Krótki tekst o zinach #16 (1/2002)
Parę lat
temu tak się dziwnie złożyło, że wylądowałem na Uniwersytecie
Warszawskim jako student dziennikarstwa. Oczywiście program zajęć
nie obejmuje „zinologii”, ale dość dokładnie omawia
rynek prasy we współczesnej w Polsce i Świecie. Sądzę, że wbrew
pozorom świat pasy oficjalnej, oraz świat zinów mają sporo ze
sobą wspólnego i w poniżej postaram się tą tezę
udowodnić.
Zawód dziennikarza, w każdym państwie zbliżonym
do normalności, jest zawodem otwartym tzn., że każdy, kto chce
może go uprawiać. Nie ma cenzusu wieku, wykształcenia, egzaminów.
Podobna sytuacja panuje na naszej scenie
niezależnej. Każdy,
kto chce może zacząć wydawać zina, czy też publikować w piśmie
wydawanym przez kogoś innego. Oczywiście ta sytuacja jest bliska
ideałowi. Każdy może być zarówno nadawcą jak i odbiorcą. Ale
jest jedno małe ale. W obecnej chwili, mimo wielu ułatwień w
wydawaniu prasy, ziny przeżywają kryzys. Mimo braku jakichkolwiek
badań czytelnictwa, wszyscy mający coś wspólnego z edycją
różnego rodzaju papierów (wydawcy, dystrybutorzy) zgodnie
twierdzą, że czyta się mało. Jest wiele przyczyn tego faktu.
Chyba najważniejszą z nich jest fakt małej liczebności
potencjalnych odbiorców. Wielu anarchistów, punków wycofało się
z jakiejkolwiek działalności, z tych co jeszcze się trzymają
wielu nie czyta wcale.
Zdawałoby się, że z dwoma powyższymi
problemami nie można sobie w jakikolwiek sposób poradzić. Przecież
nikogo nie można zmusić do bycia aktywistą, czy też siła wpychać
do ręki jakieś zadrukowane papiery. A może jednak coś da się
zrobić? Z tego co obserwuję wśród osób robiących ziny
przeważają ludzie, którzy robią pismo „pod siebie”. To
mój zine, więc będzie w nim to co mnie interesuje. Ok., róbta co
chceta. Problemem jest jednak fakt, że w tym wypadku łatwo zrobić
coś, co będzie interesowało tylko redaktora, ewentualnie kilka
innych osób. Zrobienie zina jest jednak dość pracochłonne i
myślę, że nikt kto tego się podejmuje nie chce, aby jego zine był
dostrzeżony jedynie przez kilka osób z kręgu jego przyjaciół.
Jak tego uniknąć? Odpowiedź można znaleźć właśnie obserwując
rynek mediów publicznych. Na całym świecie następuje koncentracja
tytułów prasowych (jeżeli ktoś nie wierzy, to niech przyjrzy się
stopkom redakcyjnym pism kobiecych). Jeden wydawca stara się
zgromadzić w swoim ręku kilka, kilkanaście tytułów, bo to się
mu opłaca. Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Głównie chodzi o
kasę. W ten sposób tnie się koszty, łatwiej wtedy o „dobre”
reklamy. Skutki są wielorakie. Przede wszystkim obrócenie w fikcję
podstawowego prawa wolności, gwarantującego każdemu dostęp do
informacji i możliwość wyrażania swoich poglądów (bariera
finansowa). Ograniczenie konkurencji w aglomeracjach, w których
prasa, radio i TV należą do tego samego koncernu. Następuje
upodobnienie się do siebie tych tytułów. Monopol, pozwalający na
swobodną manipulację opinią publiczną. Ale wbrew pozorom są
skutki pozytywne m.in.: umożliwia rozwój technologiczny. Gwarantuje
lepszą jakość edytorską wydawnictw. Pozwala na zatrudnianie
wielkich zespołów dziennikarskich, jak też znanych i drogich
dziennikarzy. Gwarantuje wyższy stopień aktualności informacji i
różnorodności źródeł (bo tylko bogatego wydawcę stać na
własną sieć korespondentów).
Rodzi się oddolny sprzeciw –
inicjatywa stworzenia alternatywnych wydawnictw (w Niemczech GAB –
Ogólny Ruch Alternatywny). Jak to wszystko przełożyć na naszą
sytuację? Wbrew pozorom da się. Sądzę, że najlepszym sposobem na
wyrwanie sceny z zapaści, jest właśnie swego rodzaju koncentracja
mediów. Ludzie wydający ziny powinni się dogadać ze sobą i
zamiast kilku małych pisemek zrobić jedno większe. Ten krok przede
wszystkim obniża koszty. Jeżeli mam zamiar sprzedać kilkanaście,
czy też kilkadziesiąt sztuk pisma, nie pójdę z tym do drukarni,
ale jeżeli mogę rozprowadzić kilkaset sztuk to warto zastanowić
się nad drukarnią, która, przy większych ilościach wychodzi
taniej i estetyczniej niż xero. To działa, czego najlepszym
przykładem jest Liberation.
Idąc dalej dystrybucja. Tu
też należałoby sporo zmienić, choć muszę przyznać, że brakuje
mi trochę pomysłów. Ciekawym przykładem było poznańskie pismo
Wzbronione, które zdecydowało się na niską cenę
(drukarnia), częste ukazywanie się, oraz na możliwość zwrotu
niesprzedanych egzemplarzy. Niestety po kilku numerach znikło, ja
osobiście po wysłaniu kilku listów, na które nie dostałem
odpowiedzi darowałem sobie. Szkoda, bo był to bardzo ciekawy
pomysł. Możliwe, że stworzenie swego rodzaju hurtowni zinów
byłoby to rozwiązaniem. Taniej wychodzi wysłanie jednej dużej
paczki, niż kilku
małych (oszczędności mogą sięgnąć
kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu złotych). Dodatkową zaletą,
tego rozwiązania jest możliwość wspólnego promowania kilku
tytułów, oraz, że twórca może tworzyć, a nie starać się
wepchnąć komuś 2,3 sztuki swojego pisma.
No i wreszcie o
samych zinach. Prasa ma dwa główne zadania: dostarcza rozrywkę i
informacje. Pierwszą funkcję można pojmować wielorako. Z
pewnością znajdą się tu komiksy, rysunki dość często
zamieszczane w rozmaitych pismach, czasem jakaś anegdotka, dowcip;
ogólnie słabiutko. Może przydałoby się w większym stopniu
publikować głupie wypowiedzi osób
publicznych, ciekawostki,
nieznane fakty z historii, opowiadania. Informacja. Właściwie
większość zinów czegoś takiego nie praktykuje, bowiem ciężko
uznać za informację ogłoszenie o koncercie, który ma się odbyć
w maju 2001r, ukazujące się w zinie z 2002r. (specyficzne poczucie
humoru?). podobnie z powszechnie zamieszczanymi recenzjami z
koncertów. Wszystkie
identyczne. Opóźnienie wynosiło tyle i
tyle godzin, przyszło tyle osób, z tego pijanych tyle, zagrała
taka i taka kapela. Nuda. Wolę już poczytać fotostory w Bravo.
Jest lepiej (trochę) z info politycznym, ale cykl wydawniczy
polskich zinów jest taki, że o wizycie prezydenta w Krakowie można
przeczytać 100 razy w prasie oficjalnej, a dopiero później w
naszej. Jeżeli ktoś jest zainteresowany niech przyjrzy się
jakiemuś dziennikowi, tygodnikowi, miesięcznikowi. Każde z tych
pism podaje nieco inne informacje, w nieco innej formie. Niestety w
Polsce nie ma najmniejszych szans na założenie regularnie i często
ukazującego się pisma, więc ziny powinny przybrać formułę
bliższą miesięcznikom, kwartalnikom, a nie nieudolnie udawać
prasę codzienną.
Mam nadzieję, że powyższy tekst nikogo nie urazi, ani nie zniechęci do robienia zinów (DIY!!!). Może niektóre sformułowania są zbyt ostre, przesadzone, ale niestety widzę co się dzieje (a raczej nie dzieje na scenie), to mnie boli i zdecydowałem się napisać te kilka linijek.
Artur Borkowski