Podróż po Gruzji: między nowoczesnością a tradycją #30 (3/2009)
Noc. Tbilisi. Lotnisko. Pytamy się Iraklija, naszego przewodnika, doradcy, pomocnika oraz dobrego ducha naszej podróży Gruzji: „Jak się wam powodzi? Spokojnie? Nie strzelają?”. „Strzelają” – odpowiada Iraklij. „Ale Ruscy są pijani. W zasadzie nie trafiają” – ni to żartując, ni to mówiąc prawdę – odpowiada z uśmiechem na twarzy.
Raczej żartował, ale jeszcze raz upewniliśmy się, jakich manipulacji dopuszcza się oficjalny świat medialny. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że źródła informacji alternatywnej często nie grzeszą obiektywnością. Do Gruzji wyjechaliśmy 16. sierpnia, czyli prawie w samą rocznicę ubiegłorocznego konfliktu gruzińsko-osetyńsko-rosyjskiego. Media całego świata bombardowały wiadomościami o coraz bardziej pogarszającej się sytuacji w regionie i groźbie nowego konfliktu z Rosją. Strony – gruzińska i rosyjska – nawzajem oskarżały się o prowokacje. To, co zobaczyliśmy na miejscu, w znaczny sposób odbiegało od obrazka, jaki codziennie można było oglądać w środkach masowego przekazu. Przez trzy tygodnie naszego pobytu w Gruzji byliśmy w najbardziej bezpiecznym kraju, jaki da się wymarzyć dla przybysza z zewnątrz. Zwłaszcza jeśli chodzi o zwiedzających z Polski, Litwy czy Ukrainy. Nie wiem, co na to miało wpływ: podróż w celu wsparcia Michaela Sakaszwillego , dokonana przez naszych „mężów opatrznościowych” w ubiegłym roku, brak turystów czy tradycyjna gruzińska gościnność. Na każdym kroku, na każdym przystanku, w każdej miejscowości witano nas z najwyższymi honorami: obficie częstując piwem, winem i czaczą. A trzeba pamiętać, że wino jest kwintesencją Gruzji i mierzy się nie na litry, a na kilometry…
Echo wojny
Nie patrząc na względny spokój, echa ubiegłorocznego konfliktu są głęboko odczuwalne w gruzińskiej świadomości. Gruzini mają wielki żal wobec swego „ex – starszego brata” za to, że faktycznie zaanektował 1/3 ich terytorium, które nadal uważają za składową część swego państwa. Dlatego godzinami mogą opowiadać o swojej supernowoczesnej armii, o swoim supernowoczesnym uzbrojeniu, o 14 strąconych rosyjskich samolotach, o niekompetencji dowództwa 58. rosyjskiej armii. Z wielkim szacunkiem wypowiadają się o ukraińskich i izraelskich specjalistach wojskowych, jacy doradzali oddziałom gruzińskim. Półgębkiem wspominają, iż po ich stronie walczyły również ochotnicze oddziały z krajów muzułmańskich. W niekończących się wywodach historycznych udowadniali nam, że na terytorium obecnej Abchazji czy Południowej Osetii jeszcze 100 lat temu żyli sami Gruzini, natomiast przesiedlenie Abchazów i Osetyńców było specjalną grą Kremla. Takie argumenty można usłyszeć w wielu zakątkach świata. Dobrym przykładem jest była Jugosławia. Zawsze dziwiła mnie podobna argumentacja, bo liczy się przede wszystkim to, co jest teraz, a nie było kiedyś. Podobno Wielki Książę Witold poił konie w Morzu Czarnym, tylko jak to odnieść do sytuacji obecnej..?
Duży żal mają również mieszkańcy Gruzji do swoich zachodnich sojuszników. W powszechnym przekonaniu panuje pogląd, że zachodnie mocarstwa nie zrobiły niczego, aby powstrzymać rosyjską agresję. „Sprzedali nas, jak was w 1939 roku” – ze smutkiem w głosie – jak jeden mąż – mówili napotkani przez nas Gruzini…
Gruzini są klasycznym przypadkiem narodu, któremu się nie powiodło. Mieli wspaniały start – będąc niegdyś jednym z najpotężniejszych krajów na Kaukazie, a drugim państwem na świecie, które przyjęło chrześcijaństwo – już w średniowieczu nie zdołali zapobiec, by ich kraj zaczął popadać w ruinę i w zależność od sąsiadów: Turcji, Persji, Rosji. XX wiek również nie był im przychylny. Mieńszewicki rząd w Tbilisi utrzymał się zaledwie przez kilka lat, aby w 1922 r. paść pod naciskiem Armii Czerwonej. Po rozpadzie Związku Radzieckiego również Gruzja pogrążyła się w wewnętrznych konfliktach, co na długie lata odrzuciło ją na margines światowego życia politycznego. W pewnym sensie gruzińska świadomość społeczna (mówię tutaj o ogóle obywateli, a nie o poszczególnych jednostkach) jest podobna do litewskiej czy polskiej. Lubią wspominać o „wielkiej Gruzji”, rozciągniętej od Morza Czarnego do Kaspijskiego i mają ogromny żal do wszystkich swoich sąsiadów za to, że odebrali im rdzennie gruzińskie ziemie.
„- Gdyby nie Rosja, to job ich mat’ , zajęlibyśmy Abchazję w 2 godziny. Oni sami poproszą, aby przyjęliśmy ich z powrotem. Tam przecież kwitnie pijaństwo i narkomania, naród się wyradza. U nas czegoś takiego nie ma” – przekonywał nas na plaży w Urece przypadkowo spotkany weteran pierwszej wojny w Abchazji. Co prawda – nieopodal znaleźliśmy w piasku wyrzucone przez kogoś strzykawki….
Kontrasty, kontrasty, kontrasty…
Tbilisi zlikwidowało obowiązkowy przegląd techniczny samochodów, toteż na gruzińskich drogach można zobaczyć jednocześnie – obok dobitych gratów (którym nawet w naszej mocno skorumpowanej części Europy za żadne łapówki nie pozwolono by poruszać się choćby po własnym podwórku) – samochody prosto z salonu. Oficjalnie 70% ludności – to bezrobotni, przeciętna wypłata wynosi 100 – 120 lari (1 lari – to około 1,5 złotówki). Na pytanie, jak z taką wypłatą udaje im się przeżyć (uwzględniając przy tym ceny, które są niższe od naszych, ale nie w sposób rażący), a bary i kawiarnie o każdej porze dnia i nocy są pełne, dostawaliśmy zazwyczaj wymijającą odpowiedź: rodzina z prowincji pomaga jedzeniem, każdy ma jakąś działkę, gdzie hoduje warzywa, w znacznym stopniu pomaga diaspora z za granicy. Ostatnimi laty wielu Gruzinów (podobnie jak Polaków czy Litwinów) udało się na emigrację zarobkową. Największe ich skupiska istnieją w Turcji i Grecji.
Podobnych kontrastów jest więcej, zwłaszcza w sferze obyczajowej. Gruzinki ubierają się, nawet na prowincji, jak najbardziej po europejsku: buty na szpilkach, miniówa, wyzywający makijaż. Jednak wszyscy nasi „przewodnicy” odradzali nam, by zaznajamiać się z nimi na ulicy. Bo obok może stać ich brat lub ojciec, którego poglądy na „stosunki damsko-męskie” znacznie odbiegają od naszych. Zresztą w ogóle stosunek miejscowych do pań znacznie kontrastuje na przykład z sąsiednią Turcją. Gruzin raczej nie pozwoli sobie na chamskie wypady wobec kobiety, co nie przeszkadza mu biec dobry kilometr za dziewczyną, na przemian proponując: wino, koniak i kolację.
O ile Tbilisi jest raczej miastem europejskim, z pewną dozą egzotyki, to na prowincji sprawy wyglądają zgoła inaczej. Pod Kazbegi (najwyższy szczyt na Kaukazie) nadal jest czymś nagannym, gdy kobieta publicznie pali tytoń. Żonę wybiera się w najbliższej okolicy. Nadal cenione jest dziewictwo. Policja również istnieje głównie formalnie. „- Wszystkie konflikty rozstrzygają nasi najstarsi, patriarchowie rodów” – wyznał w rozmowie z nami jeden z mieszkańców Kazbegi.
Więzi rodzinne w Gruzji nadal są bardzo silne. Po dojściu do władzy nowej ekipy, na wzór europejski utworzone zostały domy dziecka i domy starców, jednakże zarówno sieroty jak i starców zapatrują krewni, a wymienione instytucje przeważnie świecą pustkami…
Reformy Saakaszwillego
Misza – a w taki właśnie pieszczotliwy sposób Gruzini nazywają swego prezydenta – jest osobą raczej lubianą przez obywateli. Trudno stwierdzić jednoznacznie, ile w tym jest szczerości, a ile „wschodniego” poddaństwa wobec władcy. Pewien sceptycyzm wobec prezydenta można wyczuć tylko w stolicy. Zwłaszcza, że wielu nie spodobało się, iż nie patrząc na problemy natury ekonomicznej, Misza za grube miliony wybudował nową rezydencję prezydencką. „- Za Miszy nareszcie coś ruszyło. Zaczęliśmy się podnosić, niebawem będzie u nas jak w Bułgarii czy Turcji” – przekonywał nas Garik, obywatel gruziński lecz etniczny Ormianin, z którym wynajmowaliśmy wspólnie mieszkanie w Batumi. Słów Garika nie można traktować jako zwykłego pochlebstwa czy wazeliniarstwa, bądź co bądź jest Ormianinem. Nie patrząc na deklarowaną tolerancję, Ormian w Gruzji się nie lubi. Ciągnie się to jeszcze z dawnych czasów, kiedy byli tu oni warstwą bogatszą i bardziej wpływową niż ludność rdzenna. Poza tym Ormianie są postrzegani jako sojusznicy Rosjan…
Michael Saakaszwili jest typem o podwójnym obliczu: deklarując poszanowanie zachodnich wartości, stosuje wschodni despotyzm. Z jednej strony – nagonka na opozycję i podejrzane zgony przeciwników politycznych. Z drugiej – radykalne i śmiałe reformy gospodarcze i społeczne.
Najbardziej słynna reforma dotyczy policji. Po dojściu do władzy obecny prezydent rozpędził całą policję, prokuraturę i korpus sędziów, którzy byli całkowicie skorumpowani i zatrudnił nowych. Obecnie policjant zarabia 300 – 400 lari, czyli kilkakrotnie więcej niż przeciętny mieszkaniec kraju. Takim sposobem Misza spowodował, że policjanci w Gruzji nie biorą łapówek. Gdy ktoś złapie policjanta czy urzędnika państwowego na korupcji, sprawa od razu trafia do sądu, a winny otrzymuje do końca życia „wilczy bilet” na pracę w sektorze państwowym. „- Gruzja pod tym względem jest przeciwieństwem Armenii, gdzie bywam u rodziny kilka razy na rok. Tam wszystko jest przeżarte korupcją” – opowiadał Garik.
Walkę z korupcją znacznie ułatwiło zniesienie przeglądu technicznego samochodów. Obowiązkowej diagnostyce podlega wyłącznie transport pasażerski. Prywatnie możesz jeździć czym chcesz i jak chcesz. Nic dziwnego, iż (głównie w pierwszych dniach naszego pobytu) przejście na drugą stronę ulicy wydawało się nam nie lada wyczynem. Kierowcy pędząc pod setkę, nawet nocą bez świateł, trąbią już z odległości 100 metrów, aby przechodnie zeszli im z drogi. Nie dotyczy to tylko… krów. Krowy spokojnie chadzają po drodze, nawet w miastach, a kierowcy zwalniają bieg i je wymijają…
Radykalnie Misza rozprawił się też z bandytyzmem. Zwłaszcza w Swanetii, kiedyś jednym z najbardziej niebezpiecznych regionów Gruzji, dzisiaj pod względem bezpieczeństwa niczym nie wyróżniającym się na tle innych części kraju. Po tzw. Rewolucji róż nowa ekipa wprowadziła tam wojsko: jednych aresztowano, wielu po prostu rozstrzelano, w ten kaukaski sposób zaprowadzając w Swanetii „konstytucyjny porządek”.
Z jednej strony można zrozumieć ludzi, którzy pokładają w prezydencie duże nadzieje. Saakaszwili dał pewną nadzieję na normalizację życia, na karierę, na spokój. Z drugiej widzimy w nim cechy typowego bizantyjskiego despoty, dla którego ważniejsze są własne ambicje, niż deklaratowane prawa człowieka.
Jeszcze nie „raj”
Wspomniałem na początku, że dla turysty z Europy Gruzja jest jednym z najbardziej bezpiecznych miejsc na świecie. Nie było to przesadą. Wracając nocnym Batumi do siebie, nawet widząc jak miejscowa młodzież „wyjaśnia stosunki wzajemne” za pomocą kamieni i pięści – można być spokojnym – turysty nikt nie ruszy. Gość jest tu kimś świętym. Gdy spiesząc się na pociąg zatrzymaliśmy kiedyś cały busik (najbardziej rozpowszechniony w Gruzji rodzaj transportu), w którym nie było dla nas wystarczającej liczby miejsc i jadący w zupełnie innym kierunku – wszyscy pasażerowie wysiedli, ustąpiwszy swych foteli, uśmiechając się przy tym i życząc nam szczęśliwej podróży.
Czasami odnosi się wrażenie, że nowe władze chcą uczynić z Gruzji państwo bardziej europejskie, niż sama Europa. Prowadzi to do sytuacji kuriozalnych. Gdy zapytaliśmy o toaletę w Akhaltsikhe, niedużym miasteczku na południu Gruzji, odpowiedziano nam: „Idźcie do parku”. Faktycznie – nieduży park w samym centrum miasta zamieniono na publiczny kibel.
Jeśli więc ktoś chce wybrać się do Gruzji, najlepiej zrobić to jak najszybciej, aby zobaczyć kraj w miarę autentyczny. Za kilka lat będzie ona bowiem kolejnym „rajem turystycznym” na wzór Bułgarii czy Turcji, z astronomicznymi cenami i nie najwyższych lotów obsługą.
Antoni Pacuk Radczenko