No Border w Calais – Jak zorganizować podziemny festiwal #34 (1/2011)
„Mieszkanie, poruszanie się, mówienie, czytanie, zakupy i gotowanie są czynnościami, które najlepiej pasują do taktyki zaskoczenia; sprytne sztuczki <słabych> w ramach porządku ustanowionego przez <silnych>, sztuka pokonania przeciwnika na jego własnej ziemi, sztuczki łowców, ciągła, polimorficzna ruchliwość, świąteczne, poetyckie odkrycia.”
Michel de Certeau – The Practice of Everyday Life
„Gdy ludzie działają wspólnie, wszystko jest możliwe – nawet sprawienie, by Calais nie było Calais.”
Arnaud Borderer
Udało się nam: No Borders Calais zorganizowało udany, trwający tydzień festiwal muzyczny w Calais (6. – 12. września 2010) – w jednym z najgorszych miejsc w Europie, tuż pod nosem francuskiej policji i lokalnych władz, bez rozgłosu, za kilkaset euro i z minimalną organizacją. I wielu z nas stwierdziło potem, że była to jedna z najlepszych imprez w ich życiu.
Teraz możemy mówić już o nim otwarcie, tak czy inaczej wiele filmów z imprezy jest na YouTubie, a w sieci znaleźć można garść informacji o Hafla bila Hudud – Festiwalu bez granic. W swoim czasie zachowanie tajemnicy było jednak podstawową sprawą. W lutym, gdy aktywiści No Borders legalnie wynajęli magazyn (nazwany Kronstadt Hangar) z przeznaczeniem na organizację wspólnej przestrzeni społecznej i schronienia dla imigrantów bez papierów, w ciągu dwóch dni francuska policja dwukrotnie zaatakowała go i zamknęła. Minister do spraw imigracji, Eric Besson, wystąpił w ogólnokrajowej telewizji, gdzie nazwał sieć No Borders „grupą niebezpiecznych lewackich ekstremistów” i ogłosił, że uczyni z Calais „strefę wolną od imigrantów”. Zdawaliśmy więc sobie sprawę, że jeśli publicznie ogłosimy zamiar organizacji festiwalu, zostanie on rozbity pałkami żandarmów. Dlatego wiadomość o imprezie rozchodziła się wyłącznie z ust do ust i przez zamknięte listy mailingowe aktywistów. Mimo to, na festiwal przyjechało ponad 100 osób z całej Europy, od Irlandię po Polskę, które wspólnie z imigrantami i mieszkańcami Calais wzięły udział w tygodniowym święcie muzyki, sztuki i radości.
Od ostatniego listopada liczba imigrantów, oczekujących w okolicach Calais na możliwość przekroczenie Kanału La Manche spadła do około 200 osób. Wzrosła za to liczebność policji: w mieście stacjonują duże oddziały niesławnej CRS (Compagnies Republicaines de Securite) – francuskiej policji do tłumienia zamieszek, które kontynuują uliczne patrole i napaści na miejsca, w których koczują imigranci, stale też rośnie aktywność PAF (Police Aux Frontieres) – francuskiej policji granicznej. Niewiele zmienia się w smutnej rzeczywistości imigrantów bez papierów w Calais: napaści policji, pobicia, arbitralne zatrzymania, kradzieże i dewastacja skromnego dobytku, gaz łzawiący rozpuszczany w pojemnikach z wodą, śpiwory spryskiwane gazem pieprzowym.
W Calais każda impreza, wieczór spędzony z przyjaciółmi jest czymś więcej niż przejawem hedonizmu. Impreza w Calais jest czymś niezwykłym. Muzyczny festiwal jest powstaniem. Zorganizowaliśmy koncerty w parkach, w zaprzyjaźnionych barach jak również na terenie „dżungli” – ukrytych w okolicach obozów imigrantów i na zamieszkiwanych przez nich skłotach. Pierwszej nocy w parku śledził nas patrol policji po cywilnemu, widząc jednak naszą przewagę liczebną musiał się wycofać. Aktywiści i lokalni mieszkańcy stali w gotowości na ulicach, gotowi otoczyć imigrantów żywym pierścieniem i nie dopuścić do aresztowań wśród ludzi „bez papierów”. CRS wyglądała na zaskoczoną całą sytuacją – skąd się tu wzięło tyle cholernych No Borders? – i odjechała z miejsca imprezy z pustymi rękami. Na tym właśnie polega solidarność – tyle możemy osiągnąć, po prostu stając w jednym szeregu.
W Calais nawet zwykłe rzeczy, jak wspólne gotowanie czy dzielenie się posiłkami stają się aktem oporu. Zwykła procedura: organizacja charytatywna rozdaje pozbawione smaku jedzenie, przypominające czasy Dickensa, na pustym podwórku otoczonym drutem kolczastym. Wszystkiemu przyglądają się tajniacy, gminni urzędnicy i rasistowscy szefowie od filantropii. Festiwal odbył się na zakończenie Ramadanu, muzułmańskiego miesiąca postu, w szczególnie trudnym dla imigrantów w Calais okresie, gdy głód i pragnienie są silniejsze niż strach i zmęczenie. Przez cały Ramadanu policja polowała na muzułmanów, którzy po zachodzie słońca gromadzili się przy darmowych kuchniach na pierwszy po całodniowym poście posiłek. Podczas festiwalu holenderscy aktywiści z Rampenplan zorganizowali własną kuchnię, która w południe i wieczorem rozdawała smaczne posiłki. Wieczorne posiłki jedliśmy wspólnie w parku, na miejskim skwerze czy na placu na wprost oficjalnego punktu wydawania jedzenia imigrantom. Ludzie z papierami czy bez dzielili się jedzeniem przy muzyce, bannerach, śmiechu i wspólnej zabawie.
Kilka z ważniejszych wydarzeń podczas festiwalu: wielka impreza z okazji Eid (zakończenia Ramadanu) na terenie Africa House (zaskłotowanej dawnej fabryki, zamieszkanej głównie przez imigrantów z Sudanu), gdzie bawili się wspólnie przedstawiciele wszystkich imigranckich społeczności w Calais – Sudańczycy i Eryterjczycy, Pasztuni, Hazarowie, Kurdowie i Irańczycy jedli i tańczyli razem. Finałowa impreza w sobotnią noc, gdy w miejskim parku Pasztuni tańczyli do pieśni śpiewanych przez Kurdów, a potem wszyscy przeszli we wspólnym pochodzie główną ulicą miasta do baru, gdzie odbywał się koncert Combat Wombat (z Australii) i WildKatz Project (z Brighton). „Partyzanckie” sesje nagraniowe w dżunglach i na naszym skłocie No Borders, który na dwa dni stał się miejscem muzycznych i artystycznych spotkań. Food not bombs na Place D’Armes. I w końcu zaskłotowanie oficjalnego miejsca rozdawania posiłków, zamienionego następnie w miejsce wielkiego pikniku z klezmerską muzyką, meczem piłki nożnej i gwarem rozmów w wielu językach.
Jak powiedział potem jeden z imigrantów bez papierów: „Przez kilka dni czułem się jakbym nie był w Calais.” Tak, to było tylko kilka dni. W następny poniedziałek policja dokonała największego od lutego rajdu na Africa House, szukając zemsty na aktywistach No Borders. Od tego czasu powróciły napaści i pobicia – codzienność w Calais. Ale przez te kilka wypełnionych energią dni zyskaliśmy coś więcej niż tylko chwilę oddechu od państwowych represji i przyjemne wspomnienia, stworzyliśmy nowe więzi solidarności które w przyszłości pozwolą nam działać dalej. Ta krótka chwila oddechu zjednoczyła mieszkańców Calais, gości i imigrantów z różnych, często nieufnie odnoszących się do siebie społeczności jak nigdy wcześniej, stworzyła nowe przyjaźnie i relacje, pogłębiła zaufanie, zacieśniła więzi oporu. A poza tym nauczyliśmy się organizować podziemne festiwale. Co zrobimy dalej?
Filmy z festiwalu:
Więcej informacji na:
http://calaismigrantsolidarity.wordpress.com/