Hiszpańscy anarchiści na wygnaniu w Algierii #26 (1/2008)
Mniej znane aspekty ucieczki, widziane oczami Miguela Martineza
19 marca 1939 roku zwycięstwo wojsk frankistowskich zmusza mojego ojca do opuszczenia Hiszpanii. Ucieka ze swoją towarzyszką życia i dwoma synami, co było dość wyjątkowe w tamtych czasach: większość uciekinierów musiała umykać samotnie, posłuszna instrukcjom związkowym lub, o wiele rzadziej, z powodów osobistych.
Miałem wtedy 7 lat. Wojna, która zakończyła się klęską koalicji antyfrankistowskiej, kładła się cieniem na płótnie mego dzieciństwa. Nie pamiętam z niej nic poza kilkoma oślepiającymi wybuchami. Żyłem na wygnaniu, które zakreśliło czas mego dorastania i mojej wczesnej młodości, wraz z towarzyszami, którzy opuścili statek fortuny w marcu 1939 roku w Oranie, ówczesnym kolonialnym porcie francuskim.
Wraz z wylądowaniem zaczęło się nasze wygnanie. Policja francuska oczekiwała nas na przystani. Byliśmy przez nią traktowani nie jako bojownicy z reżimem faszystowskim, a pospolici bandyci. Przeszukano nas i rozparcelowano po obozach koncentracyjnych, z których wielu już nie powróciło. Obozy w Colomb – Béchar, Boghar, Djelfa nie były niczym więcej niż ośrodkami karnymi. Mój ojciec spędził 6 miesięcy w Boghari, potem został przeniesiony do Carnot gdzie oczekiwał, po opuszczeniu więzienia w Oranie, swojej żony i dwójki dzieci. Carnot było obozem przegrupowania rodzinnego, które, trzeba przyznać, nie miało nic wspólnego z tymi miejscami, które nieszczęsna pamięć przywołała powyżej. Po więcej niż rocznym pobycie, ojciec zdobył świadectwo pracy u fryzjera z Orléanville i pozwolono nam opuścić Carnot. Uciekając malarii, która srożyła się w równinie Chéliff, połączyliśmy się ze skupiskiem towarzyszy w stolicy Algierze.
Tam dorastałem. Dzieliłem życie wraz z innymi wygnanymi, starszymi od siebie, narażony na wszystkie nieprzyjemności zarezerwowane dla cudzoziemców. Ożywiała nas ta sama nadzieja: powrotu do Hiszpanii i wyzwolenia od Franco. Ten rodzaj obsesji może wyjaśnić oddalenie naszej grupy kulturowej wydarzeniom, które miały wpływ na historię Algierii. Ale istniały też powody natury ideologicznej, które tłumaczyły niezaprzeczalny dystans (przynajmniej wolnościowców) do ziemi i jej mieszkańców, traktowanych przez nich, aż do końca, jako coś przejściowego.
Ostry bunt, który wybucha w listopadzie 1954 roku przeciw kolonizatorom, zapoczątkuje drapieżną wojnę, która potrwa siedem lat. Wojnę, w ciągu której terroryzm i zrodzone w jego następstwie żale, nienawiść i pragnienie zemsty będą stosowane w codziennym życiu. „Uchodźcy hiszpańscy” nie mieszają się do konfliktu, choć z sympatią przyjmują fakt, że uciśnieni buntują się przeciw władzy kolonialnej. Nie podoba im się jednak, że ich walka ogranicza się tylko do uzyskania niezależności narodowej – aby utworzyć niepodległe państwo. W czasie rzadkich spotkań z członkami Frontu Wyzwolenia (zapewne chodzi o Front de Liberation Nationale – Front Wyzwolenia Narodowego – organizację narodowo-niepodległościową powstałą w Algierii tuż po wybuchu powstania 1 listopada 1954. FLN opierała się na ideologii marksistowsko-leninowskiej – przyp. tłum.) towarzysze starali się ich przekonać, że w ten sposób lud tylko zmieni pana, bo eksploatatora francuskiego zamieni identyczny wyzyskiwacz algierski. Krytykowali również czołobitność, z jaką Ruch pchał ze sobą taczki religii muzułmańskiej. Potępiali zamachy bombowe, jako taktykę walki stosowaną przez rebeliantów. W ich efekcie zginął niejeden nasz towarzysz tylko dlatego, że był Europejczykiem i wyglądał „romańsko”. Dla nas był to przejaw nieludzkiego rasizmu, podobnego jaki przyświecał kolonizatorom. W Hiszpanii anarchiści zostali pobici za to, że chcieli skończyć z kapitalistycznym społeczeństwem i wprowadzić ustrój oparty na sprawiedliwości, wzorcowy dla wszystkich ludów na świecie. W Algierii, krótko mówiąc, hiszpańscy uchodźcy nie odkryli żadnego powodu zdolnego ich zmobilizować do walki.
Z drugiej strony, pomoc w powstaniu udzielona przez cudzoziemców – Hiszpanów, oznaczałaby mieszanie się w politykę wewnętrzną rządu francuskiego, co było absolutnie zakazane. Przekroczyć tę granicę oznaczało popełnić zarzut ingerencji, co naraziłoby na niebezpieczeństwo nasz uprzywilejowany status, pozwalający kontynuować nam życie w Algierii. Wreszcie, ostatnim, ale bezsprzecznym argumentem nie pozwalającym na zaangażowanie się w ruch powstańczy, był fakt, że jedynym zajęciem hiszpańskich emigrantów było oczekiwanie powrotu do Hiszpanii. Po dwudziestu latach spędzonych na wygnaniu, wciąż podsycana iluzja wyjazdu pozwalała im wszelkie wysiłki poświęcić realizacji tego projektu.
To bez wątpienia wyjaśnia, dlaczego w historii wojny algierskiej, przynajmniej według mojej wiedzy, tam gdzie mieszkali uchodźcy hiszpańscy, nie ma mowy o ich udziale w wypadkach. Co nie pozwala jeszcze ich łączyć z „francuskimi Algierczykami”, ani też z drugiej strony, asymilować ich z czarnymi mieszkańcami kraju. Choć – jak to zostało wyłuszczone powyżej – wolnościowcy nie należeli do części Algierii algierskiej, jednakowo stawiali aktywny opór przeciwko kryminalnym działaniom Organizacji Tajnej Armii (Organisation Armée Secrète – powstała w 1961r. skrajnie konserwatywna organizacja francuska, cywilno-wojskowa, dążąca do utrzymania Algierii Francuskiej – przyp. tłum.). Niektórzy nawet narażając swoje życie, jak stało się w przypadku Suria, który sprzedawał prasę anarchistyczną w barze w Bab-el-Oued: został zamordowany przez zbirów OAS, a jego szczątki zostały włożone do worka wraz z napisem „tak kończą zdrajcy”. Dla anarchistów przeciwstawianie się OAS, który znalazł oparcie w Hiszpanii, oznaczało przedłużenie walki z frankizmem, a nie udział w walce o wyzwolenie narodowe ludu algierskiego. Choć zawsze okazywali szczerą wrogość wszystkiemu, co się wiązało ze społecznością kolonialną, zjednoczoną, ich zdaniem, wokół skrajnej reakcji, ich postawa polegała na nieangażowaniu się. Ta walka nie była ich. Po żadnej stronie.
Po deklaracji niepodległości (podpisanej w Evian w 1962r) duża większość „hiszpańskich uchodźców w Algierii” wybiera ponowne wygnanie w stolicy.
Co się zaś tyczy mnie: uzyskując francuskie obywatelstwo, zostałem nauczycielem i pozostałem w Algierii, co pozwoliło mi asystować przy narodzinach państwa i sprawdzić na własne oczy słuszność opinii formułowanych ongiś przez moich towarzyszy. Lud Fellahów z Mitidja, robotnicy z Belcourt albo z Bab-el-Oued, wszyscy wielbili Allaha i zyskali nowych panów. I jedni i drudzy byli obecnie obywatelami Algierii stającej się algierską.
Tekst pochodzi ze strony internetowej: http://increvablesanarchistes.org
Tłum: Łukasz Cholewicki