„Ludzie nie mają nic do stracenia…” – wywiad z rumuńskim anarchosyndykalistą #33 (3/2010)
Na temat planowanych przez rumuński rząd cięć w wydatkach socjalnych oraz sytuacji społeczno-politycznej w Rumunii rozmawiamy z 30-letnim anarchosyndykalistą z Bukaresztu, zatrudnionym przez władze lokalne jako pracownik socjalny.
19 maja b.r. na ulice Bukaresztu wyszło ponad 50000 robotników, nauczycieli i emerytów, domagających się odwołania decyzji o ograniczeniach w budżecie na świadczenia społeczne. Czy uważasz, że demonstracja ta była sukcesem i że rząd wycofa się z antyspołecznych posunięć? Co myślisz o demonstracji z 19 maja?
Protesty 19 maja zwołane zostały przez związki zawodowe działające w Rumunii. Organizacje te nie są, moim zdaniem, zainteresowane obroną praw pracowniczych i niewiele różnią się od tzw. „żółtych związków”. Wielu z przywódców związkowych jest milionerami, a same organizacje są bardzo dochodowe. Na konto związków wpływa 1% wynagrodzenia brutto każdego ich członka. Ponadto, jako że rumuńskie prawo obliguje każdego pracodawcę do podpisania zakładowego układu zbiorowego z organizacją związkową, nawet pracownicy odmawiający zapisania się do związku zmuszeni są odprowadzać 0,6% wynagrodzenia brutto na specjalny, stworzony przez rząd fundusz, mający w założeniu służyć pokryciu kosztów negocjacji układów zbiorowych. Daje to w sumie dochody sięgające miesięcznie wielu milionów euro. To nie spekulacje – to czysta matematyka. Posiadając pieniądze ze składek członkowskich, związki zabiegają o środki z funduszu negocjacyjnego, pochodzące ze składek nieuzwiązkowionych pracowników. Myślę, że nawet gdyby na negocjacje z pracodawcami związki wynajęły siedzibę Ermitażu, ich koszty byłyby niższe.
W związkach zawodowych brakuje przejrzystości. Związkowi przywódcy pełnią swe funkcje dożywotnio, nie słyszałem nigdy o wewnętrznych dyskusjach, ani o wolnych wyborach liderów. Wszystko to powoduje, że związki cieszą się wątpliwą reputacją, a obrona praw pracowniczych mało je interesuje.
Co sądzę o demonstracji 19 maja? Przykro mi to mówić, ale myślę, że demonstracja 50000 ludzi nie przyniosła żadnego efektu, a rumuńska opozycja uznała bieżącą sytuację za okazję, by wymienić obecny, kiepski rząd na inny, równie kiepski, lecz pochodzący z jej własnych szeregów. Przekonuje mnie do tego fakt, że cała krytyka pod adresem obecnych władz, płynąca ze strony związków zawodowych służy wyłącznie interesom politycznej opozycji. Dlaczego związkowi przywódcy mieliby ryzykować własne stanowiska? Wyszli na ulice, bo uznali, że rząd jest słaby, a jego obalenie przyniesie im polityczne profity. Dopóki nie zapanuje prawdziwy duch rewolty, nic się nie zmieni.
Nie wiem, czy rząd wycofa się z obniżki wynagrodzeń, wiem jednak, że koszty obecnego kryzysu tak czy inaczej spadną na barki najbiedniejszych. Tak jak zaplanowały to obecne władze i tak jak zakładają wszystkie alternatywne programy, tak przygotowane przez rząd jak i przez opozycję. Jest to po prostu wpisane w podstawy polityki państwa.
W innych krajach, w tym również w Niemczech, demonstracje antykryzysowe postrzegane są jako wstęp do niepokojów społecznych na wielką skalę. Zwłaszcza zdaniem radykalnej lewicy demonstracje, takie jak w Rumunii, stanowić mają zapowiedź znanych choćby z Grecji długotrwałych, masowych protestów i strajków generalnych. Czy te oczekiwania są realistyczne?
Tak wielkie oczekiwania mogą się skończyć wielkim rozczarowaniem. Jak miałoby do tego dojść przy znanej powszechnie postawie rumuńskich związków zawodowych? Strajk generalny i masowe protesty uliczne rozpocząć się muszą z inicjatywy samych pracowników, bez udziału tak zwanych związków zawodowych – które, nie mam co do tego wątpliwości – zrobią wszystko by skierować pracowniczą rewoltę na ślepy tor, z pożytkiem dla tego lub kolejnego rządu.
Mimo to w obecnej sytuacji perspektywa masowych protestów pracowniczych staje się bardziej realna z powodu grożącego pracownikom najemnym ubóstwa: rosnącego bezrobocia, czy niemożności spłaty kredytów zaciągniętych na zakup brzydkich, ciasnych i bardzo drogich w Rumunii mieszkań. Aby doszło do protestów społecznych na naprawdę dużą skalę spełnione muszą zostać dwa warunki: po pierwsze, muszą się one rozpocząć spontanicznie, po drugie, muszą być organizowane poza tymi pasożytniczymi organizacjami, działającymi pod szyldem syndykalizmu.
Problemy ekonomiczne, które doprowadziły do masowych protestów w Grecji są znacznie mniej poważne niż te, z którymi zmaga się dziś rumuńska klasa robotnicza. Czas pokaże, czy solidarność społeczna w tym kraju będzie równie silna jak w Grecji… Musimy jednak pamiętać, że Grecy mają o wiele bogatszą tradycję oddolnej działalności związkowej, a radykalne idee społeczne są tam bardziej zakorzenione w świadomości klasy robotniczej niż w Rumunii. Mimo to musimy stworzyć precedens, pozwalający na skuteczne działanie w podobnej sytuacji i anarchistyczna propaganda będzie nam bardzo potrzebna.
W przeszłości kilkakrotnie wybuchały już strajki generalne w różnych gałęziach przemysłu, nie towarzyszyło im jednak masowe poparcie ze strony robotników, niechętnych przenoszeniu protestu na ulice. Czy rumuńskie związki zawodowe są w ogóle zdolne wywierania realnej presji na władze? Jakie gałęzie przemysłu mają kluczowe znaczenie dla sukcesu akcji strajkowej?
Duża część pracowników strajkujących branż nie tyle została w domach, ile nie przyłączyła się do strajków pod presją pracodawców. Jak już powiedziałem – „żółte związki” mają monopol na obecność w zakładach pracy i każdy ich protest pachnie zdradą. Kto informuje pracowników o skali planowanego protestu? Nie związkowi przywódcy. Robią to pracodawcy i to pracodawcy decydują, kto weźmie udział w strajku, a kto zostanie w pracy. Brakuje komunikacji między przywódcami związków a ich szeregowymi członkami. Szefowie i związkowi przywódcy nie są zainteresowani wywieraniem realnej presji na władze.
Osobiście, podobnie jak na was, wielkie wrażenie zrobiły na mnie protesty zorganizowane przez emerytów. Wiedziałem, że w Rumunii działa kilka organizacji emerytów, ale nie mam pojęcia, skąd nauczyli się oni tak sprawnej organizacji. Kierowani desperacją, dali dowody solidarności, których nikt się nie spodziewał. Ogłosili również, że 31 maja ponownie wyjdą na ulicę skuci łańcuchami, by symbolicznie zademonstrować niewolnicze warunki, w jakich żyją. Ta kategoria społeczna jest szczególnie upośledzona a ich walka jest walką o przetrwanie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że w latach 2010 i 2011 śmiertelność w pokoleniu emerytów będzie najwyższa w historii. Ich uposażenie w przeszłości starczało jedynie na najtańszą żywność. Wobec 15% obniżki emerytur i ograniczenia świadczeń medycznych (rząd zlikwidował już wiele przychodni), wobec zniesienia dopłat do kosztów ogrzewania i wielu innych świadczeń, nadchodzące lata będą dla nich najtrudniejsze od czasów II wojny światowej. Dla rumuńskich emerytów cięcia w wydatkach rządu oznaczają ludobójstwo.
Czy Twoi koledzy ze związku również biorą udział w protestach? Czy rozmawiacie o cięciach budżetowych i możliwości wspólnych działań przeciwko planom rządu?
Nie jestem członkiem żadnego „żółtego” związku i nie zamierzam nim zostać. W przypadku „reorganizacji” w moim miejscu pracy, jako że nie jestem członkiem związku, zostanę zwolniony jako jeden z pierwszych. Pracodawcy mają obowiązek negocjacji listy osób przeznaczonych do zwolnienia z kierownictwem związku, który będzie bronił swoich członków. To więcej niż pewne. Rozmowy z kolegami z pracy dotyczą planowanych reorganizacji. Wielu z nich zdecydowało się zapisać do związków i wziąć udział w protestach. Te rozmowy skłaniają moich współpracowników do buntu, lecz ten bunt nie znajduje sposobów zewnętrznej ekspresji. Propaganda słowem nie wystarczy, by bunt tłumiony przez rumuńskich pracowników nagle eksplodował. Ludzie muszą uzyskać świadomość ogromnej siły, jaką dysponują i jaką daje im solidarność.
Jak oceniasz nastroje panujące w rumuńskim społeczeństwie, szczególnie wśród klasy robotniczej? Czy tematy takie jak walka klas, czy walka o antykapitalistyczne społeczeństwo pojawiają się w codziennych rozmowach?
Wobec tragicznej sytuacji kształtującej nastroje społeczne nie należy się dziwić, że dominuje w nich wściekłość. Wiedzą o tym związki zawodowe, wie o tym rząd, korzysta na tym opozycja. To nic nowego. Należy się za to zastanowić, jak wiele z elementów obecnych protestów jest reżyserowanych, a jak wiele autentycznych. W sytuacji, gdy ludzie walczą o przetrwanie, protesty społeczne powinny moim zdaniem przekroczyć ramy przewidziane prawem. Biorąc pod uwagę wpływy pasożytniczych związków zawodowych trudno się jednak dziwić, że walka klas i antykapitalizm rzadko pojawiają się w dyskusjach. Ludzie zastanawiają się raczej nad alternatywnymi możliwościami wyjścia z kryzysu, jak wzrost podatków zamiast cięć w wydatkach socjalnych.
Płaca minimalna w Rumunii wynosi 705 lei miesięcznie, czyli według oficjalnego kursu około 160 euro. Z drugiej strony ceny w kraju są często wyższe od niemieckich. Po dwudziestu latach kapitalizmu, gdy ceny dwupokojowych mieszkań osiągnęły 65000 euro przy przeciętnych zarobkach w przemyśle wynoszących od 200 do 300 euro ludzie powinni sobie uświadomić, że kapitalizm po prostu nie działa.
Czy w protestach dało się zauważyć obecność anarchosyndykalistów i anarchistów?
Nie. Nie należę do żadnej organizacji, a w kraju nie istnieje niezależny ruch związkowy. Ruch anarchistyczny w Rumunii dopiero powstaje i przejawia się raczej w działaniach artystycznych i kulturze niezależnej.
Co Twoim zdaniem najskuteczniej powstrzymałoby plany rządu?
Strajk generalny, który sparaliżowałby gospodarkę i – dodam od siebie – sabotaż w sektorze bankowym, odpowiedzialnym za rabowanie dorobku całego społeczeństwa. Ludzie nie mają nic do stracenia. Anarchosyndykalizm jest naszą przyszłością!
Wielkie dzięki za wywiad!
Tłum: Wila