piśmie ustawili się na zrobienie wywiadu z nami dla kościelnego pisma „Powściągliwość i Praca”, był fajny, mówili wszyscy, także ci, co po raz pierwszy byli na spotkaniu utożsamiali się z grupą, ale wywiad poszedł pocięty, zaznaczono trzy ingerencje cenzury państwowej i kościelnej, np. pytanie w stylu: no dobra, ale jaki jest wasz pozytywny ideał? odpowiedź: [—-] Ustawa z dnia 31 VIII 81 o kontroli publikacji i widowisk…). Któregoś dnia postanowiliśmy zrobić imprezę Muzeum Objazdowego „Totartu” (Konjo był jednym z głównych organizatorów DA), wyznaczyliśmy termin, zaprosiliśmy ludzi. Ja przyszedłem wcześniej by móc wziąć klucze do salki, idę, patrzę, a tu podchodzi do mnie Pan Tomas (wysoki typ o lekko nieprzytomnym obliczu z włosami cherubina i wyłupiastymi oczyma) i mówi, że mu prokurator zaczął sadzę robić. Pytam: co jest? Pan Tomas relacjonuje zajście: przyszedłem i pytam typa gdzie tu anarchiści pokazują filmy z myszką Miki? A ten się rzucił na mnie, że w Hiszpanii zabiliśmy 3 tysiące księży i won! W tym czasie prokurator przyleciał z ochroną, już się do nas pchają z łapami, a ja na to pytam: co robiłeś za Stalina? Gość dał w długą, myślę sobie: spoko, luz, mamy gada z głowy!, ale nic z tego. Zeszli się już ludzie, przyszedł brat, który miał z Jankowskim najlepsze układy, przyszedł i sam prałat. Zaczyna się dym, tamten krzyczy, że zabiliśmy [już] 4 tysiące, brat na to, że nie był nigdy w Hiszpanii, a: ksiądz mnie zna, to ja wystawę o Katyniu robiłem. Prałat na to: Czareczku, nie zwracaj uwagi na tego pana! Tamten jeszcze się odgrażał, nawet z donosem do biskupa poszedł (ale co biskup może Jankowskiemu…), a oni zaczęli gadać o dupach (na „Totart” przyszły jakieś pankówy w miniówach, skórach, z irokezami etc.): to one teraz tak chodzą? pyta ksiądz, na co brat: takie czasy proszę księdza (a jak wiadomo: jakie czasy, takie totarty). Potem przyszły wakacje i strajki, DA latem nie było, tylko Becon (wówczas 17-letni) musiał dorwać gościa, który w komitecie pomocy po pijaku zarzygał schody, by po sobie posprzątał. Chwyta gościa za chabety i prowadzi przyszłego pierwszego premiera niepodległej Polski do roboty. Jak strajk z woli takich doradców poddali, to się ludzie nieco wnerwili, radykały zaczęły krzyczeć o zdradzie. Jeden z nich to nawet napisał o tym w naszej gazetce ściennej (mieliśmy ją przy drzwiach kościoła, taką wielką gablotę, gdzie była i owa wystawa o Katyniu, i różne ulotki Międzymiastówki Anarchistycznej czy Ruchu „Wolność i Pokój”, i foto z zadym czy nasze własne artykuły). Przyszły minister obrony narodowej, którego nikt inny nie chciał opublikować, napisał coś o tchórzostwie i zdradzie Wałęsy, oficjalna gazeta to skomentowała (czemu anarchiści czy niepodległościowcy nie lubią Wałęsy, wiadomo, ale czemu go jego własny spowiednik atakuje? czy coś w tym stylu), Lechu wpadł wściekły do Jankowskiego: skurwysynu, nóż w plecy mi wbijasz! A prałat na to: to nie ja, to anarchiści! I tak jesienią 1988 skończyła się krótka historia Duszpasterstwa Anarchistycznego w Gdańsku.