„Pochwała anarchii (braku hierarchii)” Dmitry Orlov
I.
Dawno, dawno temu żył sobie książę. Nie z bajki, ale prawdziwy, jego rodowe korzenie sięgały założyciela pierwszej dynastii Rosji. Nieszczęśliwym trafem jego matka zgasła, kiedy był bardzo młody, a ojciec – oficer, który nie interesował się swoimi dziećmi – ożenił się ponownie z kobietą, która również nie baczyła na niego i jego brata. I tak oto nasz książę wychowany został przez chłopów przypisanych do majątku ojca (urodził się 20 lat przed zniesieniem przez Rosję poddaństwa). Chłopi byli jedynymi, którzy okazywali mu zainteresowanie lub darzyli uczuciem, a więc związał się z nimi jak z rodziną. Tym sposobem książę stał się zdrajcą własnej klasy.
Piotr Aleksiejewicz Kropotkin to imię naszego księcia, i ostatecznie został on uznanym naukowcem – który poszerzył rozumienie historii lodowców – historykiem ruchów rewolucyjnych, czołowym teoretykiem anarchizmu, a ze względu na palące życiowe pragnienie zrobienia czegoś, aby wspomóc odmianę losu zwykłego człowieka, swoistym rewolucjonistą. Pamięć o nim nie miewa się najlepiej po 90 latach, które upłynęły od jego śmierci. Z jednej strony ucierpiał przez skojarzenia z bolszewikami, choć nigdy nie opowiedział się za państwowym komunizmem lub dyktaturą proletariatu. Z drugiej strony zachodnie reżimy kapitalistyczne dołożyły wszelkich starań, aby oczernić anarchizm i zrównać go z terroryzmem.
Chciałbym zrehabilitować zarówno Kropotkina, jak i anarchię. Osoby, które zadają sobie trud lektury klarownych i bezpretensjonalnych prac Kropotkina szybko uświadamiają sobie, że był on przede wszystkim przyrodnikiem, który do studium zarówno przyrody, jak i natury ludzkiej podszedł wykorzystując tę samą metodę naukową. Był także wielkim humanistą i wybrał drogę anarchii, ponieważ jako naukowiec postrzegał ją jako najlepszy sposób na poprawę społeczeństwa opartego na udanych wzorcach współpracy, jakie zaobserwował w przyrodzie. Nie robił użytku z mglistej metafizyki Hegla, Kanta czy Marksa. Nie znajdował też wcale pożytku w koncepcji państwa imperialnego, czy to komunistycznego czy kapitalistycznego.
Kropotkin był zwolennikiem komunizmu na szczeblu gminy i oparł swoją afirmację na wykazanej jego skuteczności w organizacji produkcji i konsumpcji. Podawanymi przezeń przykładami komunistycznej produkcji były liczne komunistyczne społeczności, na które panowała ówcześnie moda w Stanach Zjednoczonych – liczby wykazały, iż osiągały one znacznie lepsze wyniki przy mniejszym wysiłku i w krótszym czasie niż rolnicy indywidualni lub gospodarstwa rodzinne. Przykłady komunistycznej konsumpcji obejmowały przeróżne kluby, kurorty i hotele z ofertą „wszystko w cenie” oraz wszelkie inne formalne i nieformalne stowarzyszenia, gdzie pojedynczy bilet wstępu lub opłata członkowska dawała każdemu pełny dostęp do wszystkiego, co było w ofercie. Raz jeszcze liczby pokazały, że takie komunistyczne wzorce konsumpcji przyniosły daleko lepsze rezultaty, przy znacznie niższych kosztach całkowitych, niż różne kapitalistyczne systemy opłat na bieżąco (ang. pay-as-you-go).
Kropotkin, w swój zwyczajny, oparty na danych sposób zdecydowanie opowiadał się za komunistyczną praktyką zwykłych ludzi, ale nie zdołałem znaleźć żadnych złożonych przezeń oświadczeń darzących uznaniem komunistyczne rządy. Mówił o rewolucyjnej zmianie – takiej, która wymagała zerwania z przeszłością – jako niezbędnej w celu poprawy społeczeństwa, ale chciał, żeby był to proces spontaniczny, który uwolniłby twórczą energię ludzi na poziomie lokalnym, a nie proces sterowany odgórnie. Pisał: „Przebudowa [pierestrojka] społeczeństwa wymaga zbiorowej mądrości rzesz ludzi, pracujących nad określonymi rzeczami: uprawianym polem, zamieszkiwanym domem, funkcjonującą fabryką, koleją, statkiem i tak dalej.” Inny z jego bardziej pamiętnych cytatów to: „Przyszłości nie sposób uchwalić. Wszystkim, co można uczynić jest antycypowanie jej najważniejszych ruchów i torowanie im drogi. Dokładnie to staramy się robić.” (Tu i gdzie indziej, przekłady ze staroświeckiego przedrewolucyjnego rosyjskiego Kropotkina są mojego autorstwa.)
Kropotkin podszedł do zbliżającej się rewolucji również jako naukowiec, podobnie jak sejsmolog przewidujący trzęsienia ziemi na podstawie wstrząsów: „Każdą rewolucję poprzedzały setki buntów… Wszelka cierpliwość ma swoje granice.” Uczestnicząc w ciągu swego długiego wygnania w wielu rewolucyjnych ruchach w Europie Zachodniej, śledził rosnącą częstość występowania tych wstrząsów. (Przez długi czas bytował w Szwajcarii, aż szwajcarski rząd kazał mu opuścić kraj – zradykalizował wówczas rzesze szwajcarskich zegarmistrzów, zmieniając ich w anarchistów, którzy, jak musimy założyć, praktykowali swoją anarchię z niebywałą precyzją.) Na podstawie swoich obserwacji zaczął postrzegać rewolucję jako wysoce prawdopodobną. I raz jeszcze chciał, aby była ona zjawiskiem anarchicznym: „Rozumiemy rewolucję jako ruch społeczny, który stanie się powszechny, i podczas którego w każdym mieście i każdej wsi, w obrębie regionu buntu, tłumy ludzi same podejmą się zadania odbudowy [ponownie pierestrojka] społeczeństwa”. Ale nie pokładał jakiejkolwiek wiary w rewolucyjną władzę: „W odniesieniu do rządu, bez względu na to, czy przejął władzę siłą lub w wyniku wyborów, nie wiążemy z nim absolutnie żadnej nadziei. Mówimy, że nie będzie w stanie zrobić niczego – nie dlatego bynajmniej, że takie są nasze sympatie, ale ponieważ cała nasza historia mówi nam, że ludzie, których rewolucyjna fala pchnęła w stronę rządzenia nigdy temu zadaniu nie podołali.”
W związku z powyższym za bezpieczną uważam konkluzję, że Kropotkin nie tyle był rewolucjonistą, ile obserwatorem naukowym i prognostykiem rewolt, który postrzegał je jako coraz bardziej prawdopodobne (nie mylił się w tym względzie) i tak długo jak mógł żywił nadzieję, że przyniosą jak najlepsze zmiany. Trzeba również podkreślić, że odmówił przyjęcia każdej przywódczej roli, którą kiedykolwiek mu oferowano, a jego udział w rewolucji bolszewickiej w Rosji równy był zeru: powrócił do Rosji z zesłania bezzwłocznie po rewolcie lutowej 1917 roku, ale szybko zaszył się w swoim rodzinnym mieście Dmitrov, na północ od Moskwy, gdzie zmarł w 1921. Nie cieszył się popularnością w kręgach bolszewickiego kierownictwa, ale nie mogli go tknąć, ponieważ był bardzo popularny wśród zwykłych ludzi.
Spychając na stronę pogląd, iż Kropotkin był komunistą przez duże „K”, pozostaje nam wykazać, że nie był też anarchistą przez duże „A”. Moją osobistą funkcjonalną definicją anarchii, która dobrze mi służy jest „brak hierarchii.” Etymologia tego słowa to ἀν (nie, bez) + ἀρχός (władca). Własna definicja Kropotkina jest następująca: „Anarchia stanowi próbę zastosowania wyników uzyskanych przy użyciu metody naukowej w ramach nauk przyrodniczych do ewaluacji ludzkich instytucji.” Jak widać nie ma tu komuchów-wywrotowców, żadnych miotających bomby Anarchistów przez duże „A” – tylko pewni naukowcy praktykujący naukowe dociekania, a następnie starający się odnieść bardzo interesujące wyniki badań do ludzkich instytucji społecznych.
II.
W konfrontacji z coraz bardziej despotycznym reżimem, dobrzy ludzie prawie każdego narodu będą kulić się w swoich domach, a gdy zostaną z nich wykurzeni pozwolą, aby spędzono ich jak udomowione zwierzęta. Ochoczo przyjmą rozkazy od kogokolwiek, bowiem najgorszy strach budzi w nich nie despotyzm – tylko anarchia. Anarchia! Lękasz się anarchii? A może bardziej boisz się hierarchii? Uznaj mnie za dziwaka, ale o wiele bardziej obawiam się poddania łańcuchowi dowodzenia niż anarchii (która jest brakiem hierarchii).
Proszę zauważyć, że nie jest to strach irracjonalny, ale wynika z prowadzonych przez całe zawodowe życie badań nad naturą, zarówno człowieka, jak również tą odmiany powszechnej, oraz pracy w instytucjach zorganizowanych hierarchicznie i anarchicznie. Te zorganizowane anarchicznie funkcjonują lepiej. Pracowałem w kilku początkujących firmach, które były dość anarchiczne, w pozytywny sposób, i dlatego były w stanie demonstrować wynalazczość i innowacyjność. Pracowałem też w wielu dużych przedsiębiorstwach o ustalonej renomie, z wieloma hierarchiami zarządzania i uciążliwym procesem zatwierdzania każdej nowej propozycji. Firmy te ani w ząb nie mogły być innowacyjne, a istnieją nadal tylko dlatego, że system faworyzuje duże przedsiębiorstwa. W obliczu konieczności zrobienia czegoś nowego, zawsze starały się kupić mniejszą, innowacyjną firmę. A to dlatego, że w hierarchicznej organizacji ludzie, którzy wiedzą więcej nieuchronnie zmuszeni są wykonywać polecenia ludzi, którzy wiedzą mniej, a często nie wiedzą nic poza zaznajomieniem ze sposobami na uzyskanie awansu. W rezultacie w organizacjach hierarchicznych – i widziałem to w kółko – mądrzy ludzie bezczynnie siedzą (lub robią jak najmniej), bo wykonywanie głupich nakazów jest stratą czasu, a głupole biegają w kółko, zabiegając o awans. Nie jest to kwestia skali, tylko organizacji: pracowałem tylko w jednej (ale było to dość kształcące doświadczenie) początkującej firmie, w której panowała sztywna hierarchia i wydłużony proces zatwierdzania każdej nowej koncepcji. Ta anormalna, dysfunkcyjna sytuacja zaistniała, ponieważ jeden z założycieli miał zaburzenia poznawcze i firma nie zaszła zbyt daleko.
Tak więc mogę dać się przekonać do przystania na konkretne i tymczasowe zwierzchnictwo przełożonego (lepszego ode mnie w wykonywaniu określonego zadania), lecz problem sprawia mi ślepe akceptowanie zwierzchnictwa przełożonego mojego przełożonego. Zdarza się, że właściwa osoba dostaje kopa w górę i ląduje w szeregach kadry kierowniczej. Przydarzyło się to najlepszym z nas, nawet i mnie. Jednakże dalsza wspinaczka po szczeblach hierarchii dowodzi, że awans nie był błędem, i że dana osoba naprawdę jest dobrym materiałem kierowniczym, czyli nieco tępawa, nieszczególnie skora do okazywania skrupułów, ale bardzo posłuszna. Z pewnością nie jestem dobrym materiałem na zarządzanie: zdaje się, że brakuje mi genu, który umożliwia jegomościom z kadry zarządzania szczebla pośredniego automatycznie patrzeć z podziwem na swoich przełożonych i spoglądać z góry na swoich podwładnych. Nigdy nie mogłem zignorować myśli, że cała ta hierarchia to duży błąd. Jeśli anarchia funkcjonuje tak dobrze u ptaków, pszczół, delfinów i gnu – dlaczegóż nie miałaby posłużyć i nam? Jest na świecie wiele rzeczy, które zasługują, by się ich obawiać, ale przyjemnie, stosownie, sprawnie zorganizowany brak hierarchii z pewnością do nich nie należy.
Ale zanim pójdziemy dalej, musimy nawiązać do irracjonalnego lęku przed anarchią, który zaszczepiony został opinii publicznej przez propagandowe ramiona wszelakich hierarchicznych organizacji (rządy, kościoły, uczelnie i tak dalej). Termin „anarchia” jest powszechnie używany jako pomówienie skierowane pod adresem rzeczy uznawanych za zdezorganizowane, ponieważ mylnie uważa się, że oznacza on brak organizacji. Anarchiści także myleni są z komunistycznymi rewolucjonistami, a typowego anarchistę imaginuje się jako antyspołecznego i gwałtownego terrorystę, który chce brutalnie obalić ustanowiony porządek. Anarchii niewłaściwie narzuca się formę mającą reprezentować spójną ideologię Anarchizmu, czyniąc argument przeciwko anarchii logicznym błędem opartym na fałszywym wyborze między sugerowanym, choć ewidentnie nieistniejącym systemem, i bardzo realnym, opresyjnym, potężnym, hierarchicznie zorganizowanym reżimem. Jedyne dostrzegalne w tym wszystkim ziarno prawdy to fakt, iż Anarchizm jako ideologia polityczna lub ruch polityczny jest, i był przez stulecia, nieistotny.
Przebłyski anarchizmu można dostrzec już w czasach Reformacji, w ruchach poszukujących autonomii, decentralizacji i uniezależnienia od władz centralnych. Ale w końcu praktycznie każdy z nich został zagłuszony przez socjalistyczne i komunistyczne ruchy rewolucyjne, które dążyły do renegocjowania umowy społecznej, aby doprowadzić do bardziej sprawiedliwej dystrybucji owoców produkcji przemysłowej wśród klasy robotniczej. We wszystkich krajach rozwiniętych klasa robotnicza ostatecznie była w stanie zapewnić sobie korzyści, takie jak prawo do zakładania związków zawodowych, organizacji strajków i negocjacji zbiorowych, edukacji publicznej, uregulowanego tygodnia pracy, gwarantowanych przez rząd emerytur i programów rekompensat dla osób niepełnosprawnych, zapewnianej przez rząd opieki zdrowotnej itd. – wszystko to w zamian za poddanie hierarchicznemu systemowi kontroli scentralizowanego państwa przemysłowego. Myśl anarchistyczna nie może wywrzeć wpływu w podobnym klimacie politycznym, gdzie nagrody za podporządkowanie oficjalnej hierarchii mają tak nieodparty powab. Jednakże eksperyment przemysłowy dobiega obecnie końca: uczestnictwo w związkach zawodowych spada, firmy regularnie praktykują arbitraż siły roboczej – eksportując miejsca pracy do krajów o najniższym poziomie płac – systemy emerytalne bankrutują na całym świecie, edukacja publiczna nie edukuje dostatecznie – i nawet wykształcenie wyższe nie jest już gwarancją korzystnego zatrudnienia – koszty opieki zdrowotnej wymykają się spod kontroli (szczególnie w USA).
Możemy tylko mieć nadzieję, że wraz z gasnącą erą przemysłową anarchizm odrodzi się, zyskując znaczenie i akceptację pośród tych, którzy chcą zawczasu zrezygnować z programu przemysłowego, zanim przygniecie ich jego wrak. Z punktu widzenia osoby młodej, pragnącej wstąpić w szeregi siły roboczej, ale stojącej w obliczu sypiącego się i dysfunkcyjnego systemu zatrudnienia industrialnego, który oferuje mizerną obietnicę dostatniej przyszłości, rezygnacja z programu przemysłowego i adaptacja podejścia anarchistycznego wydaje się być racjonalnym wyborem. Po co harować w ramach określonego, ograniczonego zbioru powtarzalnych zadań, jeżeli praca ta i cała ścieżka kariery, której jest częścią może w każdej chwili ulotnić się? Dlaczego nie wstąpić w nieformalne związki z przyjaciółmi i sąsiadami, dzieląc swój czas między produkcję żywności, wykonanie i naprawę różnych rzeczy, pomoc innym z najbliższego otoczenia, a będące przeciwwagą chwile wolne poświęcać na sztukę, muzykę, lekturę i inne zajęcia kulturalne i intelektualne? Dlaczego poddawać się woli dbających o własny interes nieznajomych, którzy mają tak niewiele do zaoferowania, kiedy możesz poradzić sobie znacznie lepiej poprzez dobrowolną współpracę z równymi sobie? Dlaczego podporządkowywać się zewnętrznej, arbitralnej władzy, gdy dostatecznie spójne i egalitarne społeczności mogą być samorządne? Wszystkie te pytania wymagają precyzyjnych i przemyślanych odpowiedzi. Jeśli nie będziemy w stanie ich sformułować, a mimo to będziemy żądać, aby młodzi ludzie uczestniczyli w upadającym programie zatrudnienia przemysłowego, wówczas nie pozostaną naszymi przyjaciółmi na długo.
Do tematu anarchii najlepiej jest podejść z punktu widzenia studenta natury. Zauważ, że w naturze anarchia jest najbardziej powszechną formą współpracy wśród zwierząt, podczas gdy hierarchiczna organizacja występuje stosunkowo rzadko, ma ograniczony zakres i czas trwania. Kropotkin pisał na ten temat przekonująco. Był naukowcem i rozbiór twardych danych z perspektywy naukowca pozwolił mu poczynić szereg kluczowych spostrzeżeń. Po pierwsze zaobserwował, że ogromna większość zwierząt, a praktycznie wszystkie zwierzęta wiodące udaną egzystencję, to gatunki społeczne. Istnieją zwierzęta, które prowadzą samotne życie, ale są raczej wyjątkiem niż regułą, którą jest bytowanie w formie współpracujących zbiorowości. To właśnie stopień i sukces współpracy stanowi najważniejszy czynnik determinujący powodzenie danego gatunku; kooperujące zwierzęta stadne rozwijają się, natomiast egoistyczni samotnicy są porzucani. Uderzający sukces gatunku ludzkiego związany jest z naszą nieprzeciętną zdolnością do komunikacji, współpracy, spontanicznego organizowania i twórczego działania w kolektywie, podczas gdy równie rażące, koszmarne, potworne klęski naszego gatunku mają ścisły związek z naszą niepożądaną zdolnością podporządkowania władzy, tolerowania klasowych różnic i ślepego wykonywania rozkazów, trzymania się sztywnych systemów reguł.
To prowadzi nas do drugiego spostrzeżenia Kropotkina, które mówi, że zwierzęce społeczności mogą być wysoce i misternie zorganizowane, lecz ich organizacja jest anarchiczna, pozbawiona głębokiej hierarchii: szeregowych, kaprali, sierżantów, poruczników, kapitanów, majorów lub generałów nie uświadczysz w szeregach żadnego z gatunków, które wyewoluowały na Ziemi, za wyjątkiem pawiana w oficerkach, z gnatem u pasa (gdy spostrzeżesz zwierzę w oficerkach, dzierżące karabin – uciekaj!). Kiedy zwierzęta organizują się, robią to w określonym celu: ptaki tworzą klucz, aby polecieć na północ lub południe i spontanicznie łączą się w kolonie z zamysłem wychowania piskląt; pasące się zwierzęta zbierają się, aby przeprawiać się przez rzeki; pieski preriowe wystawiają wartowników, którzy gwiżdżą na alarm, ostrzegając całe miasteczko, kiedy jeden z nich namierzy drapieżnika; nawet ptaki różnych gatunków współpracują w celu odpierania i nękania drapieżników – inicjatywę przejmują największe osobniki, mniejsze asystują. Niektóre grupy zwierząt jawnie ustawiają się w kolejności, takiej jak kolejność dziobania u kur lub jedzenia w stadzie lwów, ale są to kolejności porządkujące, które nie tworzą całych klas uprzywilejowanych, rangi lub łańcucha dowodzenia.
W konsekwencji społeczeństwa zwierzęce są egalitarne. Nawet królowa pszczół lub królowa termitów nie zajmuje stanowiska dowodzenia: jest ona po prostu narządem rozrodczym kolonii, nie wydaje swoich rozkazów i nie wykonuje cudzych. Ponieważ społeczności zwierząt są egalitarne, nie wymagają żadnego wyraźnego kodu sprawiedliwości lub procesu orzekania, aby utrzymać pokój, bowiem wśród równych sobie prosta „złota zasada” – czyń innym tak, jak chcesz, by oni czynili tobie – korespondująca z wrodzonym, instynktownym poczuciem sprawiedliwości, stanowi wystarczającą wytyczną w większości sytuacji. Drugi instynkt, przedkładania interesów grupy nad własny, zapewnia spójność grupy i jest źródłem wielkiej siły. My ludzie mamy tego instynktu pod dostatkiem, być może aż do przesady: u zwierząt podążanie za nim jest rzeczą oczywistą, a tych, którzy podążają nie dekoruje się medalami czy odlewa w brązie i ustawia na piedestałach.
To wyraźne zrozumienie współpracy, pokoju i sprawiedliwości wybijające poprzez instynkt w egalitarnych społeczeństwach anarchicznych występujących w całym świecie przyrody rzuca niepochlebne światło na prawo pisane. Kropotkin zauważa, że systemy prawa pisanego zawsze zaczynają jako zbędne, pretensjonalne ćwiczenia w zapisywaniu niepisanych reguł, których i tak każdy przestrzega, aby później przemycić nowy element lub parę na korzyść wyłaniającej się klasy rządzącej, która je zapisuje. Wyszczególnia Dziesiąte Przykazanie Mojżesza. Stanowi ono: „Nie będziesz pożądał domu sąsiada twego, jego żony, niewolnika, niewolnicy, wołu, osła, ani żadnej rzeczy, która należy do niego.” Społeczeństwa przedpiśmienne, ze swoimi systemami niepisanego prawa przekazywanego ustnie mogą się różnić, ale wszystkie dostrzegają, że żona w ogóle nie przypomina wołu, a każde z nich za wywrotowca lub imbecyla uznałoby kogoś, kto stara się traktować ją jako równą temu zwierzęciu w obliczu prawa.
Uznając, że małżonka i wół różnią się, niektóre społeczeństwa mogą pozwolić wołom na swobodne spacery po pastwiskach wspólnoty, aby mogły zostać przymuszonymi do pracy przez każdego, kto tego sobie życzy, natomiast kradzież czyjejś żony może być zdarzeniem kończącym żywot zarówno złodzieja, jak i żony, zmuszającym resztę społeczności do odwrócenia wzroku ze wstydu. Inne społeczeństwa mogą traktować wypożyczenie wołu bez pozwolenia jako zuchwałą kradzież, a wypożyczenie czyjejś żony jako dozwolony sport miłosny, o ile żona wyrazi zgodę, jednakże zazdrosny mąż, który następnie zabija oboje, oskarżony zostaje o dwa morderstwa drugiego stopnia. Dziesiąte Przykazanie znosi takie rozróżnienia i traktuje zarówno żonę, jak i wołu jako indywidualną własność. Ponadto za grzech uznaje traktowanie cudzej własności wyłącznie z obojętnością, uświęcając prawo do nieograniczonego posiadania abstrakcyjnej własności indywidualnej jako kluczową zasadę moralną. To z kolei stawia je w opozycji do egalitarnego społeczeństwa w postaci, która może pozostać anarchiczną i samorządną, dlatego koniecznym staje się wprowadzenie policji, sądów i więzień, w celu utrzymania pokoju w społeczeństwie charakteryzującym się nierównością i konfliktem klasowym. Mojżesz roztrzaskał tablice, kiedy zobaczył Izraelitów czczących złotego cielca; powinien był rozbić je po raz drugi, kiedy zobaczył jak czczą bożka własności prywatnej.
Trzecie i chyba najistotniejsze spostrzeżenie Kropotkina dotyczy powszechnego nieporozumienia w odniesieniu do darwinowskiej ewolucji. Otóż, kiedy większość ludzi mówi „darwinowski” okazuje się, że faktycznie mają oni na myśli termin „hobbesowski”. Kropotkin wskazał, że błędna interpretacja pojęcia „przetrwanie najsilniejszych” zakłada, iż zwierzęta konkurują z innymi przedstawicielami własnego gatunku, podczas gdy jest to akurat najkrótsza droga do gatunkowej zagłady. Ta mylna interpretacja bezpośrednio obserwowalnych w przyrodzie faktów doprowadziła do wadliwego hobbesowskiego uzasadnienia ekonomicznego apetytu jako czegoś naturalnego i wynikającego z ewolucji, a zatem nieuniknionego, dając początek opartym na chybionych przypuszczeniach prawom rynku, który z kolei faworyzuje pozbawionych empatii, wykluczających, brutalnych, zaborczych indywidualistów. W rezultacie uświęcono chorobę psychiczną – prymitywny, patologiczny, zdegenerowany narcyzm – jako ostateczną adaptację ewolucyjną i podstawę praw ekonomii. Zatem cały gmach teorii ekonomicznej został wzniesiony na fundamencie urojenia zrodzonego z niezrozumienia występujących w naturze wzorów.
Kropotkin przytacza liczne przykłady ilustrujące to, co pozwala przetrwać i rozkwitać społecznościom zwierząt, i niemalże w każdym przypadku mamy do czynienia ze współpracą wewnątrz własnego gatunku, a czasem także z innymi gatunkami, lecz prawie nigdy nie jest to otwarta konkurencja. Wspomina, że dzikie konie syberyjskie, które zwykle pasą się w niewielkich stadach, pokonują swoją naturalną powściągliwość, zbierają się w dużych liczbach i tłoczą w wąwozach, aby dzielić się ciepłotą ciała w obliczu zamieci; osobniki, które tego nie robią często zamarzają na śmierć. Zwierzęta walczą o przetrwanie, ale ich zmagania skierowane są przeciwko siłom natury: niepogodzie i klimatycznym wahaniom, które wywołują powodzie, susze, okresy zimna i fale upałów; a także chorobom i drapieżnikom, redukującym ich liczebność. Nie rywalizują z członkami własnego gatunku z wyjątkiem jednej kwestii: ci, którzy wygrają genetyczną loterię poprzez wygenerowanie lub odziedziczenie szczęśliwej genetycznej mutacji, zwiększają swoje szanse na przetrwanie i prokreację. Tak więc możliwe jest stwierdzenie, że genomy konkurują, ale akurat to użycie terminu „konkurencja” jest czysto metaforyczne, podczas gdy dominującym wzorem i najważniejszym czynnikiem determinującym sukces gatunku jako całości jest zdolność do komunikacji i współpracy.
A zatem wszystkie żywe, biologiczne systemy są zorganizowane anarchicznie. Są wysoce rozbudowane – od jednokomórkowej ameby do płetwala błękitnego – ale organizacyjna zasada pozostaje ta sama: anarchicznie zorganizowana, współpracująca grupa komórek. Systemy biologiczne wykazują własności fraktalne: możesz powiększyć szczegół i zaobserwować, że jego organizacja jest podobna do tego, co widziałeś mając ogląd całości. Są trwałe, każdy organizm demonstruje ograniczone wzrastanie do wielkości optymalnej. (Tak, drożdże nie radzą sobie w kadziach ze stężonym cukrem bez eksplozji demograficznej, a następnie upadku, ale z drugiej strony kadzie stężonego cukru nie są ich naturalnym siedliskiem – ani kogokolwiek innego!) Systemy biologiczne wykazują wiele różnych, złożonych zachowań, czasami prowadząc nas do przekonania, że posiadają inteligencję i wolną wolę. Ale inteligencja i wolna wola nie posiadają struktury dowodzenia. Nawet świadomość nie ma określonej struktury dowodzenia; złożone zachowania, które sprawiają, że mamy wrażenie, iż istnieje coś takiego jak świadomość i wolna wola są wyłaniającymi się zachowaniami współpracujących komórek mózgu; nikt tak naprawdę nie dowodzi. Kiedy siedzę tu sobie, skupiając się na pisaniu, moja prawa ręka chwyta filiżankę herbaty i unosi ją do ust, a reszta mnie nie musi zwracać na to żadnej uwagi; inna część mnie myśli, że powinienem zrobić sobie przerwę i odwiedzić sklepy zanim rozpada się na dobre. Jeśli to zrobię, decyzja ta podjęta zostanie wspólnie, ponieważ nie ma nikogo, kto wydaje rozkaz i nikogo, kto jest jego adresatem.
Jeśli całe życie na Ziemi podąża za tym wzorem, to co można rzec o naszych obecnych systemach społeczno-gospodarczych? Co z ogromem naszych państw narodowych i megamiast? A co ze światową gospodarką? Odpowiedź krótka jest taka, że wszystkie one są systemami zorganizowanymi hierarchicznie, a to sprawia, że ich skalowanie wypada fatalnie: przyrost metabolicznego kosztu zawsze wyprzedza tempo ich wzrostu, co więcej ich wzrost jest nieograniczony, a więc zawsze kończą upadkiem. W kolejnym punkcie przyjrzymy się krótko współczesnej teorii złożoności, która zabierze nas poza to, co profesor Geoffrey West z Instytutu Santa Fe – autorytet w dziedzinie teorii złożoności – lubi nazywać „kwalitatywnymi pierdołami.” Istnieje dość prosta matematyka, która charakteryzuje zarówno biologiczne, jak i społeczno-gospodarcze systemy – formułuje dokładne prognozy i wyjaśnia, dlaczego systemy biologiczne trwają, a systemy społeczno-gospodarcze rozsypują się. Dzięki badaniom profesora Westa i jego współpracowników mamy konkretne twierdzenie, które przewiduje upadek, wyprowadzając studium upadku poza zakres ćwiczenia w „elokwentnej” gestykulacji na obszar twardej nauki.
Kropotkin pracował w ramach wyznaczonych przez XIX-wieczne nauki przyrodnicze, ale wyniki jego dociekań są równie aktualne dzisiaj. Ponadto trafność jego spostrzeżeń potwierdzają najnowsze badania z zakresu teorii złożoności. Geoffrey West, który przez czterdzieści lat był praktykującym fizykiem cząstek elementarnych, a obecnie ma tytuł wybitnego profesora Instytutu Santa Fe, osiągnął oszałamiający przełom w teorii złożoności oraz matematycznej charakterystyce skalowania systemów biologicznych. Przyglądając się zwierzętom dużym i małym, od filigranowej ryjówki po gigantycznego płetwala błękitnego, on i jego współpracownicy byli w stanie ustalić, że wszystkie te zwierzęta podlegają pewnemu energetycznemu prawu: ich metaboliczny koszt zmienia się wraz z ich masą, a współczynnik skali wynosi mniej niż jeden, co oznacza, że im większe jest zwierzę, tym bardziej efektywne staje się wykorzystanie zasobów i w istocie bardziej efektywne staje się zwierzę – aż do pewnej optymalnej wielkości dla każdego osobnika. Wzrost każdego zwierzęcia charakteryzuje ograniczona krzywa sigmoidalna: wzrost początkowo przyspiesza, a następnie zwalnia, osiąga stabilny stan w miarę dojrzewania zwierzęcia.
Tym, co profesor West zdołał odkryć jest mały zestaw ogólnych praw – sformułowanych jako algebraiczne równania tak proste i ogólne jak prawa mechaniki Newtona – które zostały potwierdzone poprzez wykorzystanie danych w odniesieniu do drzew, zwierząt, kolonii bakterii – wszelkiego rodzaju organizmów żywych – i które zapewniają niezwykle precyzyjne prognozy. Kiedy rozmiar organizmu zwiększa się, jego metaboliczny koszt, tętno itd. wynosi m-1/4 , podczas gdy okres życia m 1/4 (gdzie m to masa zwierzęcia). Do potęgi ¼ pochodzi z trzech wymiarów plus trzeciego wymiaru fraktalnego. To dlatego, że wszystkie żyjące systemy są podobne do fraktali, a wszystkie sieci, od układu nerwowego, układu krążenia po system tuneli w kolonii termitów, wykazują właściwości fraktalne, gdzie podobnie zorganizowany podsystem można odnaleźć w mniejszej skali poprzez powiększenie. Oznacza to, że w jakiejkolwiek fraktalnej sieci występują cztery stopnie swobody: góra / dół, lewo / prawo, w przód / w tył i powiększenie (ang. zoom in) / oddalenie (ang. zoom out).
Profesor West skierował uwagę na miasta i odkrył, że można je scharakteryzować przez podobne prawa mocy, zgodnie z którymi one także gromadzą większe korzyści ze zwiększonych rozmiarów, zwiększając do pewnego punktu ekonomie skali, aczkolwiek z dwoma arcyważnymi zastrzeżeniami. Po pierwsze: w przypadku systemów życia zwiększenie rozmiarów powoduje spowolnienie wewnętrznego zegara – im większy rozmiar, tym wolniejszy metabolizm, wolniejsze tętno i dłuższe życie – w przypadku miast efekt większych rozmiarów ma charakter przeciwny: im większe miasto, tym większy jest koszt metaboliczny, nakład energetyczny na jednostkę wielkości i tym bardziej gorączkowe tempo życia. Aby nadążyć za wymaganiami metabolicznymi rosnącego systemu społeczno-gospodarczego, społeczno-gospodarczy bieg czasu musi nieustannie przyspieszać.
Po drugie: podczas gdy wszystkie żyjące systemy wykazują ograniczony wzrost do optymalnej wielkości, systemy społeczno-gospodarcze pokroju miast wykazują bezgraniczny, super-wykładniczy wzrost. Po zsumowaniu te dwie różnice oznaczają, że miasta muszą osiągnąć punkt, w którym będą zmuszone poruszać się nieskończenie szybko, aby utrzymać swoją homeostatyczną równowagę: osobliwość (ang. a singularity). Lecz w nieunikniony sposób osiągną swoje naturalne granice – stanie się to na długo, zanim dotrą do osobliwości – i upadną. Krótko rzecz ujmując, wielkoskalowe systemy społeczno-gospodarcze są nie do utrzymania. Istnieje jaskrawa różnica między naturalnymi, biologicznymi, anarchicznymi systemami, które wykazują ograniczony wzrost do stanu zrównoważonego, i sztucznymi, zhierarchizowanymi systemami społeczno-gospodarczymi, które demonstrują super-wykładniczy wzrost zmierzający do osobliwości, a następnie upadku. Profesor West zdołał sformalizować tę różnicę za pomocą jednego parametru: β. W biologii β jest mniejsze niż 1, co daje wynik ograniczonego wzrostu; w socjoekonomii β jest większe niż 1, czego rezultatem jest gwałtowny wzrost prawie do osobliwości, po czym następuje upadek.
Kluczową różnicą między żywym organizmem i miastem jest to, że organizm zorganizowany jest anarchicznie, a miasto hierarchicznie. Żywy organizm stanowi trwałą, egalitarną społeczność współpracujących komórek, która wykorzystuje efekt skali większych rozmiarów, aby poruszać się wolniej i żyć dłużej. System społeczno-gospodarczy podzielony jest na klasy, niektóre bardziej uprzywilejowane od innych, i kontrolowany poprzez formalne systemy rządzenia oparte na prawie pisanym i wyraźnie wyodrębnionych strukturach dowodzenia. Im bardziej przybiera na wielkości, tym większe staje się względne obciążenie policją, sądami, przepisami, biurokracją oraz pozostałymi systemami jawnego monitoringu, nadzoru i kontroli. W obliczu tych stale rosnących wewnętrznych wymagań utrzymania, gospodarczy efekt skali może on osiągnąć poruszając się coraz szybciej – i ostatecznie musi upaść.
Wypływa z tego wszystkiego wiele wniosków, ale najważniejsze jest chyba to, że upadek nie jest przypadkiem; upadek jest produktem zmajstrowanym. Jest on majstrowany przez tych, którzy uważają, że wyższy poziom władzy, koordynacji, harmonizacji i jedności zawsze stanowi korzyść netto, w każdej skali. Inżynierami upadku są m.in. politolodzy, którzy pragną ogólnoświatowego pokoju poprzez zwiększanie wojskowych wydatków i dominację, i zamiast wielu konfliktów na małą skalę, prowadzą świat ku wojnom światowym i pożodze globalnej. Są nimi ekonomiści, którzy za wszelką cenę dążą do stabilności i wzrostu, nie pozwalając na naturalne fluktuacje – z naturalnym wyrównaniem wzrostu włącznie – tworząc najpierw globalną gospodarkę, a następnie spychając ją w czarną dziurę zadłużenia. Są nimi finansiści, którzy pragną ujednolicenia, przejrzystości światowych finansów i ogólnoświatowej mobilności, miast pozwolić finansowym piramidom na dezintegrację – co i tak zawsze je spotyka – i osadzenie się kapitału produkcyjnego tam, gdzie osadzić się powinien: w społecznościach, w relacjach międzyludzkich opartych na osobistym zaufaniu. I wreszcie upadek projektowany jest przez teologów, którzy mają stałe i absolutne pojęcia moralności, bazujące na dawno zwietrzałych i zbędnych tekstach pisanych, które ignorują znane fakty na temat ludzkiej natury. Wszyscy ci ludzie są beznadziejnymi utopistami, próbującymi oprzeć społeczeństwo na idealistycznych zasadach. Takie utopijne społeczeństwa czeka nieuchronna klęska, podczas gdy inne, świadome ludzkich słabości i potrafiące je kompensować, mogą trwać przez wieki. Największą słabością naszej natury jest skłonność do formowania hierarchii, do podążania za sformalizowanymi systemami reguł i praw – próbującymi przeciwstawiać się prawom natury – i do słuchania utopistów.
Dmitry Orlov pisze na temat “gospodarczego, ekologicznego i politycznego upadku Stanów Zjednoczonych” – nazywa go “kryzysem permanentnym”. Urodził się w Leningradzie (obecny Petersburg). W wieku 12 lat przeprowadził się z rodziną do USA. Posiada dyplomy z inżynierii komputerowej i lingwistyki stosowanej. Podczas praktyki naukowej zajmował się m.in. fizyką wielkich energii i zagadnieniami ochrony Internetu. Był bezpośrednim świadkiem upadku ZSRR podczas kilku dłuższych, zawodowych wizyt w rodzinnym kraju na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Kilka lat temu został zaproszony przez Kreml do udziału w panelu eksperckim. Zapytany o przyszłość USA, odpowiedział: “Ameryka jako światowe mocarstwo jest skończona. To chodzący trup”. Jego trafnym prognozom – które opisał we wznowionej właśnie książce “Reinventing Collapse” – nie dano wówczas wiary… W 2007 roku Dmitry i jego małżonka sprzedali mieszkanie w Bostonie i zakupili żaglówkę. Wyposażona w panele słoneczne i liczne usprawnienia, stała się ich domem i “kapsułą przetrwania”. Obecnie, poza żeglowaniem i pisaniem na temat postępującego upadku globalnej gospodarki nieustającego wzrostu, Dmitry przyswaja kolejne umiejętności, projektuje – jego nowe wynalazki i rozwiązania mają usprawnić żeglugę pod względem transportowym oraz ułatwić ludziom egzystencję w dobie energetycznego i industrialnego schyłku.
Tłumaczenie: exignorant