Nie. To jest autentyczna rewolucja #43 (1/2015)
Z Davidem Graeberem rozmawia Pinar Ogunc.
David Graeber, profesor antropologii w Lodyńskiej Szkole Ekonomii, aktywista i anarchista, w październiku ub. r. – w pierwszych tygodniach ataków bojówek ISIS na Kobane w północnej Syrii – napisał do Guardiana artykuł, w którym pytał, dlaczego świat ignoruje rewolucję syryjskich Kurdów? (1) Wspominając walkę swojego ojca w Międzynarodowych Brygadach broniących Republiki w Hiszpanii w roku 1937, David Graeber pytał w swoim artykule: „Czy jeśli istnieje jakakolwiek współczesna paralela do powierzchownej religijności frankistów i morderstw Falangi, to kto i co miałoby nią dziś być jeśli nie ISIS? Czy jeśli mielibyśmy szukać jakiegoś porównania dla hiszpańskich brygad Wolnych Kobiet, to kto miałby to być jeśli nie te odważne dziewczyny, walczące dziś na barykadach w Kobane? Czy świat – w tym zachowująca się najbardziej skandalicznie ze wszystkich, międzynarodowa lewica – naprawdę chce być współodpowiedzialny za powtórkę z historii?”. Według Graebera, autonomiczny region Rojava, ogłaszając w 2011 roku – wraz z „umową społeczną” – powstanie trzech niezależnych od państwa i antykapitalistycznych kantonów, rozpoczął także godny uwagi współczesny eksperyment z radykalną demokracją.
Na początku grudnia ubiegłego roku David Graeber wraz z grupą ośmiu studentów, aktywistów i wykładowców z Europy i Stanów Zjednoczonych, spędził dziesięć dni w Cizire – jednym z trzech kantonów Rojava, gdzie miał szansę obserwować w praktyce oraz porozmawiać z uczestnikami powstającej tam „demokratycznej autonomii”. Teraz dzieli się swoimi wrażeniami z podróży i zadaje pogłębione tamtym pobytem pytania.
W Twoim artykule do Guardiana pytałeś o to, dlaczego cały świat ignoruje „demokratyczny eksperyment” syryjskich Kurdów. Czy teraz, po dziesięciodniowym pobycie tam na miejscu, masz może jakieś nowe pytanie? A może znalazłeś na nie odpowiedź?
No cóż, jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy to była naprawdę rewolucja czy może tylko „mydlenie oczu”, to chcę mu powiedzieć, że może dać temu już na zawsze spokój. Nadal są ludzie, mówiący w ten sposób: „To są tylko działania autorytarnych stalinistów z PKK (Kurdyjska Partia Pracy), którzy jedynie udają chęć wprowadzenia radykalnej demokracji.
Tak nie jest, oni są prawdziwi, a to jest autentyczna rewolucja! Ale w pewnym sensie, dokładnie to jest problemem. Główne siły polityczne zawiązały konsensus ideologiczny wokół myślenia, że „prawdziwa rewolucja nie może już się wydarzyć”. W międzyczasie lewica, także ta radykalna, zdaje się taktycznie „adoptować” polityków, którzy powtarzają tę narrajcę, jednocześnie cały czas wywołując powierzchowny „hałas rewolucyjny”. Przyjmują oni pewnego rodzaju „purytański anty-imperialistyczny schemat”, wychodzący z założenia, iż znaczącymi graczami są rządy i kapitaliści, a prowadzona przez nich gra, jest jedyną, o której warto rozmawiać. Gra, gdzie toczysz wojnę, kreujesz mitycznych złoczyńców, zagarniasz ropę i inne surowce, zakładasz sieci wzajemnych powiązań i układów – jest „jedyną grą w mieście”.
Ale ludzie z Rojava mówią: nie chcemy brać udziału w tej grze! My chcemy stworzyć nową! Wielu osobom to przeszkadza albo czują się tym zakłopotani – więc wolą wierzyć w to, iż to nie dzieje się naprawdę lub myśleć, że ci ludzie żyją złudzeniami, są oszukiwani, bądź sami są nieuczciwi, czy też zwyczajnie naiwni.
Od października ub.r. widzimy rosnącą solidarność ze strony różnych ruchów politycznych na całym świecie. Pojawiły się również w mainstreamowych mediach ogromne, w większości entuzjastyczne relacje i opisy oporu, jaki stawia Kobane. Dzięki temu polityczna ocena wydarzeń w Rojava nieco się zmienia. Zebrano między innymi wiele podpisów poparcia, ale czy Twoim zdaniem, sama autonomia i demokratyczny eksperyment, są dyskutowane wystarczająco poważnie? Jak często myślenie o nich w stylu „jacyś dzielni ludzie, walczący przeciwku współczesnemu obliczu zła, czyli ISIS”, dominuje nad prawdziwym zainteresowaniem i fascynacją?
Na przykład znamienne wydaje mi się to, jak wielu ludzi Zachodu, widząc te uzbrojone kobiece oddziały, nie próbuje nawet zrozumieć idei, nimi kierujących. Wiedzą tylko tyle, iż coś takiego się dzieje i co najwyżej zgadują, że jest to element kurdyjskiej tradycji. Oczywiście, w pewnym stopniu tak jest, ale można to również uznać za swego rodzaju rasizm. Dlaczego bowiem nie przychodzi im do głowy fakt, że również w Kurdystanie ludzie mogą czytać Judith Butler. (2) W najlepszym razie myślą tak: „Och, Kurdowie próbują tylko sprostać zachodnim standardom demokratycznym oraz prawom kobiet. Ciekawe czy robią to szczerze, czy raczej tylko po to, by przyciągnąć zagraniczne wsparcie i inwestycje?!”
Oni jednak nie patrzą na to w ten sposób, wiedząc, że mogą osiągnąć standardy daleko lepsze niż kiedykolwiek istniejące na Zachodzie. Kurdowie po prostu mocno i autentycznie wierzą w zasady i idee, które kraje Zachodu utrzymują jedynie fasadowo.
Wspominałeś o pewnym zbliżeniu lewicy ku Rojavie. Jak to jest odbierane wśród grup anarchistycznych z całego świata?
Reakcja wśród anarchistów była bardzo różna i czasem trudna dla mnie do zrozumienia. Jest spora grupa anarchistów – zazwyczaj to taki „sekciarski” element – którzy upierają się, że PKK to nadal autorytarni i nacjonalistyczni „staliniści”, co to zaadoptowali filozofię Bookchina oraz inne wolnościowe idee jedynie na potrzeby flirtu z anty-autorytatywną lewicą w Europie i Ameryce. Zawsze mnie to wkurza, bo jest jedym z najgłupszych i najbardziej narcystycznych twierdzeń, jakie kiedykolwiek słyszałem. Bo nawet jeśli przesłanki i dedukcja są właściwe, a marksistowsko-leninowska grupa zdecydowała się na upozorowanie swoich poglądów tylko po to, by zyskać zagraniczną pomoc, to dlaczego, do cholery, mieliby oni wybrać akurat anarchizm Murray’a Bookchina? (3) To byłby najglupszy ruch z możliwych. Przecież mogliby udawać islamistów bądź liberałów, czyli tych, którzy dysponują bronią i pieniędzmi…
Tak czy inaczej uważam, że wielu ludzi światowej lewicy, włączając w to lewicę anarchistyczną, tak naprawdę nie chce zwycięstwa. Nie potrafią sobie wyobrazić tego, iż rewolucja moglaby się rzeczywiście wydarzyć i po kryjomu nawet tego nie chcą, ponieważ oznaczałoby to konieczność dzielenia ich „elitarnego klubu” ze zwykłymi ludźmi; a to znaczyłoby, że przestaliby być kimś wyjątkowym. Dlatego przydałoby się odróżnienie prawdziwych rewolucjonistów od pozorantów. Ci pierwsi muszą być twardzi.
Jaka rzecz wywarła na Tobie największe wrażenie w Rojavie, w czasie kiedy byłeś świadkiem praktycznej strony funkcjonowania „demokratycznej autonomii”?
Tam było tak wiele imponujących rzeczy… Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek słyszał o jakimkolwiek miejscu na świecie, gdzie panowałby podwójny system władzy, gdzie obie strony byłyby tworzone przez te same polityczne siły. Funkcjonuje tam „demokratyczna niezależna administracja”, posiadająca wszystkie cechy i słabości instytucji państwa – parlament, ministerstwa itd. – ale została stworza w ten sposób, by być odseparowana od możliwości siłowego sprawowania władzy. Następnie jest TEV-DEM (Ruch Demokratycznego Społeczeństwa), w istocie napędzający oddolne zarządzanie demokratycznymi instytucjami. Ostatecznie – i to jest kluczowa sprawa – siły bezpieczeństwa są odpowiedzialne przed strukturami oddolnymi, a nie odgórnymi.
Jednym z pierwszym miejsc, które odwiedziliśmy była szkoła policyjna (Asayis). Każdy kursant jaki tam był, zanim mógł dotknąć broni, był zobowiązany do przejścia szkolenia z pokojowego rozwiązywania konfliktów oraz terorii feminstycznych. P.o. dyrektora akademii wyjaśnił nam, że ich ostatecznym celem jest organizowanie dla każdego obywatela sześciotygodniowych treningów policyjnych, co w konsekwencji ma pozwolić na całkowitą likwidację policji.
A co odpowiesz na taką krytykę Rojavy? „Nie mogliby dokonać tego w czasie pokoju. To wszystko funkcjonuje tylko z powodu trwającej wokół wojny”
Cóż, nie sądzę żeby większość ruchów politycznych, wykuwających się w czasie wojennych okropieństw, była w stanie zdecydować się na natychmiastową likwidację tajnej policji, kar pieniężnych czy np. demokratyzację armii poprzez wprowadzenie wyborów oficerów.
I kolejny przykład krytyki, szczególnie popularny w tureckich kręgach pro-rządowych; kurdyjski model, który próbują promować PKK i PYD (Partia Demokratycznej Jedności) nie obejmuje wszystkich mieszkańców, a powstała tam multi-… struktura (pisownia oryginalna) jest jedynie pozorowana i funkcjonuje jako symbol…
No więc, w Cizire prezydentem, czyli głową lokalnej społeczności, jest Arab. Oczywiście można by polemizować i twierdzić, że jest on tylko figurantem. I w sensie politycznym tak rzeczywiście jest. Ale jeśli spojrzymy na całą tę strukturę, od samego jej dołu, to przecież nie tylko Kurdowie w niej uczestniczą. Powiedziałbym, iż jedynym rzeczywistym problemem społecznym są niekórzy ludzie z tzw. pasa arabskiego, którzy zostali przesiedleni tam przez reżim w latach 50. i 60. z innych części Syrii w ramach planowej polityki marginalizacji i asymilacji Kurdów. Część z tamtych społeczności jest nieprzychylnie nastawiona do rewolucji. Ale już Arabowie, których rodziny mieszkają tam od pokoleń, a także Asyryjczycy, Kirgizi, Armeńcy, Czeczeni i inni, są nastawieni raczej pozytywnie. Asyryjczycy, z którmi rozmawialiśmy mówili, że po długich latach trudnych relacji z reżimem w końcu czują, iż ich religijna i kulturowa odrębność zaczyna być szanowana. Prawdopodobnie najtrudniejszym zagadnieniem, może być kwestia wyzwolenia kobiet. PYD i TEV-DEM traktują to jako absolutnie kluczową sprawę dla rewolucji, ale również one muszą brać pod uwagę konieczność współżycia i tworzenia szerszego porozumienia ze społecznościami arabskimi, odbierającymi te idee jako naruszenie ich podstawowych zasad religijnych. Na przykład, kiedy wśród syryjskich „spikerów” funkcjonuje kobiecy związek zawodowy, to już wśród Arabów nie, a arabskie dziewczyny zainteresowane tematyką gender, czy nawet chcące tylko wziąć udział w feminstycznym seminarium, muszą „podczepiać się” pod Asyryjki czy nawet Kurdyjki.
To oczywiście nie musi utknąć w „schemacie purytańskiego antyimperializmu”, o którym wcześniej wspominałeś, ale jakbyś skomentował opinie o tym, że pewnego dnia zachodni imperializm wystawi syryjskim Kurdom rachunek za ich poparcie. Co Zachód tak naprawdę myśli o anty-państwowym i anty-kapitalistycznym modelu, tam wprowadzanym? Czy jest to dla nich jedynie eksperyment, jaki może być ignorowany przez czas trwania wojny, tak długo, jak długo kurdyjscy ochotnicy walczą przeciwko temu samemu wrogowi, co ten aktualnie wykreowany przez Zachód?
Och, to absolutnie prawda, że amerykańskie i europejskie władze zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby obalić rewolucję. To bezsprzeczne. Ludzie, z którymi rozmawiałem, są tego w pełni świadomi, ale nie robią oni specjalnego rozróżnienia między lokalnymi mocarstwami, takimi jak np. Turcja, Iran czy Arabia Saudyjska, a euro-atlantyckimi potęgami t.j., powiedzmy Francją czy USA. Wychodzą oni z założenia, iż to wszystko kapitaliści i statyści w tej grze – a zatem siłą rzeczy przeciwnicy rewolucji – którzy w najlepszym razie próbują ich ścierpieć, ale ostatecznie nie stoją po ich stronie. Jest jeszcze chyba bardziej skomplikowana kwestia. Mowa o strukturach, zwanych „wspólnotą międzynarodową”, czyli globalnym systemie instytucji takich jak: ONZ, MFW, korporacje, organizacje pozarządowe czy organizacje, broniące praw człowieka, które w tym przypadku przypuszczalnie są jedynie tworami fasadowymi, oraz rządy, mające monopol na tworzenie praw, które potem same, przy użyciu siły, niszczą.
W Cizire jest tylko jedno lotnisko i nadal pozostaje ono pod kontrolą rządu syryjskiego. Rewolucjoniści twierdzą, że mogliby odebrać je bardzo łatwo i w każdej chwili. Nie robią tego jednak tylko z jednego powodu: wszystko, co jest powiązane z działaniem lotniska, jest poddane międzynarodowym regulacjom, które podpisywał rząd, więc w jaki sposób mieliby je uruchomić, pozostając poza jego strukturami?
Możesz jakoś wytłumaczyć obsesję, z jaką ISIS atakuje Kobane?
No cóż, oni nie mogą pozwolić sobie na żadne porażki. Cała ich strategia polega na wizji ogromnej, rozpędzonej ciężarówki, której nic nie jest w stanie zatrzymać, a kolejne zwycięstwa mają być dowodem na to, że są oni wykonawcami woli bożej. Zostać pokonanym przez garstkę feministek, to dla nich ostateczne poniżenie. Zatem tak długo, jak w Kobane będą trwały walki, tak długo będą mogli oni twierdzić, iż media kłamią i to oni mają tam przewagę. A kto może udowodnić, że jest inaczej? Jeśli jednak zostaną stamtąd wyparci, będą w końcu musieli przyznać się do porażki.
A jak oceniasz to, co Tayyip Erdogan i jego partia próbują robić w Syrii i generalnie na całym Środkowym Wschodzie?
Mogę tylko zgadywać, ale wygląda na to, że z jego anty-kurdyjskiej i anty-assadowskiej polityki pozostała już tylko ta pierwsza. Za każdym razem był on gotowy do zawarcia sojuszu z pseudoreligijnymi faszystami, byle tylko atakować każdy inspirowany przez PKK eksperyment z radykalną demokracją. Po prostu, podobnie jak ISIS, Erdogan widzi we wszystkim – co oni robią – ideologiczne zagrożenie i być może jedyną realną alternatywę światopoglądową dla prawciowego skrzydła islamizmu. Dlatego zrobi wszystko, żeby ją stłamsić i zniszczyć.
Z jednej strony są Kurdowie irakijscy, którzy stoją na nieco odmiennym gruncie ideologicznym, stosunku do kapitalizmu oraz wyobrażeniu niepodległości. Z drugiej strony są alternatywne przykłady, takie jak Rojava. A są jeszcze przecież Kurdowie tureccy, którzy próbują utrzymywać proces pokojowych rozmów z rządem w Stambule… Jak ty, osobiście, widzisz przyszłość Kurdystanu – zarówno tę najbliższą, jak i tę nieco dalszą?
Któż to może wiedzieć..? W tej chwili sprawy mają się zaskakująco dobrze dla sił rewolucyjnych. KRG (Kurdyjski Rząd Regionalny) nawet zrezygnowało z budowy ogromnego rowu wokół granic Rojavy, po tym jak w sierpniu ub.r. PKK skutecznie interweniowało i pomogło obronić Ebril oraz inne miasta na tyłach Państwa Islamskiego. Jeden z ludzi z KNK (Kurdyjski Kongres Narodowy) powiedział mi, iż to wsparcie miało również ogromny wpływ na popularyzowanie świadomości wśród mieszkańców tamtych terenów; że ten miesiąc był wart tyle ile 20 lat pracy u podstaw. Młodzi ludzie byli pod szczególnym wrażeniem, iż nawet wtedy, kiedy ich lokany peshmerga uciekł z pola walki, to żołnierki z PKK – nie. Ale mimo wszystko trudno sobie wyobrazić, żeby na terytorium KRG mogło w przewidywalnej przyszłości dojść do podobnej rewolucji. Żadna ze światowych potęg na to nie pozwoli.
Co prawda nie wygląda na to, by zagadnienie „autonomicznej demokracji” miało znaleźć się na stole wśród tematów do negocjacji, prowadzonych w Turcji, to Kurdyjski Ruch Polityczny próbował do tego doprowadzić. Szczególnie zależało im na sprawach socjalnych. Szukają oni rozwiązań w legalnych i ekonomicznych uwarunkowaniach w ramach możliwych do zaakceptowania modeli. Gdybyśmy porównali, powiedzmy, strukturę klasową i stopień rozwinięcia kapitalizmu w Kurdystanie zachodnim (Rojava) i północnym (Turcja), to co mógłbyś powiedzieć o różnicach, dzielących te dwie walki: gdzie celem jednej jest antykapitalistyczne społeczeństwo, zaś wtóra dąży do zminimalizowania wpływu kapitalizmu, jak sami Kurdowie to określają…
Moim zdaniem kurdyjska rewolta jest jednoznacznie antykapitalistyczna w obu krajach. To jest ich punkt wyjścia. Zdołali oni wymyślić ten rodzaj formuły: „Nie można pozbyć się kapitalizmu bez wyeliminowania państwa, nie można wyeliminować państwa bez uwolnienia się od patriarchatu.”
Niemniej jednak, ludzie z Rojavya mieli w kwestiach klasowych nieco ułatwione zadanie, ponieważ burżuazja, taka jaką mogła ona być w większości rolniczym regionie, odeszła wraz z reżimem baasizmu. W dłuższej perspektywie mogą mieć problemy, jeśli nie zajmą się systemem edukacji, zagwarantującym, że rozwijająca się warstwa technokratów nie spróbuje przejąć władzy. Ale w tej chwili jest całkowicie zrozumiałe, iż są oni skoncentrowani na bardziej palących zagadnieniach, związanych z wyzwoleniem kobiet. Z kolei, jeśli chodzi o sytuację w Turcji, to nie znam jej wystarczająco dobrze, ale domyślam się, że sprawy są tam znacznie bardziej skomplikowane.
W ostatnim czasie ludzie na całym świecie „nie mogą oddychać” z oczywistych powodów. Czy twój wyjazd do Rojavy zainspirował cię i podpowiedział może jakieś „lekarstwo”, które mogłoby pomóc złapać ludzkości oddech?
To było niezwyłe! Całe swoje dotychczasowe życie spędziłem na myśleniu o tym w jaki sposób, w przewidywalnej przyszłości, moglibyśmy dokonać czegoś takiego jak oni. Większość ludzi traktowała mnie jak szaleńca nie wierząc, że to się może kiedykolwiek wydarzyć, a oni, w Rojavie, właśnie to robią! I jeśli udowodnią, iż to może działać, że autentycznie egalitarne i demokratyczne społeczeństwo jest możliwe, to zmieni się całkowicie pojmowanie naszych możliwości – jako ludzkości. Osobiście, po spędzeniu tam 10 dni, czuję się o 10 lat młodszy.
Jaka scena z Cizire zapadła ci najglębiej w pamięć?
Tam było tak wiele nizwykłych obrazów, tak wiele pomysłów… Naprawdę podobały mi się różnice między tym, jak ktoś wyglądał, a tym, kim często był i co mówił. Na przykład, spotykasz faceta w skórzanej kurtce, o nieco przerażającym wyglądzie i prostym, surowym zachowaniu syryjskiego żołnierza. Nawiązujecie rozmowę, on okazuje się lekarzem i zaczyna ci wyjaśniać, że: „Naszym zdaniem najlepszym sposobem na poprawę zdrowia społecznego jest profilaktyka. Większość chorób powodowanych przez stres i jeśli uda się go zredukować, to zmniejszy się jednocześnie ilość chorób serca, chorób cukrzycowych czy nawet zachorowań na raka. Dlatego naszym celem jest takie przeorganizowanie miast, żeby 70% ich powierzchni zajmowały tereny zielone…”. I tam wszędzie dookoła są takie szalone, wspaniałe pomysły i plany. Ale potem spotykasz kolejnego lekarza, który opowiada ci o tym, jak z powodu tureckiego embarga nie mogą zdobyć nawet podstawowych leków i sprzętu medycznego, a wszyscy, nawet zdiagnozowani pacjenci, których nie udało się „przeszmuglować” przez granicę, po prostu umierają… Ten ogromny rozdźwięk między ich ambicjami, a niezwykle specyficznymi okolicznościami w jakich przyszło im funkcjonować…
No i… ta kobieta, Amina, nasza przewodniczka, oddelegowana z ministerstwa spraw zagranicznych. W pewnym momencie, kiedy przepraszaliśmy za to, że nie udało nam się przywieźć bardziej użytecznych darów i pomóc ludziom z Rojavy, cierpiącym z powodu embarga, odpowiedziała w ten sposób: „Ostatecznie, to nie jest takie ważne. My mamy jedną rzecz, której nikt nie może wam dać. Mamy naszą wolność! Wy jej nie macie. I jedyne czego chcemy, to znaleźć jakiś sposób, by móc ją wam podarować.”
Jesteś czasem krytykowany za zbytni optymizm i entuzjazm wobec tego, co się dzieje w Rojavie. Zgadzasz się z tym, czy może jednak twoi krytycy czegoś nie dostrzegają?
Jestem optymistą z natury. Szukam takich sytuacji, które niosą ze sobą jakieś promyki nadziei. Nie sądzę, by istniała jakakolwiek gwarancja, że to co tam się wydarza, będzie ostatecznie działać i nie zostanie w pewnym momencie zgniecione. I na pewno się nie uda, jeśli każdy z góry założy, iż rewolucja nie jest możliwa i odmówi udzielenia jej aktywnego wsparcia, a nawet, co wielu przecież robi, będzie starał się ją atakować czy powiększać izolację. Jeżeli jest coś, czego jestem świadom, a inni nie, to być może jest to pewność, że historia jeszcze się nie skończyła. Kapitalizm – a właściwie jego dziwaczna półfeudalna forma, którą mamy dziś – wykonał w ostatnich 30-40 latach potężną pracę, żeby przekonać ludzi do tego, iż obecny stan jest jedynym możliwym systemem ekonomicznym. Zainwestowali w to więcej wysiłku niż globalny kapitalizm może rzeczywiście wytworzyć! W rezultacie czego system wszędzie wokół nas się załamuje, a my w tym momencie straciliśmy zdolność wyobrażenia sobie czegoś innego. Cóż, moim zdaniem to całkiem oczywiste, że w przeciągu najbliższych 50 lat, kapitalizm w takim wydaniu – w jakim go znamy dziś – a zapewne we wszystkich swoich formach, zniknie i zostanie zastąpiony przez coś innego. To „coś” wcale nie musi być jednak lepsze, a może być nawet gorsze, dlatego wydaje mi się, że dziś wyrazem odpowiedzialności – nas intelektualistów, lub po prostu nas ludzi, istot myślących – jest przynajmniej zastanawianie się nad tym, co mogłoby i powinno wyglądać w przyszłości lepiej. A jeśli są ludzie, którzy właśnie teraz starają się te lepsze rzeczy tworzyć, to naszym obowiązkiem jest im pomóc.
Wywiad został opublikowany w tureckim dzienniku Evrensel
Tłum z j. angielskiego: ikitos
Przypisy redakcji:
(1) Polski przekład tego tekstu można przeczytać na: http://www.krytykapolityczna.pl/en/artykuly/swiat/20141009/graeber-rewolucja-kurdow-tonie-we-krwi-dlaczego-zachod-milczy;
(2) Amerykańska filozofka feministyczna, ur. 1956, zajmuje się teoriami władzy, tożsamości i płci. Prekursorka teorii queer;
(3) Żyjący w latach 1921-2006 – amerykański myśliciel anarchistyczny, główny teoretyk tzw. ekologii społecznej, założyciel Instytutu Ekologii Społecznej;
(4) Obecny prezydent Turcji (od 28. sierpnia 2014 r.), wczesniej, w latach 2003-2014 premier. Lider Partii Sprawiedliwości i Rozwoju.
Prawną podstawę sytuacji w Rojavie znajdziecie tutaj: