Mniej liści, mniej drzew #33 (3/2010)
Pamięć zaciera daty i kolejność zdarzeń. Jej niezbywalne prawo. Pojęcia nie mam, gdzie poznałem Rafała i kiedy to było. W drodze ciągle poznaje się nowych ludzi, a Rafał był dla ruchu osobą nową. Mijaliśmy się kilkukrotnie na różnych imprezach. Bez specjalnych myślowych zobowiązań.
Dopiero napisane z Michałem Przyborowskim, którego znam od lat, ABC anarchosyndykalizmu, wydane przez „Inny Świat” w roku 1999, zwróciło moją uwagę na poglądy Górskiego. Bo zdecydowanie - najpierw było to dostrzeżenie indywidualności jego myślenia, potem dopiero, po drugiej czy trzeciej Pilarszczyźnie, gdzie po raz pierwszy dłużej pogadaliśmy – osoby, która owe myśli artykułowała, choćby z zasłużonym dla ruchu wolnościowego A-taku. Zaś „Bez państwa”, którą uważam za najbardziej wartościową książkę Rafała, wpłynęła w znacznym stopniu i na moje widzenie świata.
Znów jakieś spotkania „w drodze” i czerwiec roku 2009, gdy z Agnieszką M. Wasieczko, Daną Bolewicz, Andrzejem Klisiem i właśnie Rafałem uczestniczyliśmy wspólnie w dwudniowym meetingu, zorganizowanym przez Grześka Gacka w klubie Pralnia przy krakowskiej ulicy Grabowskiego.
Pralnia mogła być miejscem, jak się dziś mówi, kultowym. Odwaga Grzegorza, który za patrona obrał sobie (powiesiwszy jego powiększone zdjęcie na ścianie) ściganego listem gończym prezesa Stowarzyszenia Biedaszyby (być może dawno zmarłego, jego losy nie są znane), Władysława Wałowskiego, pochwały zaiste była godna. Mniej - znajomości, które z końcem listopada doprowadziły do plajty lokalu w oficynie przy Grabowskiego z przyczyn stricte finansowych.
„After hours” bywali tam częstymi gośćmi wykładowcy z UJ, Akademii Muzycznej, członkowie krakowskiej F@, biedaszybnicy z Wałbrzycha i działacze ruchu lokatorskiego. Tam się spotykano, przygotowywano wspólne projekty. Tam, póki mógł, bywał i Górski, „zarażając” swoim entuzjazmem starych i młodych.
Jesienią na okres kilku miesięcy zamieszkałem pod Wawelem, który zresztą widać było w mniej deszczowe i mgliste dni z wysokości ostatniego piętra bloku przy Racławickiej. Droga do „domu” niemal codziennie wypadała mi obok spokojnego mieszkania Dorocinki i Rafała. Odkąd lekarze (znów zbyt późno) wykryli u niego przerzuty - coraz więcej leżał, potem praktycznie stał się więźniem narożnego budynku o 10 min. drogi piechotą od Racławickiej.
Więźniem opornym, bo poddawać się chorobie, mimo wymęczenia bólem, chemią i naświetlaniami – nie zamierzał. Pisał na laptopie, korespondował, spotykał się z 2-3 osobami z F@, Jędrkiem Klisiem, Michałem Przyborowskim - tymi, którzy o nim nie zapominali. Wielu innych pamiętało, choć fizyczną obecność zastępować musieli mailami i telefonami komórkowymi. Nad wszystkim czuwały delikatnie Dorota i Mama Rafała.
Mimo sinusoidalnego samopoczucia potrafił zorganizować ogólnopolską akcję poparcia w sprawie amnestii dla dolnośląskich biedaszybników (11. listopada 2009) i podtrzymywać na duchu kobiety – działaczki lokatorskie Krakowa.
Był obecny, choć sił brakowało mu z wolna nawet do dłuższych rozmów. Niekiedy przysypiał zmęczony, a temat kontynuowaliśmy, gdy otworzył oczy. Poczucie humoru nie opuszczało go do końca. Właściwie trudno było uwierzyć, iż przegrywa z chorobą.
Po zakopiańskiej operacji o stanie zdrowia Górskiego informowali mnie na bieżąco Jędrek Kliś i „Iskra”. Ta ostatnia za punkt honoru poczyniła sobie zdobywanie info świeższych, niż Jędrkowe.
Ostatni raz spotkaliśmy się z Rafałem wiosną. Zajrzałem znów do Krakowa na kilka dni - pogadaliśmy, choć „obroty” owej rozmowy wyraźnie spadły w porównaniu z formą, jaką prezentował jeszcze pod koniec listopada.
Był świadom postępów choroby i chyba niczego w swoim życiu nie żałował. Może spraw, których nie dane mu już było skończyć i przyjaźni, o które dbał.
Godność, z jaką odchodził, wzbudzała szacunek. Cóż, o nim też wielu zapomni, jak o Marku Kłucińskim, Piotrku Madeju i innych wolnościowcach, którzy jeszcze niedawno współtworzyli koloryt swobodnej myśli przerabianego na szaro kraju.
Ale nie wszyscy. Wielu zaś czytać będzie jego książki, nie wiedząc nawet, iż autor ich - zmarł. Taka jest droga myśli. My znikamy, jak liście, jak drzewa… Myśli zostają. Ku szczęściu jednych, rozpaczy innych.
Bywaj, Rafał!
Lech L. Przychodzki