Piosenka – to iskra nadziei i gniewu #31 (1/2010)
Wywiad z Markiem Gunnerym z amerykańskiego kolektywu pieśniarskiego Riot Folk.
Okazuje się, że muzyka folk to nie tylko Bob Dylan i Joan Baez. W Stanach Zjednoczonych Ameryki grywają pieśniarze o poglądach anarchistycznych, którym dają upust w swojej śpiewanej poezji, balladach i nowoczesnych hymnach rewolucyjnych. Poniżej zapis wymiany pytań i odpowiedzi między sympatykiem amerykańskiej pieśni buntowniczej, Qrde, a Markiem Gunnerym z kolektywu Riot Folk. Rzeczony kolektyw zrzesza muzyków-anarchistów, których pieśni usłyszeć można, a ich teksty przeczytać, na stronie www.riotfolk.org, będącej jednocześnie platformą informacyjną na temat działalności antypolitycznej w USA. Poruszają różne tematy, od bezpośredniej walki z symbolami ucisku, przez organizację związkową i antywojenną, refleksję nad kierunkiem działań ludzkości, po wolną miłość. Jeżdżą też z koncertami po USA i innych krajach, grywają na demonstracjach i przy okazji wywrotowych dyskusji i przedsięwzięć.
Na stronie kolektywu Riot Folk piszecie, że chcecie uczynić muzykę folkową z powrotem groźną (make folk a threat again). W Polsce niewiele wiadomo o dziejach amerykańskiego pieśniarstwa anarchistycznego. Czy możesz wymienić paru historycznych pieśniarzy-anarchistów, których dzieło uważasz za godne kontynuowania?
Nie znam wielu historycznych pieśniarzy-anarchistów ze Stanów Zjednoczonych. Byli na pewno, ale jednak dominujące tendencje w amerykańskiej muzyce folkowej XX wieku stanowiły: liberalizm i socjalizm. Pieśniarze, którzy mieli na mnie ogromny wpływ, tacy jak Woody Guthrie, Pete Seeger, Ani DiFranco – to również albo socjaliści, albo liberałowie. Na szczęście są od tego wyjątki. Utah Philips był folkowcem i anarchistą, i ma on teraz wpływ na wielu z obecnie aktywnych pieśniarzy. Był pacyfistą, wobbliesem (1) i gawędziarzem, a to, co robił wspólnie z Ani DiFranco, przywabiło wiele osób do anarchizmu. W Stanach Zjednoczonych istnieje długa tradycja pieśni robotniczych IWW, począwszy od dzieł słynnego męczennika Joe Hilla. W północnoamerykańskiej muzyce folk mamy do czynienia z wciąż żywym zwyczajem pisania popularnych piosenek na nowo, z rewolucyjnymi słowami, co zapoczątkowali właśnie pieśniarze IWW. Anarchizującą pieśniarką folku, a jednocześnie bojowniczką ruchu Earth First!, była Judi Bari. Dziś bardziej pamięta się jej działalność polityczną niż muzykę jej autorstwa. W czasie wojen o lasy w północno-zachodnich Stanach w latach 80. udało jej się zasypać pozornie nieprzekraczalną przepaść między stanowiskami obrońców środowiska i pracowników wycinki. Ekologiczne skrzydło amerykańskiego ruchu anarchistycznego zrodziło wielu innych folkowców, ale muszę przyznać, że nie znam ich za bardzo. Wiem natomiast, że ruch Earth First! miał niedawno leśny zlot, gdzie niektórzy członkowie, wywodzący się ze starszego pokolenia wspominali stare dobre czasy, gdy byli muzykami-aktywistami, więc pewnie oni wiedzą coś, o czym nie wiem ja. Jedna z pieśniarek tego ruchu zielonego anarchizmu, Marie Mason, jest więźniem politycznym – zamknęli ją niedawno na podstawie oskarżeń o podpalenia. Muzycy grający anarchistyczny folk tworzą dziś niemałą społeczność.
Wiem, że nie tylko gracie i śpiewacie, ale bierzecie też udział w działalności antywojennej, ruchu związkowym, ekologicznym, organizujecie wydarzenia społeczne i kulturalne. Czy możecie coś powiedzieć o obecnym stanie społeczeństwa amerykańskiego? Czy ludzie chcą brać czynny udział w tym, co się wokół nich dzieje?
Stany Zjednoczone są dziś dziwnym miejscem. Kiedy wybory wygrał Obama, ludzie odetchnęli z ulgą, i wielu z nas, nawet tacy jak ja, którzy na niego nie głosowali, wieczorem po jego elekcji bawiło się na ulicach, nie dlatego, żebyśmy kochali Obamę, ale dlatego, iż wydawało nam się, że kończy się pewna ponura epoka. W czasie tamtej kampanii wyborczej rosły nastroje wśród młodzieży wcześniej nie angażującej się politycznie. Dobrym zjawiskiem w czasie kampanii Obamy było poczucie ludzi, że mają siłę, mogą bezpośrednio uczestniczyć, włączyć się. W naszej historii najnowszej nie było czegoś takiego przy kampaniach innych kandydatów. Lud udzielił Obamie kredytu zaufania. Osobiście nigdy tego nie łyknąłem, raczej spodziewałem się, iż okaże się po prostu kolejnym kapitalistą i orędownikiem wojny – tak też się stało. Ale wielu ludzi w Stanach myślało, że jego prezydentura będzie inna. Dopiero teraz, gdy pokazał swą prawdziwą twarz: nasilił działania wojenne w Afganistanie, nie ruszył palcem w sprawie zmian klimatu, nie dotrzymał obietnic w temacie AIDS – ludzie pozbywają się złudzeń. Niektórzy z tych, co pokładli całe swe zaufanie w tym jednym facecie patrzą na niego mówiąc: „Cóż, on może jest w porządku, ale system, któremu przewodzi, jest chory”. Myślę, że świadomość polityczna rozwija się dziś w stopniu nieosiągalnym za Busha. W czasach prezydentury Busha retoryka lewicowa skupiała się głównie wokół jego osoby, mówiono „Ten Bush jest taki zły i głupi – gdyby się tylko go pozbyć…!”. No i co, pozbyliśmy się go, i nadal wszystko jest do luftu.
Przykłada się do tego także sytuacja gospodarcza, panująca w USA. Ludzie, którzy przepracowali całe swoje życia, teraz wszystko tracą. Najgorzej obrywają oczywiście biedni, ale w pewnym stopniu ubożeją też ci z klasy średniej. Wielu ludzi straciło w ciągu kilku lat masę pieniędzy. Lud nie ufa rządowi. To znaczy, ludzie nigdy za bardzo nie wierzyli tutejszemu rządowi, ale teraz zjawisko to nasila się. Niezadowolenie monopolizuje tu już prawica. Prawicowcy w naszym kraju robią się groźni, bo zbijają kapitał na ludzkich lękach. Mówią ludziom: „Straciliście pieniądze, waszym prezydentem jest Murzyn a pewnie też kryptokomunista, muzułmanin i ukryty terrorysta? Geje chcą brać śluby, a demokraci – urządzić tu państwo socjalistyczne drogą reform służby zdrowia? Walczmy z tym!”. I konserwatyści skręcają teraz u nas ostro na prawo. W dużej mierze organizują się wokół kwestii służby zdrowia i ślubów homoseksualnych. Tego lata w radach miast na terenie całego kraju dyskutowano o możliwościach zreformowania służby zdrowia, a prawica robiła co mogła, żeby te dyskusje zakłócić. W Kaliforni masy ludzi niekoniecznie głosujących na republikanów udało się zmotywować do odrzucenia w głosowaniu małżeństw homoseksualnych. A więc ma tu miejsce dryf ku prawicy.
Jednocześnie rzesze osób poświęcają się walce o sprawiedliwość społeczną. W całym kraju ludzie zaczynają nowe przedsięwzięcia i ciągną istniejące już kampanie, czuć wielkie natężenie energii. Toteż nie chcę malować aż tak złego obrazu tego, co dzieje się w Stanach. Z mojego pokolenia, z nas, którzy dorastaliśmy w czasach Seattle i Genui, którzy byliśmy aktywni dziesięć lat temu, wielu działa nadal, a do tego – wiele się nauczyliśmy. Od czasu zeszłorocznych nalotów na Gazę [2008 – przyp. red.] sporo tutejszej działalności skupia się na kwestii palestyńskiej. Mój osobisty entuzjazm budzi ruch, w który sam też się zaangażowałem: antysyjonizm żydowski. W gronie tych żydowskich antysyjonistów czeka nas nadchodzącego lata duży zlot w czasie weekendu, poprzedzającego Amerykańskie Forum Społeczne w Detroit. W całym kraju organizują się ruchy ludności ubogiej, walczącej o godność w pracy, o godziwy zarobek, o prawa człowieka. Coraz bardziej słyszalni i widzialni stają się ludzie ze środowisk queer i transgender. Funkcjonuje wielki ruch na rzecz praw imigrantów. Chodzi mi o to, że naprawdę dużo się dzieje. Ludzie chcą walczyć i pracować na rzecz zmian. Nie przejawia się to w takich fajnych, efektownych formach jak choćby zamieszki w Grecji, ale jednak ludzie angażują się.
Czy nazwałbyś swoją muzykę rewolucyjną? Dlaczego tak lub dlaczego nie?
Mamy tu takie powiedzenie: Rolą artysty jest, by rewolucja była kusząca – i ja to popieram. Tworząc radykalną kulturę zasiewam ziarno buntu, nasycam świat ideami i perspektywami, dzięki którym ludzie być może spojrzą na siebie i na swoje otoczenie inaczej. Toteż w sensie kulturowym myślę, że moja muzyka jest rewolucyjna. Niemniej, nie mam jakichś złudzeń co do tego, by muzyka mogła zmienić świat.
Jak gra się u was (anty)polityczne piosenki? Czy łatwo jest organizować koncerty i inne wydarzenia?
Jest łatwo. Ludzie chcą słuchać tego, co Riot Folk ma do powiedzenia. Mamy też w Stanach Zjednoczonych bardzo rozwiniętą scenę folku radykalnego.
Jacek Kaczmarski w swojej najbardziej znanej pieśni, „Mury”, przedstawia rolę artysty jako tego, który może tylko zapalić ogień rewolucji, ale w przypadku przegrania rewolucji, takiego, jak za jakobinów, staje się bezsilny. Czy zgodziłbyś się z taką opinią?
To dobre pytanie. Myślę, że pieśń Kaczmarskiego jest wyrazem zasadniczej sprzeczności, z jaką borykają się pieśniarze i artyści – rewolucjoniści. Tworzymy sztukę, wykorzystujemy swoją energię do zniszczenia systemów kontroli i ucisku i, być może, pomagamy masom stawić opór wobec istniejącego stanu rzeczy. Ale czy, jak tylko te masy stawią już opór, nie zostaniemy wystawieni do wiatru? Czy zmobilizowane masy, w dobrej lub złej wierze, nie pochłoną twórczości jednostek a nie wyplują w zamian czegoś bardziej uniwersalnego? W pewnym sensie artyści i muzycy są samotnikami – stanowimy część społeczeństwa, będąc jednocześnie z niego wydzielonymi. W sytuacji rewolucyjnej, gdy głosy uprzednio marginalizowane nagle przechodzą do głównego nurtu, zawsze jest ryzyko, że praca radykalnych kulturotwórców sprzed lat rozmyje się, zostanie wykorzystana do przepchnięcia jakiegoś nowego programu. Za przykład może służyć Bruce Springsteen, może nie największy rewolucjonista wśród pieśniarzy, ale muzyk z jakąś świadomością społeczną. Jego piosenka Born in the USA opowiada o kimś, kto walczył w wojnie wietnamskiej i wrócił z niej do Stanów Zjednoczonych wypruty ze złudzeń, oszukany, zapomniany. Tymczasem Ronald Reagan w ramach jednej ze swoich kampanii prezydenckich, wykorzystał tę piosenkę do reklamy swojej kandydatury. Myślę, iż pokazuje to, jak każdy, kto chce wyzyskać twoją muzykę, może zupełnie pozbawić ją przekazu.
W kolektywie Riot Folk mamy różne spojrzenia na rolę artysty w walce społecznej. Na przykład punkt widzenia Ryana Harveya: Ryan jest po pierwsze organizatorem. Jest też muzykiem, ale muzykę rozpowszechnia ze świadomością bycia organizatorem. Jest więc bardzo świadom implikacji politycznych, jakie niosą ze sobą wybory muzyczne i artystyczne, których dokonuje. Ja jestem po pierwsze artystą, poetą, muzykiem, choć wyznaję poglądy anarchistyczne i skrajnie lewicowe, mające wpływ na moją sztukę i muzykę. Chciałbym być w większym stopniu organizatorem, ale tak naprawdę nie byłbym w tym dobry. Jestem istotą społeczną, ale też trochę takim samotnym wariatem. W dużych grupach czuję się nieswojo, szczególnie wtedy, gdy wszyscy skandują lub śpiewają to samo. Dlatego nie grywam już na wiecach: myślenie grupowe, przyjęcie, że wszyscy są jednym i myślą to samo, sprawia, iż mnie skręca. Na przykład: kilka lat temu grałem na wiecu w hołdzie ofiarom bombardowań w Hiroshimie i Nagasaki i jeden z organizatorów usłyszawszy moje nazwisko powiedział: „Gunnery? Dziwne nazwisko jak na pacyfistę”. „Nie jestem pacyfistą” odpowiedziałem (gunnery po angielsku oznacza obsługę broni palnej lub naukę o jej wykorzystywaniu).
Chodzi mi o to, że czasami działacze chcą wykorzystywać muzyków do przepychania swoich programów. Nic w tym złego, jeśli programy ich i muzyków pokrywają się, ale jeśli ludzie oczekują przeniesienia swoich poglądów na działania artystów i tego, by artysta był wierny na przykład linii ideowej danej partii, dochodzi do zatarcia pojęcia słowa „artysta” i ograniczenia tej płynności, która właściwa jest ewolucji muzyki. Artyści i aktywiści zawsze będą sprawiać sobie nawzajem zawód, o ile oczekiwać będą takiej niezmiennej czystości. Uważam, iż artyści powinni być wierni sobie i walce, i uczciwie odzwierciedlać życie, natomiast działacze powinni ich za to szanować i brać z muzyki to, co mogą, a resztę pozostawić.
Czy oprócz kolektywu Riot Folk istnieją w Stanach inne, podobne inicjatywy?
W Stanach Zjednoczonych istnieje kilka folkowych kolektywów muzycznych. Mogę wymienić dwa w USA: kolektyw Wishing Well i kolektyw Que Viva!, a w Kanadzie – Kanadian Posi Kids i kolektyw Sharpie Fumes. Na pewno jest ich więcej. Poza tym jest jeszcze wiele radykalnych zespołów i artystów, z których wielu nie mieści się w ramach gatunku folk. Z Ryanem Harveyem uruchamiamy właśnie radykalną wytwórnię płytową o nazwie Odonian Records – mamy nadzieję w jej ramach wyławiać część radykalnego folku, hip-hopu, punka i wszelkiej innej muzyki, powstającej tu obecnie.
Czy zainspirował cię jakiś pieśniarz z Europy lub z krajów słowiańskich?
Nie, żaden konkretny piosenkarz, a raczej niektóre style muzyczne z rejonów europejskich, słowiańskich i śródziemnomorskich. Uwielbiam muzykę klezmerską. Przy niej się wychowałem – była to najwcześniejsza słyszana przeze mnie muzyka, jaką pamiętam i wywarła olbrzymi wpływ na to, jak słyszę i jak komponuję muzykę. Większość pieśni klezmerskich wykonywana jest w skali molowej, co w większości tradycji muzycznych zachodu kojarzy się ze „smutną” muzyką. Mimo to większość muzyki klezmerskiej to muzyka do tańca, do zabaw. To nauczyło mnie, jak bardzo nasze słuchanie uzależnione jest od informacji kulturowej. Ucząc się muzyki w szkole nie umiałem odróżnić akordów molowych od durowych, bo molowe brzmiały dla mnie wesoło, a durowe – smutno. Sam też wykonuję muzykę klezmerską. Grałem w kilku krótko istniejących kapelach klezmerskich, a na moich najnowszych płytach znalazły się piosenki taką muzyką inspirowane. Poza tym: włoska muzyka ludowa, szczególnie z czasów drugiej wojny światowej, pieśni partyzanckie i tym podobne. Pokochałem też greckie rembetika (2).
W 20 lat po „upadku” Żelaznej Kurtyny (czy raczej przepchnięciu jej na wschód) wielu Polaków nadal powtarza hasło o USA, będącym rajem wolności i równych szans ekonomicznych. Co byś na to odpowiedział?
Najobfitszym towarem eksportowym Stanów Zjednoczonych jest wykrzywiony obraz tego kraju w formie muzyki pop, telewizji, filmów, różnorakich pokazówek. Ktoś spoza Stanów mógłby, oglądając filmy o USA, stwierdzić, że jest to raj, a my wszyscy jesteśmy bogaci i szczęśliwi i żyjemy w burżujskich apartamentach na Manhattanie czy w Los Angeles. W rzeczywistości Stany Zjednoczone są krajem głębokich podziałów, według kryteriów rasowych, gospodarczych, płciowych czy etnicznych. Eksportowany przez nas obraz przedstawia głównie to, jakiego świata chcieliby bogaci biali faceci. Ludzie mają tu bardzo ograniczone możliwości i nie dostają takiej pomocy od rządu, jak mieszkańcy innych krajów. Na przykład w Kanadzie mają dość dobry system służby zdrowia, w którym każdy może korzystać z leczenia. Można tam prosto z ulicy wejść do kliniki i otrzymać pomoc lekarską za nie tak wiele pieniędzy. W Stanach Zjednoczonych już sama sugestia, by rząd zapewnił jakąkolwiek dotowaną służbę zdrowia ubogim i klasie średniej, spotyka się z histerią, głosami, że USA zamieniają się w państwo komunistyczne.
Wydaje mi się, iż w USA panuje bardzo specyficzna forma indywidualizmu, w której każdy ma, jak to się mówi, być kowalem swego losu, wykorzystać do maksimum możliwości, jakie daje mu sytuacja życiowa i samemu, bez pomocy innych, osiągnąć sukces i bogactwo. Do tego rozpowszechnia się mit, że wszyscy mają równe szanse do wykorzystania. Ludzie naprawdę w to wierzą, przez co czasem działają wbrew interesom własnej klasy, na przykład ludzie z klasy średniej i ubodzy pogardzają osobami, będącymi na zasiłku czy pobierającym posiłki w ramach pomocy społecznej. Upowszechnia się wiara, którą przepchnęli republikanie, o tym, iż pomoc społeczna jest zła i nie-amerykańska, chociaż korporacje, właściciele przedsiębiorstw i bogacze otrzymują najwięcej pomocy społecznej w postaci ulg podatkowych, rządowych dotacji, umów bezprzetargowych i tym podobnych. Trudno więc organizować się tu w sprawie sprawiedliwości ekonomicznej, w sytuacji tak szeroko rozpowszechnionej wiary w mit indywidualności.
Słuchaj, wszyscy moi znajomi są spłukani, albo ciężko harują, by przeżyć. Sam pochodzę z dość zamożnej rodziny, ale obecnie też jestem spłukany. Wszyscy teraz tracą miejsca pracy, tracą oszczędności, tracą mieszkania. To nie jest kapitalistyczny raj.
Czy zagracie kiedyś w środkowej Europie?
Bardzo byśmy chcieli zagrać w środkowej, a także wschodniej Europie. Wiele lat temu byłem w Polsce i zawsze chciałem tam wrócić. Więc mam nadzieję, że wkrótce…
Dziękuję za wywiad!
Przypisy:
(1) Wobblies – tak nazywa się w Stanach Zjednoczonych działaczy i członków IWW – Industrial Workers of the World – międzynarodowego związku zawodowego założonego w Chicago 1905 r. i funkcjonującego do dziś. IWW odwołuje się do tradycji anarchizmu, socjalizmu i syndykalizmu. Jednym z wobbliesów był Joe Hill, sławny autor pieśni robotniczych, rozstrzelany w roku 1915. Pieśni IWW i ballady Joe Hilla wydane zostały w Polsce przez Czarny Świat Records.
(2) Rembetika lub rebetiko – to gatunek greckiej miejskiej muzyki ludowej, której pieśni często zahaczają o tematykę nędzy, niedoli ulicznego życia, używek i przemocy – z tych względów może być uważany za grecki odpowiednik bluesa. Śpiewowi towarzyszą instrumenty strunowe i perkusjonalia. Rebetiko czerpie ze źródeł zarówno europejskich, jak i zachodnioazjatyckich. W Stanach Zjednoczonych Ameryki gatunek ten rozpowszechnił się za pośrednictwem fali imigrantów z Grecji w wieku XIX i na początku XX.