O Polaku który był… #27 (2/2008)
Kilka miesięcy temu ukazała się książka, którą niemal natychmiast postanowiłem zakupić. Obawiałem się bowiem, że pozycja napisana przez ex-krakowskiego dominikanina Tadeusza Bartosia, może być szybko wycofana ze sprzedaży. Nie z powodu braku zainteresowania, ale po to, by nie gorszyć maluczkich. Wydawało się, że książka Jan Paweł II, analiza krytyczna spowoduje wielką burzę. Byłem przekonany, że pozycja autorstwa Bartosia zainicjuje intelektualną debatę nad testamentem ideowym Karola Wojtyły. W złudny sposób wyobrażałem sobie, że rozprawa będzie szeroką i głośną refleksją nad kondycją Polaków. Wywoła dyskusję nad społeczeństwem, które jak piszą niektórzy, zostało bez „ostatniego króla.” Szybko jednak zrozumiałem, że nic takiego nie będzie mieć miejsca. Dzieje się tak z kilku powodów.
Kult materialny i duchowy Wojtyły jest niezwykle potrzebny. Mogą się do niego odwoływać politycy z Warszawki, jak i różni lokalni samorządowi watażkowie. Dobrze zacytować Wojtyłę, choć nie czytało się jego żadnej encykliki. Można przy tym być nawet komuchem. Papież wychodził w końcu do wszystkich. Przekraczał próg nadziei…Wojtyła to dobry towar. Oprócz Holocaustu i sensacji z IPN, to najchętniej eksploatowany temat badawczy. Na te trzy tematy zawsze znajdą się granty. Wygospodarowane zostaną państwowe i prywatne pieniądze. Motyw z Polakiem-papieżem w tle, stanowi również dobry towar dla producentów pięknych albumów, filmowych reżyserów i sprzedawców odpustowych baloników z jego wizerunkiem. Nie piszę już o pomnikach, ulicach Jana Pawła II, czy nazwach instytucji. Bo normą jest chodzić do szkoły imieniem Jana Pawła II przy ulicy Jana Pawła II. Do dzisiaj dziwi mnie, dlaczego siedziba TVP, miesząca się na Pawła Woronicza, nie zmieniła nazwy na Jana Pawła II? Zawsze Paweł by się ostał.
Nie było wobec książki Bartosia protestów. Wydaje mi się, choć może się mylę, iż milczał również toruński inkwizytor. W końcu ojciec-dyrektor nie był faworytem Wojtyły. Cicho było też od MacDonalds kościoła obrządku łagiewnicko-europejskiego. Tom Bartosia nie doczekał się żywej reakcji mediów. Zastosowano starą, dobrą metodę wyciszania. Milczenie to dobra szkoła, która może skazać nawet najwybitniejsze dzieło na intelektualną śmierć. Nie ma rozgłosu, nie ma dyskusji, nie ma polemik… Wywołany temat odchodzi w niepamięć. Owieczki pasą się w błogim pokoju. Nikt nie ma wątpliwości. Ogólnie jest fajnie. Ogólnie…
Tak naprawdę, przemyślenia dominikanina nie są niczym nowym. Kilkanaście lat wcześniej na Zachodzie, liczni a wybitni teologowie, podejmowali ostrą krytykę Wojtyły. Nie chodzi w tym momencie o prymitywne demonstracje homoseksualistów, czy też durne parodiowanie ceremonii mszy świętej. Zachodni (często duchowni) intelektualiści wysuwali wobec Wojtyły np. rozliczne zarzuty o charakterze ściśle teologicznym. Do wielu tych spraw w swojej książce powrócił Bartoś. Bardzo często wzbogacił je jednak własnymi przemyśleniami, a także uwagami. Powstała kompozycja wielowątkowa, składająca się, nie wliczając wprowadzenia i zakończenia – z pięciu części, które z kolei zawierają małe rozdziały, pełne oryginalnych przemyśleń. Autor operuje błyskotliwym językiem erudyty, toteż w przypadku nieprzygotowanego czytelnika lektura momentami nie jest łatwa do przebrnięcia. Nie będąc uformowanym filozoficznie i teologicznie, trudno odnieść się do argumentów, lansowanych przez Bartosia. Z pewnością owo pionierskie dzieło nie nadaje się do czytania w zatłoczonych autobusach czy tramwajach. Nie znaczy to jednak, że z tą intelektualną pozycją nie należy się zmierzyć.
Paradoksalnie lektura książki Jan Paweł II, analiza krytyczna to nie tylko szukanie słabych punktów pontyfikatu Wojtyły. To coś głębszego. Tom jest jednym z najkrótszych podręczników historii kościoła, którego losy mogły wyglądać zupełnie inaczej. Mógł on być znacznie bardziej demokratyczny, kierowany duchem soborowym, mógł wytworzyć znacznie więcej szacunku dla autonomicznego dochodzenia jednostki do sacrum czy wolności badań teologów. Tak się jednak zdaniem Bartosia nie stało. Nie zanosi się na to również w najbliższym czasie. W dużej części (bo książka wyżej wspomnianego nie jest jakimś prymitywnym atakiem na osobę Karola Wojtyły. Oczekujący tego niech lepiej kupią sobie kolejny numer tygodnika „Nie”, albo zaprenumerują „Fakty i mity”), zdaniem autora stało się tak na skutek posunięć Jana Pawła II.
Najmocniejsze wrażenie na prostaczku Bożym mojego typu, wywarł ostatni rozdział książki: Opus Dei – ukochane dziecko. Po jego przeczytaniu zdałem sobie w pełni sprawę z faktu, dlaczego w Ameryce Łacińskiej tak dużą popularnością cieszyła się teologia wyzwolenia. Należy przypomnieć, że założyciel Opus Dei (Dzieła Bożego) Josemaria Escriva de Balaguer, którego kanonizacji dokonał Jan Paweł II, bezwzględnie popierał dyktaturę Franco w Hiszpanii, a w Chile po zamachu Pinocheta w 1973 roku osobiście wspierał generała. Człowieka, który przez tzw. polską prawicę jest uznany za świętego, a którego represje przyczyniły się do śmierci kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu tysięcy osób. Tadeusz Bartoś zadaje w swojej książce dramatyczne, być może retoryczne pytanie: Dlaczego papież Polak nie potrafił dostrzec niebezpieczeństw, kryjących się za bezkrytycznym popieraniem de Belaguera? Kolejne strony tego rozdziału przynoszą odpowiedź. Bo jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi…
Opus Dei pragnie skupić wokół instytucji kościoła ludzi majętnych, którzy za świętym przyzwoleniem bogacenia się będą dzielić się z tą instytucją swoimi dochodami. Dzieło Boże, jak chyba również po raz pierwszy w Polsce zauważa Bartoś, legitymizuje podziały stanowe, uznając je za adekwatne. Nie ma więc mowy o emancypacji. Robol ma być robolem, krezus jeszcze większym krezusem. Mało tego, jak pisze w swojej książce Bartoś: Do Opus Dei w Chile należą radykalni liberałowie, mówiący o pomocy ubogim, że jest to szkodzenie ludziom, którzy sami powinni nauczyć się zarabiać. W spotkaniach ze światem biznesu wychwala się bogacenie, jako drogę do świętości, udzielając bogaczom (także w trzecim świecie!) rozgrzeszenia z ich bogactwa i zyskując w ten sposób ich przychylność. Jest to sprzeczne z duchem ewangelii (Chrystusowe Kazanie na Górze, przypowieść O Bogaczu i Łazarzu, czy o bogatym młodzieńcu, fakt przegnania handlarzy ze świątyni czy wreszcie „socjalny”, mówiący o wyzysku biednych przez bogatych List św. Jakuba), a także wskazówkami Soboru Watykańskiego II. Nota bene de Belaguer i Opus Dei byli i są totalnymi krytykami założeń ideowych wspomnianego soboru. Niestety, co również uzmysławia Bartoś, napotkali oni pod tym względem na życzliwy im po śmierci Wojtyły grunt. Swoje oparcie znaleźli teraz w osobie Josepha Ratzingera. Papieża, który wyraźnie zawraca kościół w stronę czasów sprzed reform Soboru Watykańskiego II. Zewnętrznym tego przejawem u Benedykta XVI jest jego przyzwolenie dla odprawiania mszy świętych w tradycyjny sposób (to jest po łacinie, z kapłanem odwróconym plecami do wiernych).
Książka jest jedną z nielicznych nonkonformistycznych publikacji, jakie trafiły do polskich księgarni w 2008 roku. Jej autor poddał wnikliwej analizie postać, której nikt wcześniej w Polsce nie odważył się obiektywnie ocenić. Przede wszystkim postawił niełatwe pytania o czas pontyfikatu Jana Pawła II. Bartoś wcale nie odebrał Wojtyle wielkości ani zasług. Przez płynięcie pod prąd autor tej publikacji ukazał sprawy i problemy, które liczni widzieli, tylko nie chcieli, albo nie mogli o nich mówić. Być może złamał kolejne tabu. Nie zrobił tego brutalnie, czy prymitywnie. Po przemyśleniu wysunął przemyślane i ugruntowane argumenty. Jan Paweł II, analiza krytyczna to nie kolejny panegiryk, a krytyczne spojrzenie badacza, któremu „opar nadętego polskiego patriotyzmu”, z pewnością nie przysporzył po tej książce nowych przyjaciół. Dobrze jednak pamiętać, że w dążeniu do poszukiwania prawdy droga nie jest łatwa. Często wręcz samotna. W tym miejscu warto wszak przytoczyć słowa Ibsena: Najsilniejszym człowiekiem jest ten, kto samotnie stoi na drodze życia.
Remigiusz Kasprzycki
Tadeusz Bartoś, Jan Paweł II, analiza krytyczna, Warszawa 2007, Wydawnictwo Sic!