Otwarta anarchia #38 (1/2013)
Chciałbym podzielić się pewnymi refleksjami, jakie naszły mi do głowy po przeczytaniu tekstu Jasona McQuinna Post-lewicowa anarchia? Rozumiem, że anarchizm to pojęcie nad wyraz pojemne, które może w sobie zmieścić wiele, nawet często sprzecznych ze sobą, pojęć. Toteż przyjmuję z uznaniem rzeczony tekst, który sprowokował pewnie nie tylko mnie do przemyśleń, choć z drugiej strony uważam, że poziom ogólności dyskusję taką utrudnił i z założeniami jego się nie zgadzam. Jednak wszystko, co pobudza do myślenia jest dobre, jakie by nie było. Ale po kolei…
Nie podoba mi się samo rozróżnienie na anarchistów i lewicę. To prawda, że nurt anarchistyczny odróżniał się od innych organizacji uważanych za lewicę, czy to marksowski Związek Komunistów, czy partie socjaldemokratyczne, czy partie komunistyczne typu radzieckiego, albo wyrastające z trockizmu. Wiadomo, też jednak, iż teorie – przede wszystkim ekonomiczne – Marksa wywarły wpływ na Bakunina i innych, choć również anarchiści mieli wpływ na myśl Marksa, że przywołam choćby marksowską krytykę pojęcia „państwa ludowego” proponowanego przez lassalczyków, które miało zastąpić walkę robotników. Toteż myślę, że warto z dorobku tak zwanej. lewicy korzystać. Dla mnie jest on ważnym źródłem inspiracji. Warto więc się zastanowić, co w nim przyjąć można i należy, a co rzeczywiście stanowi balast. W opisie kapitalizmu, zdaniem moim, lepiej korzystać z myśli marksowskiej, jak i później tych, którzy ją trochę korygowali, jak Polanyi, albo Róża Luksemburg czy Gramsci niż z wynurzeń neoliberałów, jak Mises czy Hayek. Tymczasem na pewno wobec tej problematyki nie możemy przejść obojętnie. Przecież kapitalistyczne reguły kształtują nie tylko stosunki pracy, lecz praktycznie całość stosunków międzyludzkich. Owszem, można starać się od nich uciec – i ucieczkę poprzez budowanie więzi społecznych od dołu jak najbardziej popieram – ale nie jest możliwe odrzucenie globalnych realiów. Wobec tego nieunikniona staje się walka z nimi, która lepiej, by nie była samotna, gdyż o zwycięstwo – choćby drobne – jest bardzo trudno, tak więc lepiej nie zamykać się już od początku.
Zarzuty wobec Marksa i marksistów dotyczą przede wszystkim ich autorytarnego sposobu widzenia społeczeństwa. Dotyczy to zarówno socjaldemokratów, wykorzystujących pozorną przecież demokrację w obecnym systemie politycznym do budowania tylko pozycji politycznej swoich partii i ich liderów oraz wchodzących w nie służące klasie robotniczej sojusze ze środowiskiem kapitału, jak też oczywiście partie komunistyczne typu leninowskiego. I tu i tu zresztą decydująca rolę odrywają przywódcy. Myślę, że nie warto jednak odrzucać wszelkich dokonań tych struktur, choć trzeba mieć świadomość, iż nie stało się to dzięki dobroci przywódców, lecz dzięki walce proletariatu. Choć z drugiej strony uważam, że nie należy zapominać, iż rozmaici przywódcy partii robotniczych też swój udział w polepszeniu sytuacji robotników mieli. Inna rzecz, że teraz raczej wolą współpracę z kapitałem i mają często udział w rozmontowywaniu tego, co wywalczono. Interesy własne lub swojej grupy przeważają u nich nad interesami rzekomo reprezentowanych grup. Problem to stary – i dobrze znany. Jasne przy tym, że zazwyczaj dopiero ludowa przemoc coś zmienia, a „wyzwolenie klasy robotniczej musi być dziełem samych robotników”, iż zacytuję słowa ze statutu I Międzynarodówki. Wszakże problem nie polega na tym, czy dokonania lewicy potępiać w czambuł czy nie, tylko jak się ustosunkować do tego jednak różnorodnego zjawiska. I tutaj myślę, że odpowiedź nie powinna być tak prosta, jak proponuje Jason McQuinn.
Myślę, że anarchiści nie powinni odcinać się od lewicowego dziedzictwa, pytanie tylko brzmi, co powinni z niego zachować. Wobec różnorodności anarchistów, część indywidualistów zechce odrzucić pewnie wiele, jeśli nie wszystko, roztaczając wizję wolnego rynku, utopijną w świecie opanowanym przez korporacje, nota bene również o wolnym rynku wspominające. Jednak moje widzenie anarchizmu jest związane ze wspólnotą i opresję kapitału uznaję za cięższą niż opresję państwa, która również służy głównie interesom bogaczy, choć potrafi czasem przed nimi chronić. Przy czym równocześnie chciałbym podkreślić, że uznanie dorobku lewicy nie oznacza wyrzeczenia się inspiracji innymi źródłami idei. Jako, iż nie boję się wykraczać poza schematy, to potrafię docenić wagę idei pochodzących z nie lewicowego źródła, także np. pochwały demokracji szlacheckiej u Janego Waluszki mnie nie dziwią, choćby za pomysł dochodzenia do konsensusu, a nie większości na sejmach czy sejmikach. Jest on na pewno jest bardziej demokratyczny niż demokracja przedstawicielska, oparta na większości, tym bardziej, że uczestniczył w niej cały naród szlachecki, choć niestety tak naprawdę raczej prowadziło to do wykorzystywania biednej szlachty – gołoty przez magnatów. Inna rzecz, iż działo się to w państwie wyzysku pańszczyźnianych chłopów.
Podsumowując, uważam, że wyrzekanie się dorobku myśli lewicowej i odcinanie od lewicowego dziedzictwa tylko zuboży widzenie świata przez anarchistów, którzy zechcą tak się zachować. Ja sam nie zamierzam tego robić. Anarchiści – nie tylko w Polsce, są też niejako skazani na współdziałanie z innymi ugrupowaniami lewicy, choćby z powodu słabości ruchu. Warto podkreślać swoje idee, ale sekciarstwo nie jest dobrym rozwiązaniem w walce z kapitalizmem. Choć z drugiej strony nie zamierzam też wyrzekać się od dziedzictwa „prawicowego”, jeśli uznam to za słuszne. Warto więc nie myśleć kliszami – ale być otwartym na ludzi i ich poglądy.
Mirek Kulka