O Chomskym, obsesjach i innych sprawach #17 (2/2002)
Jak deklaruje Marek Głogoczowski we Wstępie, celem jego książki „Antyzoologiczna” filozofia społeczno-polityczna Noama Chomsky’ego było „uchwycenie najistotniejszych rysów tak zwanej «lewicowo – libertariańskiej» filozofii Noama Chomsky’ego” (s. 7). Zadanie to bez wątpienia jest godne pochwały, jako że z jednej strony Chomsky jest jedną z ważniejszych postaci środowisk opozycyjnych wobec status quo (równie często idealizowaną, jak i atakowaną zarówno ze strony establishmentu, jak i przez przeciwników tegoż establishmentu),z drugiej zaś strony jest on w Polsce prawie nie znany (kilka przetłumaczonych książek, włączając w to jego prace naukowe oraz nieco więcej artykułów jest niczym w porównaniu z jego dorobkiem, liczącym ponad 70 książek i ponad tysiąc artykułów). Zadanie to nie należy również do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę zakres zainteresowań Chomsky’ego począwszy od filozofii, psychologii, lingwistyki i nauk kognitywnych poprzez historię idei po politykę (tutaj ilość podejmowanych zagadnień jest ogromna od wojny w Wietnamie poprzez problematykę Bliskiego Wschodu po analizę mediów i korporacyjnego kapitalizmu). Autorowi należałyby się więc gratulacje za próbę zmierzenia się z tym niełatwym zadaniem, gdyby nie to że końcowy rezultat jego wysiłków pozbawiony jest niemalże wszelkiej wartości.
Książkę Głogoczowskiego można, mimo szumnego podtytułu Raport o stanie nauki, określić mianem pamfletu. „Pamflecista – jak pisze w jednym ze swych tekstów Wojciech Giełżyński – żongluje sloganami i epitetami, zastępując myślenie grą luźnych skojarzeń, a przede wszystkim przypieprza”i. Dodać jeszcze można, że pamflecista ma wielce irytującą skłonność do topienia spostrzeżeń niezwykle cennych i bez wątpienia zasługujących na uwagę i przemyślenie w bagnie czasem zwyczajnych, a czasem nadzwyczajnych bzdur. Tymi wszystkimi cechami książka Głogoczowskiego się odznacza i to w stopniu wcale niemałym.
Głogoczowski o Chomsky’m ma niewielkie pojęcie, wypisuje o nim niestworzone rzeczy, popełnia masę błędów merytorycznych i przykrawa jego myśl tak, aby pasowała do jego wcześniej powziętych wyobrażeń o świecie. I jak przystało na człowieka ogarniętego manią prześladowczą wszędzie widzi spiski. Nie wspominając już słowem o jego fenomenalnej wręcz zdolność do uproszczeń (wszelkiemu nieszczęściu, szczególnie „śmierci Jugosławii” i prywatyzacji w Polsce, winni są Żydzi, którzy swe niecne plany poczęli realizować w czasach biblijnych i św. Augustyn). Nie sposób sprostować wszystkiego, co autor nam w swej książce zaserwował, lecz na kilka spraw warto chyba zwrócić uwagę.
Autor zajmuje się Chomsky’m jako naukowcem („dr Chomsky”) i jako działaczem społecznym („Mr Chomsky”). Tutaj zajmiemy się jedynie tą częścią książki Głogoczowskiego, która traktuje o filozofii społeczno-politycznej Noama Chomsky’egoii.
Już teraz należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy istnieje coś takiego jak „filozofia społeczno-polityczna” Noama Chomsky’ego? Sądzę, że nie. Znana jest jego niechęć do teoretyzowania na tematy społeczne i polityczne. Dla Chomsky’ego, który pod tym względem zgadza się z Bakuninem, intelektualiści mistyfikują rzeczywistość społeczną tak, aby móc sprawować nad nią kontrolę. Intelektualiści przedstawiają życie społeczne i polityczne jako skomplikowane, roszcząc jednocześnie wyłączne prawo do jego zrozumienia. Daje im to w ich przekonaniu mandat do sprawowania władzy. Należy jednak wskazać na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Przyczyną niechęci Chomsky’ego do teoretyzowania może być również charakterystyczna pogarda, jaką wielu przedstawicieli tzw. hard sciences (wg Chomsky’ego uprawianą przez niego lingwistykę do takich nauk należy zaliczyć) żywi wobec nauk humanistycznychiii.
Głogoczowski nie odnosi się do tej kwestii w zupełności. Byłaby ona bez znaczenia, gdyby przedstawił Głogoczowski nam rekonstrukcję filozofii polityczno-społecznej Chomsky’ego. Nic jednak takiego nie znajdujemy.
Dla Głogoczowskiego nie ma większej różnicy między poglądami politycznym a filozofią polityczną. Oczywiście często trudno wskazać na różnicę między nimi. Niemniej za filozofię skłonni bylibyśmy uważać abstrakcyjne, oparte na racjach, mniej lub bardziej „rozumowe” i „systemowe” wyjaśnienie zjawisk. Odwołajmy się do przykładu: stwierdzenie, że w społeczeństwach kapitalistycznych nie toleruje się „odsłaniania motywów ekonomicznych” nie jest stwierdzeniem filozoficznym. Stwierdzenie natomiast, że elementem decydującym o rozwoju społeczeństw jest czynnik ekonomiczny można uznać za tezę filozofii społecznej. W większości jednak przypadków Głogoczowskiego zajmują takie właśnie polityczne przekonania Chomsky’ego, jak w pierwszym z przykładów. Dlaczego więc mowa tutaj o filozofii społeczno-politycznej? Doprawdy nie mam najmniejszego pojęcia.
Mniejsza jednak o to. Głogoczowski przedstawia jakieś poglądy polityczne Chomsky’ego i choć trudno uznać je za szczególnie „filozoficzne”, to jednak warto im się przyjrzeć i sprostować kilka rzeczy.
Już sam Wstęp przynosi wiele nieporozumień.
Głogoczowski za cel stawia sobie, obok „uchwycenia najistotniejszych rysów tak zwanej «lewicowo – libertariańskiej» filozofii Noama Chomsky’ego”, przedstawienie jego „anty-amerykańskich poglądów” oraz cech „krytykowanej przez niego Cywilizacji Amerykańskiej” (s. 9). Otóż każdy kto zetknął się z publicystyką Chomsky’ego wie, że nie ma on „anty-amerykańskich” poglądów, a sam termin uważa za wymysł propagandy. Przedmiotem jego krytyki jest system ekonomiczno-polityczny Stanów Zjednoczonych, polityka USA, głównie zagraniczna, na pewno zaś nie żadna „Cywilizacja Amerykańska”. Zresztą ceni on wysoce kulturę amerykańską za jej wolność, egalitaryzm, tolerancję. Przytoczmy fragment z jego opublikowanej w Internecie korespondencji ze Stefanem Kubiakiemiv: „W rzeczy samej uważam USA za «najcudowniejszy kraj na świecie». Gdziekolwiek bym się nie udał pewne rzeczy mnie bulwersują: głęboka internalizacja różnic klasowych, brak intelektualnej niezależności czy brak szacunku dla wolności wypowiedzi itd. Weźmy Anglię, która jest bardzo podobna do USA. Spędziłem tam dużo czasu, nie mogę jednak przyzwyczaić się do tego, że jako szanowany intelektualista z dużą pensją traktowany jestem z poważaniem i szacunkiem. Niełatwo mi w Anglii jak równy z równym porozmawiać z taksówkarzem, kelnerem, hydraulikiem czy przed kamerami telewizyjnym. W USA to oczywistość. To coś cudownego. W latach sześćdziesiątych zawsze mnie bawiło podpisywanie jakichś głupich petycji z Sartrem. We Francji pisano o tym zawsze na pierwszej stronie Le Monde. W USA nawet by o tym nie wspomniano, bowiem nie ma nic ciekawego w tym, że dwóch intelektualistów coś powiedziało – podejście które wielce sobie cenię. Gdy po raz pierwszy zostałem zaaresztowany za akt obywatelskiego nieposłuszeństwa w proteście przeciwko wojnie w Wietnamie pisano o tym na pierwszych stronach gazet we Francji (Chomsky en Danger). Prasa bostońska nie wspomniała o tym i słusznie. Setki innych osób, które zasługują na taką samą uwagę jak ja, zostały także zaaresztowane”. Nie zapominajmy też, że amerykańska lewica nigdy nie była w takim stopniu skorumpowana stalinizmem jak europejska (szczególnie francuska pod adresem której Chomsky wypowiadał wiele gorzkich słów).
Trudno mi powiedzieć czy Głogoczowski zdaje sobie z tego sprawę, czy nie. Wiemy jednak, że on sam nie lubi Ameryki i jej Cywilizacji, więc bez pardonu i z zapałem przypisuje własne poglądy Chomsky’emu. Głogoczowski jest także wyznawcą „spiskowej teorii dziejówv, uznaje więc, że Chomsky zajmuje się demaskowaniem amerykańskich spisków. Nic bardziej błędnego.
Warto, choćby tylko na krótko, zatrzymać się nad kwestią teorii spiskowych. Pozwoli to nam na wyklarowanie kilku ważkich spraw. Głogoczowski pisze: „wyuczony […] odruch politowania na dźwięk hasła «spiskowa teoria» stał się doskonałą metodą odwracania uwagi społeczeństwa od […] ‘podziemnych’ działań” (s. 11). Pozwolę znów się nie zgodzić i stwierdzić, że jest dokładnie odwrotnie. To spoglądanie ze „spiskowej perspektywy”, by użyć tu sformułowania Głogoczowskiego, jest stratą czasu, prowadzi na manowce, a często wręcz jest niebezpieczne (gdy przybierze na przykład postać prawicowego populizmu, czy antysemityzmu) i często kompromituje zwolenników słusznej sprawy.
Spisek to, według Słownika języka polskiego, „tajne porozumienie grupy osób dla wspólnego osiągnięcia jakiegoś celu”. Nie wszystkie jednak tak rozumiane spiski wchodzą w zakres zainteresowania zwolenników teorii spiskowych. O zarządzie firmy produkującej żywność, który zebrał się w zaciszu gabinetu, aby określić wysokość zarobków swych pracowników trudno powiedzieć, że „spiskuje” w takim znaczeniu, jakie mają na myśli zwolennicy konspiracjonizmu. Jeśli jednak ten sam zarząd, w tym samym czasie i miejscu zabrałby się, aby podjąć decyzję o dodaniu do produkowanej przez siebie żywności środków uzależniających potencjalnych konsumentów, można byłoby powiedzieć, że „spiskuje”. Aby móc określić spisek mianem „spisku” pewne niecne cele i metody muszą wchodzić w grę.
Nikt nie twierdzi, że tego typu spiski nie mają miejsca. Nie czynią tego nawet przeciwnicy teorii spiskowych. Co więc odróżnia „spiskową perspektywę” od niespiskowych? Jak piszą w swym artykule Conspiracies and Institution: 9-11 and Beyond Stephen R. Shalon i Michael Alberti zwolennik teorii spiskowej jest kimś o „ogólnym metodologicznym podejściu i zbiorze zasad”. W wyjaśnianiu rzeczywistości skupia się na tajnych porozumieniach, grupach, intencjonalnych celach. Dla osoby o „spiskowym” spojrzeniu Unia Europejska będzie spiskiem zawiązanym przez Niemców po to, aby wykupić polską ziemią i oduczyć dzieci polskiej mowy. Nikt nie twierdzi, że obcokrajowcy nie kupują polskiej ziemi. Zjawisko to tłumaczyć należałoby raczej charakterystycznym dla kapitalistycznej gospodarki dążeniem do koncentracji kapitału, niż niemieckim spiskiem. Oczywiście jest to tylko przykład ilustrujący różnicę między myśleniem „spiskowym” a „instytucjonalnym”. Teorie spiskowe są o wiele bardziej wyrafinowane.
Nie jest też tak, że zwolennicy teorii spiskowych plotą same bzdury i fantazjują. Atrakcyjność teorii spiskowych leży w umiejętnym łączeniu faktów (powszechnie znanych, jak i najzwyczajniej w świecie wyssanych z palca) i ich interpretacjiii.
Czy Chomsky jest zwolennikiem tak rozumianej teorii spiskowej? Oczywiście, że nie. Podkreślał on zawsze rolę rozumienia „systemowego” czy też „instytucjonalnego”. W takiej perspektywie działania jednostek, ich moralne postawy mają drugorzędne znaczenie, to instytucje, ich interesy określają działania jednostek, nie zaś odwrotnie. To na nich powinniśmy skupić naszą uwagę. „Jeśli chcemy zrozumieć politykę zagraniczną danego państwa – pisze Chomsky – dobrym pomysłem byłoby zacząć od zbadania jego wewnętrznej struktury społecznej: kto określa politykę zagraniczną? Czyje interesy reprezentuje? Co jest ich wewnętrznym źródłem władzy? Jest rzeczą rozsądną przyjmować, że polityka będzie odzwierciedlać specjalne interesy tych, którzy ją kreują”iii.
Czy naprawdę ktoś wierzy w to, że postępowanie administracji Clintona, a raczej Gore’a, różniłoby się znacząco od obecnego postępowania Busha i jego drużyny? Socjaldemokrata Tony Blair z równym zaangażowanie stoi w ramię w ramię z republikaninem Bushem, jak stał z demokratą Clintonem.
Przejdźmy do ostatniej już kwestii. „W środowiskach kontestujących NWO (New World Order – Nowy Światowy Porządek) da się słyszeć głosy, że Chomsky stał się oficjalnym krytykiem USA. A jak ktoś zyskuje takie miano, to w podtekście to oznacza, że jego krytyka w zasadzie nic nie potrafi zmienić. Rzeczywiście, najsłabszym ogniwem w społecznych poglądach Chomsky’ego jest jego (autorytarny) libertariański antyautorytaryzm, podparty dość naiwną myślą Bakunina, że człowiek ma «instynkt wolności» (który demonstruje, z entuzjazmem zamykając się w klatkach […]). Bez elity która wie jak to zrobić – a trzeba mieć tu na myśli prawdziwych, a nie pozorowanych, marksistów, konfucjanistów czy nawet następców Proroka – oczywiście nie da się utemperować Cywilizacji Pieniądza, rzeczywiście jak rak dewastującej naszą Planetę” (s. 182).
Mniejsza tu oto co to za „środowiska kontestujące NWO”, których oczywiście krytyka jest „nieoficjalna”iv, czyli skuteczna. Mniejsza też o to, czy rzeczywiście to wolnościowy socjalizm (czy jak to woli anarchizm) jest odpowiedzialny za fiasko krytyki Chomsky’ego. Mniejsza też o to dlaczego jest on „autorytarny”. Sprawą ważniejszą jest krytyka, jeśli to, co Głogoczowski nam serwuje określić można takim mianem, antyautorytaryzmu.
Głogoczowski jest przekonany, że „większość zawsze sądzi po pozorach” (s. 14)v. Z tej racji ustrój demokratyczny pozbawiony jest racji. Nie tylko dlatego, że w demokracji rządzi większość (demokracja „większościowa” nie stanowi jedynej postaci demokracji), ale także dlatego, że w demokracji każdy jest władny decydować o tym, co uważa za dobre, a co za złe. Dla jej krytyków jednak ludzie nie są w stanie rozpoznać co jest dobre, a co złe. To oni, czyli elity jak lubią o sobie mówić, są jedynie w posiadaniu wiedzy umożliwiającej dotarcie do dobra. Dla Platona, którego przywołuje Głogoczowski, aby mieć rozeznanie w tym, co dobre wejrzeć należało wcześniej w naturę rzeczy. Wgląd taki dany jest jedynie filozofom, tak więc to oni są szczególnie uprawnieni do sprawowania władzy.
Dziś miejsce filozofów zajęli eksperci. Dla wielu, nie dostrzegających podobieństwa między roszczeniem do władzy wysuwanym przez filozofów a roszczeniem do władzy wysuwanym przez ekspertów (ekonomistów, politologów, socjologów etc.), jest to przejaw degeneracji. Zdarcie metafizycznej zasłony powoduje, że zaczynają tęsknić za „prawdziwymi” elitami, do których rzecz jasna sami się zaliczają.
Chomsky krytykując tak rozumiany elitaryzm przywołuje postać Bakunina. Podług tego ostatniego inteligencja sięgnie po władzę na dwa sposoby. Jeden z nich ucieleśniać będzie autorytarny komunizm, z którym Bakunin deklarował się „walczyć choćby na noże”. Rządząca inteligencja, stanowiąca „czerwoną biurokrację”, natomiast będzie „najbardziej arystokratyczną, najbardziej despotyczną, najbardziej arogancką i najbardziej pogardliwą ze wszelkich władz”. Inteligencja może sięgnąć też po władzę w sposób niebezpośredni. Inteligenci stać się mogą tymi, których Gramsci nazywał „ekspertami od legitymizacji”, a ich zadaniem będzie ideologiczne uzasadnienie systemu i propaganda, tj. takie przedstawienie partykularnych interesów klasy rządzącej, aby jawiły się one jako uniwersalne. Z tego bliskiego związku między władzą a inteligencją (ekspertami) będzie ta ostatnia odnosiła korzyść. Owe strukturalne powiązanie tłumaczy mechanizm propagandy w społeczeństwach demokratycznych (gdzie kontroli poddana ma być myśl), nie zaś jak sugeruje Głogoczowski agent CIA na etacie w każdej większej redakcji.
Dla Głogoczowskiego problemem nie jest istnienie elit, lecz jakie to są elity. Naiwnie sądzi, że do czynienia mamy lub mieć możemy z elitami, które się „ćwiczą w szczerości” (s. 182). Zaprawdę dziwny to sposób postrzegania rzeczywistości społecznej: społeczeństwo w nim rozpada się na dobrych, szlachetnych, szczerych, odważnych, honorowych oraz złych, zakłamanych, tchórzliwych i chciwych. Wystarczy tych pierwszych postawić w miejsc drugich a świat zostanie uzdrowiony. Toż to przedsocjologiczny punkt widzenia!
Rzeczywiście Chomsky przekonany jest, że człowiek posiada „instynkt wolności”. Uznaje też, że w społeczeństwach cieszących się znaczną wolnością ludzie łatwo są dezinformowani. Kwestię tę nazywa „problemem Orwella”, którą sformułować można następująco: dlaczego wiemy tak mało, skoro mamy dostęp do tak wielu informacji? Jednym z powodów dla którego tak się dzieje jest nadzwyczaj skuteczny mechanizm propagandy. I temu zagadnieniu Głogoczowski poświęca dość miejsca, choć nie tak wiele, jak można byłoby się spodziewać znając prace Chomsky’ego o „fabrykowaniu przyzwolenia”. Chomsky wskazuje jednak na jeszcze jedną kwestię, której Głogoczowski z racji błędnej interpretacji jego myśli nie dostrzega, mianowicie na kwestię wychowania. Zdaje się on z jednej strony uważać, że Chomsky w pełni deprecjonuje rolę wychowania (uważając, że jak na natywistę, tj. zwolennika teorii mówiącej o wrodzoności naszych struktur poznawczych Chomsky nie przypisuje żadnej roli doświadczeniu w naszym życiu – co oczywiście mija się z prawdą), z drugiej natomiast opowiada się za „konserwatywnym” modelem edukacji (czy szerzej wychowania), które przypominać ma „tresurę zwierząt”vi (s. 144). Nie może więc dostrzec znaczenia, jakie dla Chomsky’ego ma wychowanie. Celem wychowania powiada Chomsky za Dewey’em jest wychowanie jednostek w pełni autonomicznych, twórczych a przede wszystkim współpracujących ze sobą „na zasadach równości”. Dewey dla Chomsky’ego jest w tej kwestii ważnym punktem odniesienia. Chomsky podziela z nim wiele jego pedagogicznych przekonań, jak to że tradycyjnie rozumiane wychowanie promuje w sferze intelektualnej bierność, a w sferze moralnej uległość (czego przykładem jest ślepe posłuszeństwo dziecka wobec wychowawcy, rodzica, nauczyciela). Wychowanie jest procesem społecznym i ma kształcić to, co Dewey nazywał „inteligencją społeczną”, czyli „zdolność dostrzegania i pojmowania solidarności ludzkiej”. A możliwe jest to tylko „w bezpośrednich i żywych stosunkach z innymi, we wspólnocie pracy i myśli”vii. Szkoła pod tym względem oczywiście zawodzi.
Wychowanie odbywa się nie tylko w szkole, lecz przede wszystkim w rodzinie. Rodzina jednak, gdy podkopane zostają jej ekonomiczne fundamenty, nie może spełnić swej roli. Rodzice zmuszeni spędzać coraz więcej czasu w pracy, nie mają kiedy poświęcić się dziecku. Dzieci pozostawione same sobie izolują się, wkraczają w społeczeństwo jako swobodnie dryfujące atomy, nie zaś jako jednostki powiązane z innymi gęstą siecią związków i współzależności. „Osamotnionym tłumem” najłatwiej zaś manipulować. Diagnoza Chomsky’ego, choć może w sposób uproszczony, a przez to fałszujący nieco rzeczywistość zdaje sprawę z przyczyn sukcesu machiny propagandowej zasługuje na uwagę, a przede wszystkim na zapoznanie się z nią. Tego wszystkiego jednak u Głogoczowskiego brakuje.
Książka Głogoczowskiego, powtórzyć raz to jeszcze trzeba, nie spełnia zadania, jakie postawił przed nią autor. Trudno mi dociekać przyczyn, dla których tak się stało. Ważne jest mianowicie to, że dostajemy do rąk książkę nierzetelną, a przede wszystkim książkę, która jest niesprawiedliwa wobec jej bohatera. Rzecz oczywiście nie w tym, aby stawiać Chomsky’emu kapliczkę. Można, a nawet trzeba się w nim w wielu kwestiach po prostu nie zgadzać. Trzeba to jednak robić tak, aby polemizować z jego poglądami, a nie poglądami, które mu się przypisuje.
Krzysztof Kędziora
Marek Głogoczowski, „Antyzoologiczna” filozofia społeczno-polityczna Noama Chomsky’ego, Editions de Lamarck, Kraków 2002
1. Przegląd,2 września 2002
2. Głogoczowski pisząc o pracy naukowej Chomsky’ego, której odbiera wszelką wartość, tak naprawdę nie wie o czym pisze. A to, co wypisuje dyskredytuje go w zupełności. Nie miejsce to jednak na podnoszenie „technicznych” kwestii filozoficznych. Potencjalnemu czytelnikowi tej książki należy się jednak ostrzeżenie, aby z dystansem podchodził do tego, co Głogoczowski pisze o Chomsky’m jako naukowcu.
3. Ów charakterystyczny dla wielu środowisk anarchistycznych, w tym i dla Chomsky’ego „antyintektualizm” domaga się słowa komentarza. Bez wątpienia Chomsky ma rację uznając, że często doszukiwanie się subtelności, niuansów, etc. jest ideologicznym narzędziem służącym ukryciu rzeczywistych stosunków władzy, usprawiedliwieniu pewnych działań czy w końcu uzyskania społecznej zgody na nie. Ma też rację, gdy wskazuje że roszczenia elit do tego, że to jedynie one wiedzą, co dobre a co złe, maskuje ich rzeczywiste pragnienie władzy. A nie ma władzy życzliwej, bezstronnej. Jest tylko władza służąca interesom określonych grup.
Ma jednak rację też Marks, który Weitlingowi zarzucającemu autorowi Kapitału krytycyzm zza biurka odpowiedzieć miał: „Ignorancja jeszcze nikomu nie pomogła!”. Pamiętać należy, jak sądzę, że teoria społeczna może być narzędziem skutecznej walki o sprawiedliwość społeczną.
4. http://ettc.uwb.edu.pl/strony/students/chomsky.html
5. Posuwa się w tym zresztą dość daleko: a to sugeruje, że amerykanie sami sprokurowali atak na WTC za pomocą bezzałogowych Boeingów 737, a to demaskuje spisek biologów, co zakończyło się dlań odebraniem stypendium, a to w końcu rozwiązuje zagadkę dziejów i pasma nieszczęść jakie spotykają ludzkość – wszystko to dziełem żydów, którzy zatruli ludzkość Biblią oraz św. Pawła i św. Augustyna.
Tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 dały asumpt do wielu spekulacji, w których rzecz jasna prym wiodą zwolennicy teorii spiskowych. Głogoczowski powtarza tylko jedną z wielu teorii. A trzeba wiedzieć, że do czynienia mamy z całą ich plejadą. Od wersji soft po hard core. Teorie soft można określić mianem teorii what and when. Ich zwolennicy sugerują, że Bush i jego najbliżsi współpracownicy wiedzieli o zbliżających się atakach i postanowili nic nie robić, aby mieć pretekst do wojny o ropę w Afganistanie, ograniczenia praw obywatelskich etc. Pytanie o to, co Bush wiedział i kiedy wiedział zajmuje wielu ludzi na „lewicy” (którą identyfikować raczej należy z amerykańskimi Demokratami, niż różnej maści radykałami – można powiedzieć, że to posłanka z ramienia Demokratów Cynthia McKinney zainicjowała całą rzecz, pytając się „Wiadomo, iż nadchodziło wiele ostrzeżeń o tym, co wydarzyło się 11 września […] Co Administracja wiedziała o wydarzeniach z 11 września i kiedy to wiedziała? Kto jeszcze o tym wiedział i dlaczego nie ostrzeżono niewinnych nowojorczyków, którzy zostali niepotrzebnie zamordowani?” Zob. np. David Corn, the September 11 X-Files, http://www.thenation.com/capitalgames/index.mhtml?bid=3&pid=66). Pytanie o to, co wiedziano i kiedy zajmowało również przez pewien czas mainstreamowe media. Według wersji hard core atak ten ukartowany został przez służby specjalne i rząd (w zależności od wersji przez CIA, Mossad lub oba wywiady działające wspólnie), firmę Mobil lub rosyjską mafię.
Głogoczowski przeoczył jednak inny spisek, którego sam padł ofiarą. Odnosi się z wielką rewerencją do Allana Blooma, autora kabotyńskiej książki Umysł zamknięty (tłum. Tomasz Bieroń, Poznań 1996). Bloom jest dyrektorem Olin Center for Inquiry into the Theory and Practice of Democracy, instytucji zajmującej się promowaniem neoliberalnej ideologii, a finansowanej przez wielki biznes (w tym wypadku firmę Olin zajmującą się przemysłem chemicznym i zbrojeniowym). Patrz: Susan George, Jak wygrać wojnę idei: czytając Gramsci’ego, tłum. Mariusz Turowski, http://szermierz.uni.wroc.pl/~turowski/george2.htm
Pikanterii dodaje fakt, że Allan Bloom był jednym z uczniów Leo Straussa, osoby znanej ze swego elitaryzmu i prawicowych przekonań. Wielu z niego uczniów objęło uniwersyteckie katedry nauk politycznych oraz zajęło się wielką polityką. Trudno sobie wyobrazić, znając pisma Straussa, aby ludzie ci nie świadomie i potajemnie nie dążyli do przejęcia władzy…
Oczywiście jest to tylko przykład na to jak w „spiskowej” perspektywie pewne fakty przybierają paranoicznej postaci.
6. http://www.zmag.org/content/Instructionals/shalalbcon.cfm
7. W dołączonym do książki G. wywiadzie Andreas von Bülow „kwestionuje oficjalną wersję wydarzeń”. Stwierdza on, że „w USA istnieje aż 26 agencji wywiadowczych, z budżetem 30 miliardów dolarów…” (s. II). Sugeruje tym samym, że służby te nie mogły nie wiedzieć o planowanym zamachu. Jeśli więc wiedziały, to ten zamach musiały przygotować (lub w wersji soft musiały nań przystać). Tym bardziej, że były powody, aby to zrobić. Rezerwy ropy naftowej stoją teraz otworem, „kompleks militarno-przemysłowo-akademicki” ma zapewnione warunki swego rozwoju, a potrzebny w polityce wróg został znaleziony. Wszystko to przynosi określonym grupom społecznym zyski, muszą oni być więc za to odpowiedzialni, a to dokładnie za wydarzenie, które to wszystko umożliwiło. Co więcej istnieją jeszcze inne dowody świadczące o tym, iż należy wątpić w oficjalną wersję wydarzeń. Na przykład siedzący w jaskini facet nie mógłby tego dokonać. „Jest to nie do pomyślenia – przekonuje nas von Bülow – bez trwającego przez lata wsparcia przemysłu oraz tajnego aparatu państwa!”(s. IV)
Von Bülow nie mówi nic nam o tym, jak możliwe jest to, by „tajny aparat państwa”, na który składa się aż 26 agencji mógł skoordynować takie działania (a musiały być wplątane w to także inne instytucje, jak np. FAA, Federal Aviation Administration oraz oczywiście rząd, przedstawiciele przemysłu) i utrzymywać to w tajemnicy. Czy nie rozsądniej byłoby przyjąć, że służby te zawiodły z racji biurokracji, wewnętrznych rozgrywek, braku koordynacji etc.?
Ale przecież te grupy miały powody, aby sprokurować owe wydarzenie. Gołym okiem widać komu przyniosło ono korzyści. Bez wątpienia korzyści odnieśli także ci, którzy zaczęli zarabiać na sprzedaży książek czy pism odkrywających ów spisek. Czy ich także powinniśmy podejrzewać jako sprawców skoro odnoszą korzyści?
A jak to się dzieje, że ci, którzy w sposób nieustraszony demaskują rządowy spisek nie zostali jeszcze przez ów okrutny i nie wahający się przed niczym rząd zlikwidowani? Być może to rząd godząc się na istnienie tego typu teorii chce odciągnąć naszą uwagę od rzeczy ważniejszych? Czy biorąc jednak pod uwagę tak wyrafinowane metody postępowania nie można z pewnością powiedzieć, że rząd finansuje pewne grupy zwolenników teorii spiskowych? Przecież w jednym z odcinków Z Archiwum X agent Fox dochodzi do wniosku, że rząd nie ukrywa prawdy o istotach pozaziemskich, lecz kreuje zainteresowanie nimi, aby odciągnąć niestrudzonych poszukiwaczy prawdy od kwestii o wiele bardziej istotnych…
8. Cyt. za Michael Albert, Conspiracy Theory, http://www.zmag.org/ZMag/articles/oldalbert19.htm
9. Choć możemy uchylić nieco rąbka tajemnicy i powiedzieć, że owa krytyka wywodzi się m.in. od prowadzącego internetową stronę Jareda Israela http://www.emperors-clothes.com/ (którą Głogoczowski określa jako „interesującą”), jednego z bardziej znanych przedstawicieli „teorii spiskowych”. Chomsky (ale także i inni, jak Howard Zinn, Michael Albert) krytykowany jest ostatnio w pewnych środowiskach za rzecz nadzwyczaj ciekawą. Mianowicie za to, że nie jest on zwolennikiem Miloszewicia. Zob. np. cytowany przez Głogoczowskiego fragment artykułu Stephana Gowana O podwójnym obliczu chomskistowskiej lewicy (s.27-29). Na niecałych trzech stronach popełnione zostają dwa błędy merytoryczne, które całkowicie dyskredytują autora Raportu o stanie nauki, czyli pana Głogoczowskiego. Po pierwsze, cytuje artykuł Gowana, który jest ewidentnie manipulacyjny. Stwierdzone w nim zostaje, że Chomsky w swej książce New Military Humanism nie odnosi się do wydarzeń w Račaku. Głogoczowski powinien to sprawdzić, tym bardziej że się na tę książkę powołuje. Po drugie, przypisuje ideę participatory economy Chomsky’emu. Chomsky jest, jak przystało na klasycznego anarchistę, wrogi wszelkim programom pozytywnym, a właśnie parecon jest takim szczegółowym programem pozytywnym, którego autorem jest Michael Albert…
10. Powodem dla którego się tak dzieje ma być to, że w każdej populacji nad osobnikami starszymi, czyli posiadającymi większe doświadczenie, przeważają liczebnie osobniki młodsze, mające mniejsze doświadczenie. Z tej argumentacji niewiele oczywiście wynika. Nie tłumaczy ona dlaczego na przykład wśród „osobników starszych” jest mnóstwo ludzi mających błędne przekonania, nie wiemy też dlaczego ludzie starsi wykazują silniejszy konserwatyzm poznawczy niż młodzi. Nie tłumaczy też dlaczego „starzejące się społeczeństwa” nie są jednocześnie społeczeństwami mądrzejszymi.
11. G. przypisuje taki pogląd Sokratesowi! Twórcy tzw. metody elenktycznej i maieutycznej – oczyszczania z fałszywych przekonań, a później wydobywania z duszy prawdy, gdy tylko ta w nią jest brzemienna.
12. Cyt. za Bogdan Suchodolski¸ Wstęp, John Dewey¸ Demokracja i wychowanie, KiW 1963, s. xviii.