Obok PRL-u. Klub Artystów-Anarchistów #26 (1/2008)
OD REDAKCJI: Andrzej Kliś i Remigiusz Okraska przygotowali 22 pytania do Bohdana Urbankowskiego – poety, krytyka literackiego, w latach 60. XX wieku współtwórcy Klubu Artystów-Anarchistów (Bytom, potem Warszawa). Pytania zostały zadane – gorzej było z odpowiedziami. Urbankowski ustosunkował się KONKRETNIE ledwie do pierwszego z nich, traktując je jako punkt wyjścia do swoich rozważań. Tak bywa często – indagowani twórcy czy naukowcy opowiadają o tym, o czym CHCĄ opowiedzieć, prawdopodobnie dlatego, iż uważają przekazywane treści za istotniejsze od tych, które prowokować miały przygotowane pytania.
Andrzej i Remik nie doczekali się ni słowa nt. stosunku Dostojewskiego do anarchii, roli „emisariuszy czechosłowackich” w okresie Marca’68, inspiracji anarchizmu nietzscheanizmem czy postaci Ignacego Solarza. Najprawdopodobniej dla KAA i Konfederacji Nowego Romantyzmu nie były to sprawy istotne. A może AŻ TAK ważkie, iż trudno o nich opowiadać..?
OBOK PRL-u
Piłsudski opowiadał się za syndykalizmem. Abramowski widział w wolnych stowarzyszeniach szansę na „uczynienie państwa zbytecznym”. Nieustanny i ścisły kontakt z robotnikami, chłopstwem i inteligencją rewolucyjną był dla Bakunina podstawowym warsztatem idei. Słowami Brzozowskiego „nie liczcie na nic, sami twórzcie wszystko” – można określić cechę wspólną dla wszystkich tych nurtów socjalno-rewolucyjnych. Czy słowa Brzozowskiego mogłyby stać się mottem kierunku, jaki wyznaczał KAA?
To właściwie nie są pytania, to są cztery twierdzenia, z jednym ukrytym założeniem i jednym doczepionym pytaniem. Spróbuję jakoś odpowiedzieć, może nie na wszystkie i nie po kolei, bo niektóre wynikają właśnie z tego ukrytego założenia, które nie całkiem odpowiada prawdzie. Ale po kolei. Piłsudski był – jeśli chodzi o życie społeczne, także gospodarcze – prekursorem popularnego w czasach mojej młodości hasła Mao „niech rozkwita tysiąc kwiatów”, uważał, że nie można narzucać życiu sztywnych, wymyślonych form. Był tyleż zwolennikiem syndykalizmu, co w pewnym momencie (Bezdany!) terroryzmu, w jeszcze innym – etatystą. Abramowski był zwolennikiem kooperatywizmu, ale marzył też o niepodległym państwie, wzywał rodaków z całego świata do powrotu nad Wisłę i budowania wreszcie swojej Polski i tak dalej. Każdy z wynalezionych ustrojów: monarchia, arystokracja, demokracja może być dobry, jeśli dobrzy i mądrzy są rządzący i choć trochę rozwinięci poddani – albo zły. Wtedy obraca się we własne przeciwieństwo: w tyranię, oligarchię lub ochlokrację. Marek Aureliusz i Kaligula, to przykład pierwszy, następnych sami sobie poszukajcie. Wiedzieli o tym już Grecy, z tym, że oni preferowali republikę. A ta ich republika oparta była na niewolnictwie. Państwo Piłsudskiego w pierwszym okresie było demokracją z pozorami dyktatury (formalnie był Naczelnikiem Państwa i Wodzem Naczelnym armii) po 1926 arystokracją z dużą domieszką demokracji. Jednak Sejm działał, były partie opozycyjne, była prasa opozycyjna, była wolna, wielosektorowa gospodarka. Więc to nie były tylko pozory demokracji. Ale: zakazana została po 1926 działalność faszystów, nie mogli działać KPP-owcy, bo ich partia była agenturą – te ograniczenia są zrozumiałe, choć formalnie zacieśniają demokrację. Myślę, że piłsudczycy najbardziej podpadają pod pojęcie arystokracji, oczywiście arystokracji moralnej – rządzili na prawach autorytetu, jaki dała im walka o niepodległość. Hasło Brzozowskiego to odprysk jego filozofii pracy, ale łączył ją z kultem etyki rycerskiej, z kultem błędnych rycerzy, ideałami dla niego byli Warneńczyk i Traugutt, ale nie jako król i dyktator – tylko jako autorytety moralne. W jego systemie łączyły się kreacja i autokreacja, człowiek, który wykonał jakąś prace jest już inny, doskonalszy od tego, który ją rozpoczął. W stosunku do artystów, literatów, filozofów to się zgadza, jeśli chodzi o zwykłych robotników różnie bywa, praca może być też autodestrukcją, prowadzi do ogłupienia duchowego i wycieńczenia fizycznego. Rozumieli to socjaliści, nie przypadkiem to Piłsudski wprowadził urząd Inspektora Pracy, który rangą równy był Inspektorowi Armii. Tyle wstępnych uwag o poglądach tych naszych trzech działaczy.
Teraz o ukrytym założeniu: przecenia pan nasz anarchizm. Prawie go nie znaliśmy, jeśli – to przeważnie z drugiej ręki, taka młodzieńcza poza. Nie był poważny, ale nie był też całkiem niepoważny. Znaliśmy Wilde’a „Duszę człowieka w epoce socjalizmu”, Kropotkina „Zdobycie chleba” – takie lwowskie wydania, kupione w bytomskim antykwariacie, książkę Charlesa Kingsley’a i socjalizm chrześcijański Romana Dyboskiego – do dziś mam je w swojej bibliotece; wybitnym anarchistą był dla nas Chesterton, z Polaków – Abramowski. Jakoś przed maturą dotarły do nas „Wspomnienia rewolucjonisty” Kropotkina, poświęciliśmy im nawet ze dwa zebrania. Za to Bakunina, czy „ojca anarchizmu” Proudhona znaliśmy z drugiej ręki, choć z zapałem udowadnialiśmy wyższość paradoksalnej wizji świata Proudhona, w której są ciągłe przeciwieństwa, napięcia i to napędza rozwój – od praw dialektyki Hegla, a właściwie Marksa. Bo choć byliśmy podobni do marksizmu, inaczej: im bardziej byliśmy mogliśmy się komuś wydawać podobni do marksizmu – tym bardziej z nim polemizowaliśmy, podkreślaliśmy różnice, wyższość „Zdobycia chleba” nad „Manifestem komunistycznym”. Czy powiem, że był to anarchizm „poważny niepoważnie”, czy powiem „niepoważny poważnie” będzie to wyglądało na zabawę słowami, sprawa wymaga po prostu dłuższego wyjaśnienia. Musimy sobie wyjaśnić, jakie poglądy rzeczywiście głosiliśmy.
A jakiego określenia używaliście w KAA?
Oczywiście anarchizm. Nazwaliśmy się Klubem Artystów-Anarchistów, powoływaliśmy się na paru anarchistów, mieliśmy kilka dyżurnych porzekadeł, które uznawaliśmy za strasznie anarchistyczne a nawet zrobiliśmy pierwszą i chyba jedyną w dziejach Bytomia, Śląska a może i Polski anarchistyczną „manifę”. W podstawówce byliśmy jeszcze politycznie przygłupiaci, ale już w ogólniaku zrywaliśmy się z demonstracji pierwszomajowych, nasz dyrektor, zresztą rodem ze Lwowa, jakoś to tolerował. Kiedyś nawet wybronił nas przed wychowawcą, który był dość gorliwy, bo zaczynał karierę partyjną. Obaj byli strasznie zdziwieni, gdy znaleźliśmy się na pochodzie i to nawet z portretami partyjnych przywódców na patykach, z tzw. „gomułami”. To znaczy był tam portret Gomułki, Chruszczow i jeszcze ktoś trzeci, nie pamiętam, ja niosłem łysego Chruszczowa. Prócz mnie był Adam Kaczorowski i Jurek Hnatyszyn, to znaczy „aktyw” KAA, jeśli nie cały klub, no prawie cały klub. Potem szliśmy na czele szkoły z tymi portretami, wtedy się skandowało takie: Chru – szczow, Chru – szczow, albo Wie – sław, Wie – sław, wcześniej to nawet Sta – lin, Bie – rut, Wo – ro – szy – łow. I już przy placu Thälmanna, bo ulica Wolności stanowi obrzeże placu, tam stały zawsze trybuny, myśmy zdjęli z portretów przywódców klasy robotniczej portrety owych przywódców, pod spodem były nasze własne i zaczęliśmy skandować: „ Ju -rek, Ka – czka, Ur – ban – kow – ski, Ju – rek, Ka – czka, Ur – ban – kow – ski” – mieliśmy straszną radochę, kiedy tłum to podchwycił, jacyś górnicy i inni też skandowali „Ju – rek, Ka – czka, Ur – ban -kow – ski” i potem bili nam brawo, myśleli, że to jacyś przodownicy pracy, albo może nowi przywódcy, że z Warszawy kazali… Koledzy byli uprzedzeni, że mają mieć poważne miny, choćby nie wiem co, więc z poważnymi minami też skandowali „Ju – rek, Ka – czka, Ur – ban – kow – ski” i wznosili pięści w takim komunistycznym geście krzycząc „rot – Front, rot – Front”.
Nie wyrzucono was ze szkoły?
Chciałby pan odnotować oprócz pierwszej manifestacji, pierwsze represje wobec anarchistów? Nie, skończyło się na wezwaniu rodziców. Dyrektor radził mojej matce, żeby mnie pilnowała, żebym najpierw chociaż zdał maturę, potem mogę sobie być anarchistą.
Więc jednak anarchistą?
Myśmy używali tej nazwy oficjalnie, mieliśmy nawet radiostację szkolną – Klubu Artystów-Anarchistów, nawet przez pewien czas międzyszkolną, robiliśmy audycje na taśmach, które potem posyłaliśmy do innych szkół. Ale na Żeromskiego puścili to tylko raz, potem się przestraszyli, to była szkoła strasznie czerwona, taka TPD, na Sikorskiego trochę dłużej, tam też był radiowęzeł, ale potem niby się popsuł, a kiedy go naprawiono, to już bez naszych audycji. Więc tylko została nazwa Międzyszkolna Radiostacja KAA.
Znów anarchizm!
A pan znowu swoje. Muszę pana rozczarować. Audycje wcale nie były takie anarchistyczne, owszem, czasem przemycaliśmy jakiś cytat, czy nazwisko, ale w zasadzie to były jakieś plotki międzyszkolne, dużo humoru, sportu, no i ciekawostki uzupełniające naszą wiedzę, coś na przykład z literatury emigracyjnej, albo z nieoficjalnej historii Polski. No i już wtedy głosiliśmy romantyzm, jako epokę szczytu polskiej kultury, jako sposób na ocalanie niepodległości. To było najbardziej polityczne, choć na to nie wyglądało. Byliśmy chyba jedynymi uczniami w Polsce, którzy wiedzieli o istnieniu Cieszkowskiego, czy Libelta. Same audycje były krótkie, takie 5-10 minut przed pierwszą lekcją, czasem powtarzaliśmy na dużej przerwie i to wszystko. Niewiele, ale jak na tamte czasy – i tak sporo. Miłosz był zakazany, a ja czytałem w radiostacji jego wiersze, mówiliśmy o wojnie 1920, o Powstaniach Śląskich – a władze już wtedy wyciszały ten temat, poza tym dużo wspomnieniowych, zwłaszcza o Lwowie, większość naszej szkoły była ze Lwowa, szerzej mówiąc z Kresów, coś o Warszawie. Proszę sobie wyobrazić, że mnie śnił się Lwów, rynek, Stryjski Park, cmentarz – choć nigdy w życiu tam nie byłem!
A nauczyciele? Ci partyjni?
Takich było niewielu, na wszelki wypadek przychodzili tuż przed ósmą – w razie czego, to nie słyszeli audycji. Pod tym względem nawet byli porządni, choć niektórzy prawdę mówiąc nieco świniowaci, zwłaszcza ten od PW (od red.: przysposobienie wojskowe), który po latach okazał się TW (tajnym wycieruchem), jeden z nielicznych partyjnych. Na ogół jednak nauczyciele jak to się mówi „świecili za nas oczyma”, udawali przed władzami, że wszystko jest w porządku. Całe klasy należały wtedy do ZMS, nawet o tym nie wiedzieliśmy, bo nikt nie żądał żadnych składek, takie barwy ochronne… Gdyby nam kazano – oczywiście nikt by nie płacił. Raz była próba założenia TPPR, próbował właśnie ten od PW, żeby się wykazać, ale nie wyszło. To była jedyna szkoła z nauką religii, kiedy chcieli ją zlikwidować mieliśmy argument, że jesteśmy spadkobiercami Gimnazjum Polskiego w Niemczech – tam była religia więc i u nas zostanie.
Właśnie: problem anarchiści i religia? Słynne hasło: „Ani Boga, ani pana”?
Tego hasła nie używaliśmy. Mówiłem, że to nie był ortodoksyjny anarchizm. Owszem w bibliotece, gdzie się spotykaliśmy, na przykład przygotowując jakiś wieczór poezji, czy audycję, mieliśmy parę anarchistycznych haseł, ale najbardziej obrazoburcze było: „Mapa świata, na której nie ma Utopii, jest gówno warta!!!” – i po nim kilka wykrzykników. Hasło „Uniformizm jest śmiercią” Kropotkina to było przeciw państwu partii. Myślę, że jedna z myśli Abramowskiego trafiła do naszego hymnu, a właściwie do piosenki, którą napisałem dla przyjaciół z KAA. Ale śpiewaliśmy ją na baczność. A po latach, na zjeździe koleżeńskim, gdy Hnatyszyn przyjechał aż z Węgier – to i ze łzami w oczach. Nie będę teraz śpiewać, ale dołączę do tego, co tu mówię, to było zadedykowane „przyjaciołom z KAA”, tak też to po latach wydrukowałem, skrótowo mówiliśmy: „Nierealni” a także, bardziej oficjalnie „Pieśń Nowych Filaretów”. „Nierealność” to była pochwała poezji, niezgoda na powtarzane nam „bądź realistą”, niezgoda na oportunizm, płaski materializm, konsumpcjonizm. Ten hymn miał właściwie dwa refreny, pierwszy to jakby drugi glos, co jakiś czas, zresztą śpiewaliśmy go na dwadzieścia parę głosów i melodii, ale zawsze z płomieniem w oczach. (Tu zostawiamy miejsce na wpisanie hymnu –
Refren I:
Kochać wszystko co mija i zanim przeminie:
Rzekę, ważkę nad wodą i obłok ponad nią
I dłonią do krwi zdartą rzeźbić każdą chwilę
I płonąć zanim zgaśniesz. I biec nim upadniesz.
Nierealni
My nie jesteśmy realni
lecz mamy realne kłopoty
Bo ciągle musimy walczyć
Za wasze i nasze tęsknoty
Refren:
Trzeba kochać życie na śmierć
Mocno – aż gwiazdy staną w oczach
Bo wszystko się obróci w śmiech
Zostanie tylko tęsknota.
My nie jesteśmy realni
lecz realne są nasze piosenki
I wasz uśmiech i zamyślenie
Gdy bierzecie nasz wiersz do ręki.
Refren: Trzeba kochać…
My nie jesteśmy realni
Lecz realnie dostajemy w skórę
Jak saperzy idziemy przed wami
I my pierwsi skręcamy w górę…
Refren: Trzeba kochać…
My nie jesteśmy realni
Lecz realne jest nasze zwycięstwo:
W waszych światach nie będzie nic więcej
Niźli było kiedyś w naszych wierszach.
My nie jesteśmy realni
lecz mamy realne kłopoty
Bo ciągle musimy walczyć
Za wasze i nasze tęsknoty
Refren:
Trzeba kochać życie na śmierć
Mocno – aż gwiazdy staną w oczach
Bo wszystko się obróci w śmiech
Zostanie tylko tęsknota.
My nie jesteśmy realni
lecz realne są nasze piosenki
I wasz uśmiech i zamyślenie
Gdy bierzecie nasz wiersz do ręki.
Refren: Trzeba kochać…
My nie jesteśmy realni
Lecz realnie dostajemy w skórę
Jak saperzy idziemy przed wami
I my pierwsi skręcamy w górę…
Refren: Trzeba kochać…
My nie jesteśmy realni
Lecz realne jest nasze zwycięstwo:
W waszych światach nie będzie nic więcej
Niźli było kiedyś w naszych wierszach.
Koniec hymnu, spocznij.
Podsumowując, jeśli można podsumowywać na początku wywiadu: anarchizm to był trochę, powiedzmy w 50 % kamuflaż, w 50% trochę rodzaj filozoficznego zastępnika, żeby nie materializm i nie idealizm, w 50 % zgrywa, i dopiero w – pozostałych 50% anarchizm. Razem ze 200% .
Czy mógłby Pan to rozwinąć, wyjaśnić.
Więc po kolei. Kamuflaż, bo udawaliśmy weselszych, mniej poważnych, niż byliśmy. Nazwa się rymowała, robiliśmy różne wygłupy, dziś mówi się „happeningi”, to były takie barwy ochronne, że niby raczej wygłup, niż polityka. Nikt nas nie prześladował, nawet po akcji na l maja nam się upiekło.
A polityka w tym była?
Dwie sprawy. Uważam się za piłsudczyka, jestem w „Trójce”, to znaczy w Radzie Programowej, kierującej Związkiem Piłsudczyków, uważam, że skoro mamy własne państwo, to należy je naprawiać, bo źle działa, ale nie sądzę, że należy je likwidować. Wtedy jednak było inaczej. Wspominałem o dominacji żywiołu lwowskiego w naszej szkole, w ogóle w Bytomiu. Ja też byłem „honorowym lwowiakiem”. Kto był stamtąd – nie mógł mieć złudzeń co do komunistów, co do PRL, PZPR, ZSRR i innych takich. Tzw. Ludową Polskę uznawaliśmy za twór w rodzaju Kongresówki, nawet robiliśmy audycje o Kongresówce, o zdradzie naszych spraw na Kongresie Wiedeńskim, to była aluzja do Jałty, jako ciekawostkę podaliśmy, sam o tym mówiłem, że to na życzenie zaborców wprowadziliśmy cenzurę, że nawet umoczył się w to Staszic… nawet Mochnacki. Więc państwo „komunistyczne” uważaliśmy za obce. I tu był pierwszy moment serio, moment polityczny: głosiliśmy zasadę „jak najmniej państwa”, wszystko co możesz załatwić sam – załatwiaj sam, z kolegami, z sąsiadami, bojkotuj urzędy. Byliśmy zwolennikami różnego rodzaju spółdzielni, nawet w szkole założyliśmy, co było ewenementem, w innych powstawały odgórnie, na polecenie i nie działały – u nas oddolnie, z naszej inicjatywy. I działała, było na wycieczki, Kraków, Zakopane, narty w Szczyrku – to materiał na całe powieści. I było na pomoc dla najuboższych, na książki, zresztą używane podręczniki oddawaliśmy za darmo młodszym, było na dożywianie w szkole, tym zajęła się mama Jurka Hnatyszyna, mieszkała naprzeciw szkoły, w swojej kuchni zawsze gotowała a myśmy przenosili ten kociołek na drugą stronę. Przeważnie jakieś mleczne zupy, kakao, czasem kluski z mlekiem, albo kartofle z mlekiem. Do dziś je lubię. Jacyś jej znajomi, też ze Lwowa, mieli krowę, czy dwie, pomagali za darmo, że niby sami tyle nie wypiją, trzeba było tylko rano jeździć po bańkę. Z rzeczy bardziej anarchistycznych namawialiśmy do bojkotu, to dobre anarchistyczne słowo, więc uprawialiśmy bojkot sklepów państwowych, na rzecz spółdzielczych, ale to jakoś nie obaliło ustroju. Wspomniałem o naszej spółdzielni. Udało nam się szkolną kasę oszczędności, to było nakazane SKO, przez analogię do PKO, ale myśmy to przekształcili w kasę zapomogowo – pożyczkową, odkryliśmy coś takiego jak oprocentowanie, były to grosze, ale dla biedniejszych kolegów, którym pomagaliśmy było to dużo. Namawialiśmy też starszych, bo my przecież nie byliśmy pełnoletni, do bojkotu urzędów. Oczywiście nie wszystko dało się bojkotować, ale myślę, że w Bytomiu mniej często mieszkańcy chodzili załatwiać coś w Komitecie, niż w innych miastach, mniej pisali skarg i donosów, taką mam przynajmniej nadzieję. Bo partia była wtedy „nadwładzą”, jak ktoś czegoś nie mógł załatwić, to leciał z prośbą a czasem i jakim bakczyszem do Komitetu. Bytomscy partyjniacy byli podobno uczciwi, jak na partyjniaków, to znaczy, że jak brali, to załatwiali. Bo inni to nie zawsze. Ale nasi lwowiacy, także i honorowi lwowiacy do partii po prośbie nie chodzili, unikali „czerwonych”. Moja matka nigdy nie zapisała się do partii, ja też nie. Kwitło za to życie towarzyskie, zjazdy rodzinne, spotkania sportowe – to nie znaczy, że zaraz w majtkach i na boisku. „Polonia” Bytom, to był klub lwowiaków, tam się chodziło nie tylko na boisko, często, żeby kogoś spotkać, pogadać. Kiedyś w świetlicy na Kolejowej, to była siedziba klubu, zrobiliśmy nawet wieczorek poezji. A pod tym wszystkim działała cały czas tajna drużyna harcerska im. Piłsudskiego, której byłem założycielem i drużynowym i spotykaliśmy się w harcówce dawnej szkoły, na rogu Chrobrego i Smolenia. Oficjalnie – bo kazali nam zmienić nazwę – działała drużyna księcia Poniatowskiego, zachowaliśmy chusty z inicjałami. Biało czerwone, inicjały wyszywały nam „nasze” damy serc, taki szpan. Ale w harcówce, pod portretem księcia był portret Naczelnika, jak się orientowaliśmy, że ktoś jest równy – zostawał wtajemniczony. Odsuwało się ten wierzchni portret, zapalało świece, składał drugą przysięgę – wzorowaną na przysiędze AK. Tę – moja matka znała na pamięć, nauczyła mnie. Oczywiście zostawał pasowany uderzeniem szabli w ramię, najczęściej pasowałem osobiście. Potem lampka wina, która dla wielu była pierwszą w życiu, może nawet ostatnią. Nie było zakazu, ale alkoholu nie piliśmy, papierosów też nie. A od wiosny spotykaliśmy się najczęściej na placu Słowiańskim, zestawiało się parę ławek, śpiewaliśmy lwowskie piosenki, także piosenki z Powstania Warszawskiego. Uczyliśmy się nawzajem. Autochtoni traktowali to nieufnie ale potem i oni zaczęli się w to włączać. Czy było coś w tym anarchistycznego? – może to, że nie pytaliśmy nikogo o pozwolenie, nawet wystawę malarstwa Zapłatyńskiego po prostu zrobiliśmy, także i mój „Poemat o nas”. Efekt był jednak taki, że wystawiliśmy go tylko dwa razy. Raz, jeszcze w grudniu 1964, nie było nikogo z władz, ale gdy wystawiliśmy po raz drugi, już w styczniu – skończyło się awanturą i zakazem. To był właściwie koniec KAA w Bytomiu. Potem kazali nawet zmienić nazwę, ja się wycofałem, próbował to ratować Staszek Śliwiński, został po mnie prezesem, zmienił nazwę na „Mulimare” – od muzyka, literatura, malarstwo i reszta. Ale jego też się pozbyto, zwłaszcza, że mieliśmy dostać nowy lokal. tzw. „Pyrlik”. Jak się go pozbyto – prosto. Chłopak nie brał do ust alkoholu, my byliśmy tacy harcerze, jeszcze z drużyny Piłsudskiego, więc urządzili mu imieniny, czy urodziny, namawiali, nie wypadało, żeby nie wypił toastów, chyba coś mu dosypali do wina. Kompromitacja, jakieś fotografie, stare numery.
I to był koniec KAA.
Prawie. Mieliśmy jeszcze drugi, taki rezerwowy klub, „Boruta albo pod Czerwonym Diabłem”. To było u nas w piwnicy, plac Słowiański 5, dawna pralnia. Trochę jej pomogliśmy, by już nie nadawała się na pralnię. Którejś nocy wynieśliśmy główny kocioł, nie, nie byliśmy barbarzyńcami, kocioł był już zniszczony a myśmy następnego dnia zanieśli go do składnicy złomu i mieliśmy na rozruch klubu. Była mała scenka, zrobiliśmy kabaret, nawet dostał nagrodę w Cieszynie, był stół pingpongowy. Ja miałem pseudonim „Boruta”, stąd nazwa. Diabeł wymalowany na drzwiach czerwoną farbą był trochę wzorowany na mojej fotografii, już przed maturą zapuściłem sobie bródkę, potem zgoliłem, od wakacji znowu nosiłem. Przyznawano też nagrody poetyckie – maskę Czerwonego Diabła. Na czele kapituły stała polonistka z naszej szkoły, p. Zofia Laubert, też poetka, wydała chyba trzy tomiki. No i tych diabelskich masek ja zebrałem najwięcej, niewiele było turniejów, których bym nie wygrał. A maski kupowało się po prostu w sklepie, przed Bożym Narodzeniem, tylko trochę trzeba było podrasować, bo niektóre były dość tandetne, do tego dyplom, wypisany czerwonym jak krew atramentem. No i to była główna nagroda. Żadnych pieniędzy, my byliśmy społecznikami.
Powróćmy jeszcze do stosunku do religii? I do hasła „Ani Boga, ani pana”?
Jak już wspomniałem, tego nie głosiliśmy – to były sprawy indywidualne. Owszem, przeżywaliśmy wtedy okres „nieba w płomieniach”, niektórzy odchodzili od religii, ja też przestałem się spowiadać, potem jedni wracali, inni nie, jeszcze inni dochodzili do czegoś w rodzaju idealizmu filozoficznego, dziś mówi się o „inteligentnym planie”, my spieraliśmy się o to kilkadziesiąt lat temu. Natomiast nie było jakiegoś jednego wzorca, jednej oficjalnej postawy. Jeśli ktoś chciał – mógł szukać własnej drogi nawet do świętości, a na pewno do doskonałości. Hnatyszyn był gorliwym katolikiem, ministrantem, Zbyszek Neugebauer – protestantem, Feluś – Żydem, czy byłym Żydem, ja grałem w drużynie parafialnej w ping-ponga, ale ksiądz przezornie mnie nie pytał, czy byłem u spowiedzi… Zwłaszcza, że tylko ja mogłem pokonać tych od świętego Jacka, tam mieli dobrych zawodników, z nimi walczyliśmy o mistrzostwo Bytomia. Jak powiadam, sprawy religii były to sprawy indywidualne, ale jako filozof uważam, że kultura bez sacrum jest kaleka, nie przypadkiem sowietyzacja Polski polegała też na walce z religią. Kulturę w ogóle można porównać do świątyni, ma swoje fundamenty, katakumby, jakieś sale wykładowe, ma wieże i podziemia. To porównanie możecie sobie sami rozwinąć. Gdzieś na ołtarzach, tam gdzie jest niewidzialna granica sacrum, tam przechowywane są najwyższe wartości, nie tylko religijne, także patriotyczne, sacrum to był drzeworyt Matki Boskiej Katyńskiej, ale także portret Piłsudskiego, poezje Mickiewicza, stara szabla, ziemia ze Lwowa, którą przywiozła rodzina Jurka Smalińskiego – i czasem dawali komuś grudkę w prezencie. Jest także sacrum prywatne: jakiś wiersz miłosny, pierwsza randka. Potem następna pierwsza, i jeszcze następna – jeszcze bardziej pierwsza.
Więc nie byliście materialistami?
Jak kto… Mówiłem o dwóch politycznych, czy ideologicznych wątkach naszego – szumnie mówiąc – anarchizmu, bo manifest Nowego Romantyzmu spisaliśmy dopiero w 1963 roku. Jeden wątek polityczny to unikanie obcego dla nas państwa, „prlu”, co kojarzyło się z „brr”, drugi był bardziej filozoficzny. Nasz światopogląd był miejscami zbieżny i z marksizmem i z pozytywizmem, a jednocześnie nie lubiliśmy tych kierunków. Więc „anarchizm” był dobrą etykietą, nawet jeśli ktoś nie wierzył w dogmat o Trójcy czy o zmartwychwstaniu, mógł na zarzut, że to marksizm odpowiadać, że to żaden marksizm, tylko właśnie anarchizm, a ktoś, kto nam zarzuca marksizm jest po prostu nieukiem. Sam tego argumentu używałem. Ale były też sprawy głębsze: marksizm próbował wszystko redukować do ekonomizmu, że baza determinuje nadbudowę, byt kształtuje świadomość, marksizm był determinizmem, wierzył w „spiżowe prawa”, nie doceniał ludzkiej woli, tego że ludzki świat zrobili ludzie, rzeźby, katedry tworzyli ludzie, one nie rozwinęły się drogą ewolucji z materii. Jeden z moich „anarchistycznych” wierszy, już w warszawskim okresie działalności (warszawski KAA powstał w 1963 roku, po wiecu w setną rocznicę Powstania Styczniowego) i Tadeusz przeszedł do nas z grupy Poetów-Cybernetystów, był inżynierem, więc tłumaczyłem mu na zdrowy techniczny rozum, tak właśnie było w tym wierszu, że butelka przy której się kiwa, nie powstała drogą ewolucji. Jak to zrozumiał, przestał być takim materialistą, uznał się z anarchistę. Do Forum Poetów „Hybrydy” wchodziliśmy już razem z Tadeuszem i Krystyną jako KAA. Ale używaliśmy, czy wobec nas używano nazwy „Romantycy”, bo na tym wiecu po raz pierwszy ogłosiliśmy manifest „O nowy Romantyzm”. Potem dołączyły do nas inne grupy, między innymi „Centrum” z Łodzi z Jackiem Bierezinem, Ziemowitem Skibińskim i Andrzejem Biskupskim. Jacek, głosząc Nowy Romantyzm, przedstawiał się w warszawskim „Empiku” jako katolik i anarchista jednocześnie, zorganizował dwa wieczory Nowego Romantyzmu w łódzkim PAX-ie na Piotrkowskiej. W Bytomiu powstał „Słowień” Janusza Jaśniaka, ale oni nie wstępowali do KAA tylko już do nadrzędnej „Konfederacji”. To właśnie KAA, „Słowień”, „Centrum”, warszawskie „Sigma” i „Stajnia” stworzyły razem Konfederację grup Nowego Romantyzmu, potem to się trochę uprościło do KNR.
I to był koniec „anarchizmu”? Rozpuścił się?
Rozpuścił, ale i zainspirował. On jakoś ukształtował naszą młodość, dał skrzydła naszym buntom, był drogowskazem wielu wypraw. Ale czy to był anarchizm? Czy raczej romantyzm? Czy patriotyzm? Czy nacjonalizm? To kwestia uzgodnienia różnych definicji, wszystkich tych określeń używano wobec naszego ruchu. Trzeba by porozmawiać o definicjach, inaczej rozumiał to Proudhon, który mówił o socjalizmie, potem o anarchizmie, inaczej Kropotkin, który mówił o komunizmie anarchistycznym, ba, w czasach Wielkiej Rewolucji anarchistami nazywano monarchistów z Paryża i katolików z Wandei. To wszystko trzeba by uporządkować, bo inaczej będziemy spierać się o definicje.
Definicje zbyt dookreślają, są zresztą spuścizną neopozytywizmu, który – wbrew oczekiwaniom jego twórców – filozofii nie rozwinął. Dajmy więc im pokój, a za podzielenie się garścią wspomnień – dziękujemy.
Pytania przygotowali
A. Kliś i R. Okraska
Na niektóre z nich odpowiadał
B. Urbankowski
P.S.: Jeśli naszych Czytelników ciekawią dokonania KAA, polecamy (trudną niestety do zdobycia) monografię prof. Ewy Głębickiej z warszawskiego Instytutu Badań Literackich PAN „Grupy literackie w Polsce 1945-1980” (wyd. II doprowadzone do roku 1989). Formację Urbankowskiego prezentuje autorka w wyd. I na ss. 227-229, w wyd. II na ss. 211-213. Konfederacja Nowego Romantyzmu znalazła swoje miejsce odpowiednio na ss. 451-456 oraz 415-421. Prócz KAA znaleźć tam można jeszcze inne, istotne potem dla kontrkultury i anarchizmu polskiego, ekipy.
Bohdan Urbankowski (ur. 1943 w Warszawie), polski poeta, eseista, dramaturg i filozof.
W 1945 trafił do Bytomia, gdzie rozpoczęła się jego twórczość literacka – już jako uczeń I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Smolenia zorganizował działający w tej szkole Klub Artystów Anarchistów. Po maturze powrócił do Warszawy. Studia polonistyczne i filozoficzne ukończył na Uniwersytecie Warszawskim, jest doktorem nauk humanistycznych. Był twórca i teoretykiem Ruchu Narodowego Romantyzmu. Po rozbiciu w 1975 roku Konfederacji Nowego Romantyzmu związał się z nurtem niepodległościowym opozycji, był współredaktorem wielu pism i wydawnictw podziemnych. Stypendysta Instytutu im. Piłsudskiego w Nowym Jorku i Editions Dembinski w Paryżu. Za działalność wydawniczą i literacką w II obiegu otrzymał medal Solidarności „Zasłużony w Walce o Niepodległość Polski i Praw Człowieka”, za patriotyczny charakter twórczości „Polonia Mater Nostra Est”, a także Nagrodę im. J. Słowackiego oraz Laur Posła Prawdy i tytuł Księcia Poetów.
Jest autorem ponad 40 książek – dramatów, esejów i zbiorów poezji. Wśród nich znajdują się monografie Polaków – Adama Mickiewicza, Józefa Piłsudskiego, Karola Wojtyły czy Zbigniewa Herberta.
Info za: www.pl.wikipedia.org