O gwałtownych mniejszościach #34 (1/2011)
Niniejszy tekst powstał na Uniwersytecie Sussex w czasie listopadowych okupacji wyższych uczelni w Wielkiej Brytanii i skupia się na zależnościach między ideologią liberalną, przemocą państwa i ruchem studenckim.
Zamieszki wokół biurowca Millbank (1) i niektóre z następujących po nich protestach studenckich potępiono w mediach jako czyny „gwałtownych mniejszości”. Echem odbiła się wypowiedź przewodniczącego NUS (National Union of Students – oficjalny związek studentów – przyp. tłum.] Aarona Portera, mówiącego o zamieszkach jako zajściach „godnych pożałowania”. Powiedziano nam, że niszczenie mienia działało wbrew przesłaniu pokojowego protestu NUS. Były to działania „anarchistów”, ludzi z zewnątrz wchodzących w szkodę szacownemu protestowi przeprowadzanemu w ramach liberalnej demokracji. Liberałowie powinni jednak przyjrzeć się szklanemu domowi, w jakim mieszkają, zanim zaczną w swej retoryce rzucać kamienie.
Liberalizm – doktryną gwałtownych mniejszości
Liberalizm jest w rzeczywistości niczym innym jak właśnie ideologią gwałtownych mniejszości. Ulubiony myśliciel Margaret Thatcher, Adam Smith, szczerze głosił to już w XVIII wieku:
„Prawo i rząd można rozpatrywać w tej sytuacji, i we wszelkich innych, jako związek bogatych utworzony w celu uciskania biednych i utrzymywania nierówności posiadania, którą gdyby nie one, zniszczyła by natychmiast napaść biednych. Ci wszak, nie powstrzymywani przez rząd, niechybnie gwałtem zrównaliby ze sobą pozostałych.” (2)
Ojciec liberalizmu, John Locke, także nie owijał w bawełnę: własność prywatna stanowiła dla niego priorytet działania rządu, a rząd istniał po to, by chronić prywatną własność. W konsekwencji własność – to wolność, i tylko posiadacze powinni być reprezentowani w strukturach państwa. Wedle liberalizmu, polityczna przemoc państwa jako jedyna jest uzasadniona, a celem jej stosowania jest ochrona przywilejów mniejszości posiadającej („Prawo do oporu” Locke’a obowiązywało tylko w sytuacji, w której rząd nie wywiązywał się z tej roli). Nie licząc wywalczonego z trudem rozszerzenia praw wyborczych poza elitę mężczyzn-posiadaczy (3), mechanizm ten sprawdza się nadal. Złamanie przez brytyjską Partię Liberalno-Demokratyczną obietnic co do czesnego – to tylko jeden ze świeższych przykładów. Podobnie jak cytowany wyżej Aaron Porter, partia ta działa wbrew tym, których rzekomo reprezentuje.
Wielu stwierdziło potem, że partia rządząca nie wywiązuje się ze swego zadania. Nasi przedstawiciele mają nas reprezentować, a okazuje się, że partaczą swoją robotę. Taki głos wynika jednak z zupełnego niezrozumienia przyrodzonego charakteru polityki przedstawicielskiej. Szereg kolejnych nieudaczników na czele związku studentów NUS, podżegacz wojenny Jack Straw (4), kłamca i rasista Phil Woolas (5), pożałowania godny Aaron Porter, a w końcu bezczelny makiawelizm w wykonaniu polityków, którzy gadają, co im ślina na język przyniesie, tylko po to, by dochrapać się władzy, a po objęciu stanowiska zmieniają zdanie… to wszystko nie są wyjątki, ale reguła. System przedstawicielski rodzi i będzie rodzić takie zgniłe owoce – bo to nie jest zdrowe drzewo. System ten zaprojektowano, by dawał władzę klasie posiadającej – i robi to doskonale. Problem nie leży w tym, że „nasi przedstawiciele” nie wywiązują się z zadania, ale w tym, że istnieją.
Między Chomskim a Gramscim
Kiedy tylko nasi przedstawiciele dojdą do stanowisk, władzy, pieniędzy, prestiżu i przywilejów, przestają podzielać nasze interesy. Biurokraci i karierowicze z NUS, podobnie jak politycy-łgarze, stanowią objaw, a nie przyczynę choroby. Problem tkwi we wrodzonej sprzeczności interesów między reprezentującymi i reprezentowanymi, niweczącej wszelkie próby zastąpienia „złych” przedstawicieli „dobrymi”, którzy szybko tracą swoją „dobroć”. Model przedstawicielski oznacza, że wybrani oficjele uzyskują prawo mówienia i czynienia w imieniu tych, którzy ich wybrali, zamiast po prostu wykonywać wolę wyborców (jak to ma miejsce w przypadku wyznaczanych delegatów). Guy Debord pisząc, że „przedstawiciele klasy robotniczej radykalnie przeciwstawiają się tejże klasie robotniczej” (6), miał na myśli dyktatury leninistyczne, ale w tym samym ujęciu można rozpatrywać ogólnie reprezentację jako taką. Jeśli więc ten system jest z gruntu przegniły, jakim cudem nadal istnieje?
Otóż utrzymuje się przy życiu nie tylko przy pomocy siły. W odróżnieniu od różnych wydań reżimu dyktatorskiego, demokracja liberalna wymaga sporej dozy społecznego przyzwolenia, bez którego władza posiadaczy mogłaby utrzymywać się tylko siłą – a zbyt duża rola siły zmieniłaby liberalną demokrację w bezpośrednią tyranię. To przyzwolenie nie stanowi zjawiska naturalnego, ale jest nieustannie produkowane. Centralną rolę pełni tu wolna prasa, co widać na podstawie nagłówków artykułów opublikowanych po zamieszkach na Millbank.
Działanie tego mechanizmu, nie wymagającego bezpośredniej cenzury politycznej właściwej dyktaturom, ani tajnych sprzysiężeń, objaśnia słynny „model propagandy” Chomskiego. Środki masowego przekazu to po prostu przedsiębiorstwa, których celem jest osiągnięcie zysku poprzez sprzedaż klientowi konkretnego produktu. Produktem tym nie jest jednak neutralna informacja sprzedawana czytelnikowi. Większość zarobku mass-mediów bierze się ze sprzedaży uwagi swoich odbiorców reklamodawcom. To z kolei oznacza, że informacja poddawana jest różnorodnej presji oraz filtrowaniu. Przekazywane informacje kształtuje interes przedsiębiorstwa i hierarchia korporacyjna. Na szczycie znajdują się interesy korporacji i państwa, a jak w każdej hierarchii, i tu awans zależy od przypodobania się przełożonemu. Cięte artykuły eksponujące wspomniane interesy korporacji i państwa – to szybka droga do podcięcia sobie obiecującej kariery. O wiele bezpieczniejszą ścieżką jest internalizowanie narzuconej formułki i powtarzanie jej na modłę psa Pawłowa.
A więc śmiało: „te akty przemocy były godne pożałowania”, „anarchistyczni wichrzyciele”, „agitatorzy z zewnątrz”, „szkodzenie wysiłkom większości”… To działa nawet w gronie nieopłacanych karierowiczów w gazetkach studenckich. W York, miejscowa gazeta studencka zajęła się nawet identyfikacją studentów, którzy wzięli udział w okupacji budynku Millbank. Ambitni redaktorzy Pawłowa bez wątpienia skorzystają z okazji, by pochwalić się w CV, że wyuczyli się właściwego tekstu na pamięć. Za rok lub dwa trafią wraz z nami do kolejki w urzędzie pracy, jeśli nie nauczą się traktować notek prasowych na zasadzie „kopiuj-wklej”. A jeśli podkapują wystarczającą liczbę swoich kolegów-studentów, mają szansę trafić na propagandową drabinkę i mieć udział w produkcji przyzwolenia.
Hegemonia a represja
Tak wyprodukowane przyzwolenie społeczne jest tym, co włoski marksista Antonio Gramsci nazwał hegemonią, a więc ustrojem, w którym idee klasy rządzącej – posiadaczy – są przyjmowane przez większość. Dlatego też liberalizm stanowi ośrodkową ideę kapitalizmu. Właściwie my wszyscy zaczynamy jako liberałowie, a ideały zmieniamy dopiero wtedy, gdy dostajemy w twarz pewnymi faktami. Czasami te fakty – to policyjne pałki.
Ponieważ demokracja liberalna rządzi przy pomocy hegemonii a nie samej siły, zbyt duży udział represji jest dla niej groźny. Reżimom liberalnym zdarzało się w dziejach zmieniać w nieliberalne w obliczu wewnętrznych rozruchów (wystarczy wspomnieć Republikę Weimarską). Mimo to rządy hegemoniczne są o wiele stabilniejsze, łatwiej poddawalne kierowaniu i bardziej zgodne z ekonomią kapitalizmu niż prosta tyrania. Dlatego też przemoc państw liberalno-demokratycznych może działać na szkodę tych państw. Przykładem służą okupacje Uniwersytetu Sussex w 2010 roku.
Kiedy w marcu studenci zajęli biura administracji w koledżu Sussex House, administracja uczelni sfingowała sytuację wzięcia zakładników i wezwała specjalne jednostki policji (wiedziała przecież, że obrońcom własności nie grozi kara za fałszywe oświadczenie). Przemoc policji, jaka nastąpiła, przyspieszyła koniec okupacji, ale zaogniła sytuację na całym kampusie. Tydzień później, w akcie sprzeciwu wobec wyroku sądu najwyższego, setki studentów zajęły aulę A2 wydziału humanistycznego.
Za pierwszym razem nie złamaliśmy żadnego ważnego przepisu prawnego, natomiast policja zaatakowała z takim gwałtem, jakiego nie widziała ta uczelnia od dłuższego czasu (filmy z pacyfikacji powinny być jeszcze na YouTubie). Za drugim razem ponad tysiąc studentów i pracowników uczelni otwarcie złamało prawo – bezkarnie. Niewątpliwie państwo dysponowało wystarczającymi siłami, by dokonać ewikcji. Nie mogło jednak ich użyć, w obawie przed utratą wiarygodności i osłabieniem swojej hegemonii.
Bezpośrednie działanie zamiast reprezentacji
Akcje bezpośrednie jak okupacje albo wspomniane zamieszki w Millbank otwierają przestrzeń przeciwną hegemonii. Przestrzeń ta nie tylko rzuca wyzwanie państwu, ale też wcina się w ubytek w jego zbroi. I trudno znaleźć uczestnika takich akcji, którego doświadczenie takie nie zmienia. Jeśli raz stłukło się szybę, uderzyło policjanta, albo po prostu poszło się inną trasą od zalegalizowanego marszu z punktu A do punktu B, wbrew rozkazom policji czy porządkowych, już nigdy potem nie czuje się na sobie hegemonii liberalnej demokracji w dotychczasowym stopniu. Po przeczytaniu w gazecie o wydarzeniach, w których samemu miało się swój udział, już nigdy nie bierze się dosłownie tego, co drukuje prasa.
„Czyn bezpośredni jest pojęciem tak czystym, tak przejrzystym i oczywistym, że samo wypowiedzenie tych słów już stanowi wyjaśnienie. Pojęcie to oznacza, że klasa robotnicza, w ciągłym buncie przeciw istniejącemu stanowi rzeczy, nie chce niczego od władzy, od sił czy ludzi z zewnątrz, a raczej stwarza sobie własne warunki walki i sama szuka środków działania.” – Emile Pouget (7)
Akcja bezpośrednia jest z gruntu przeciwna polityce opartej na reprezentacji. Oznacza, iż wywłaszczeni – ci z nas, którzy nie posiadają wystarczającego majątku, by się utrzymać – działają sami niezależnie od tych, którzy chcieliby ich reprezentować, a wręcz, co nieuniknione, działają im wbrew. Objawia się w strajkach, okupacjach, zamieszkach, blokadach. Najsilniej – wtedy, gdy przeprowadza się ją na masową skalę i angażuje ludzi, którzy nigdy wcześniej nie brali w takich działaniach udziału.
Przedstawiciele chcieliby skanalizować gniew. Szukają ujścia w kierunku, który nie zagraża istniejącym strukturom władzy… której część sami stanowią. Sprzeciwiają się działaniom bezpośrednim tak zapalczywie, tak gwałtownie, właśnie dlatego, że czynią ich one zbytecznymi. Gdyby zależało to od nich, kazaliby nam przemaszerować pokojowo ulicami Londynu, poskandować jakieś hasła i iść do domu. Tymczasem milionowy pochód nie powstrzymał wojny. Różnica między polityką przedstawicielską a działaniem bezpośrednim jest taka, jak między powiedzeniem: „nie w moim imieniu” a: „nie ma mowy”, między udawaniem, że coś się robi, a walczeniem po to, by wygrać.
Program zaciskania pasa jest o tyle gwałtowny i na tyle stanowi sam w sobie przemoc, że to dla nas zbyt wysoka stawka, by robić cokolwiek innego. Skazano nas na przyszłość w call centres i środki antydepresyjne (9). Trzeba postrzegać zamieszki w biurowcu Millbank jako zaledwie początek. One tylko wyznaczą ton. W roku 1912, sufrażystka Emmeline Pankhurst napisała:
„Jest coś, czym rząd przejmuje się bardziej, niż życiem ludzkim: to bezpieczeństwo majątku. A więc uderzymy wroga w majątek…. Te, które umieją stłuc szybę – niech tłuką.” (10)
Nie trzeba koniecznie tłuc szyb, ale łamać pewne prawa – owszem. Czyniąc to, na pewno napotkamy gwałtowną umundurowaną mniejszość, w imię liberalizmu broniącą interesów posiadaczy, kapitału i zwolenników zaciskania pasa. Żadna bitwa uliczna, nawet najbardziej spektakularna, nie powstrzyma sama z siebie programu cięć. Natomiast szeroko zakrojone działanie bezpośrednie na różnych uczelniach, w różnych miastach i miasteczkach, w zakładach pracy… kto wie. W 2006 roku studenci francuscy zablokowali wprowadzenie ustawy o pierwszej pracy (Contrat Première Embauche) odbierającej prawa młodym pracownikom. Uzyskali to wskutek wielu tygodni ciągłego działania bezpośredniego z udziałem blokad celów strategicznie ważnych dla gospodarki – stacji kolejowych, domów towarowych, węzłów sieci transportowej… to się może udać. I nam, nowym i starym przyjaciołom, kochankom, czy nieznajomym – uda się.
Za: Libcom.org, Notes on the violent minority.
Tłumaczenie: Qrde
Przypisy tłumacza:
(1) 10. listopada ub. roku uczestnicy demonstracji studenckiej w Londynie otoczyli biurowiec Millbank Tower, wykorzystywany wtedy na biura partii konserwatywnej, po czym wdarli się do środka, a część weszła na dach. Po godzinie od rozpoczęcia okupacji nadjechały specjalne jednostki policji, które aresztowały ponad 50 osób. Zanim jednak policja spacyfikowała okupację, demonstranci dokonali dużych zniszczeń fasady budynku, a samo zamieszanie spowodowało kilkugodzinny paraliż komunikacyjny w Londynie.
(2) http://oll.libertyfund.org/index.php?option=com_staticxt&staticfile=show.php%3Ftitle=196&layout=html ; Tłumaczenie moje – Q.
(3) W Wielkiej Brytanii proces ten przebiegał później i dłużej niż na terenach dzisiejszej Polski. Kobiety uzyskały równe mężczyznom prawo wyborcze w 1928 roku (w Polsce – wraz z uzyskaniem niepodległości w 1918 r.), natomiast podatek od głosowania – Poll Tax, kontynuujący angielską praktykę ograniczania praw obywatelskich uboższej części społeczeństwa – dopiero w 1993 roku zastąpiono inną formą finansowania urzędów państwowych. Obie zmiany poprzedzały długie lata różnorodnych działań obywatelskich oraz demonstracje z udziałem starć z siłami państwa.
(4) Jack Straw pełnił za Laburzystów rolę m.in. ministra spraw wewnętrznych i ministra spraw zagranicznych. Był odpowiedzialny za inwazję na Irak i przystąpienie Wielkiej Brytanii do tzw. „wojny z terrorem”.
(5) Phil Woolas był członkiem parlamentu z ramienia laburzystów. W kampanii wyborczej w roku 2010 wykorzystywał sentymenty rasistowskie, obwiniając swojego przeciwnika o bycie finansowanym ze strony „islamistów”. Gazeta New Statesman ogłosiła to „najbardziej żenującą kampanią wyborczą ostatnich czasów”.
(6) Guy Debord – Społeczeństwo spektaklu. Tłumaczenie moje – Q.
(7) http://libcom.org/library/direct-action-emile-pouget ; Tłumaczenie moje – Q.
(8) Chodzi o milionowy protest w Londynie w 2003 roku, oraz następujące po nim kolejne demonstracje antywojenne. Istotnie, pochody te nie wpłynęły istotnie na politykę zagraniczną Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.
(9) call centres – czyli centrale telefoniczne firm, wykonujących np. telemarketing – są obecnie uważane za wylęgarnie chorób psychicznych i nerwowych (patrz: http://www.hse.gov.uk/research/rrpdf/rr169.pdf). Jest to jednocześnie łatwa do znalezienia praca w dobie trudności zdobycia stałego zatrudnienia.
(10) Właściwie cytat nie pochodzi z pism Emmeline Pankurst, ale z jej przemówienia w Royal Albert Hall w Londynie 17. października 1912 roku. Tłumaczenie moje – Q.