Polityczny Mars #38 (1/2013)
Niedawne lądowanie na Marsie sondy Curiosity, skłoniło mnie do przypomnienia pewnej książki. Wydana została w Polsce w roku 1998, nie wywołując większego poruszenia, może poza kręgiem fanów fantastyki. Nie sprowokowała do dyskusji nad miejscem literatury pięknej w dyskusji politycznej, nikt też nie doszukiwał się w niej wątków wolnościowych, czy równościowych. W końcu, literatura science-fiction ma – mówiąc delikatnie – nie najlepszą opinię. Faktycznie, idąc do księgarni i biorąc do ręki losową książkę z działu „fantastyka” mamy dużą szansę, że trafimy na gniot, w dodatku podany w niesmacznym sosie seksizmu, stereotypów i nieprzyjemnego kiczu. Istnieją oczywiście wyjątki od tej reguły, jak na przykład Czerwony Mars Kima S. Robinsona, wraz ze swoją kontynuacją, Zielonym Marsem i Błękitnym Marsem.
Na ponad 2 tysiącach stron autor tworzy w nich obraz ludzkości już za kilkadziesiąt lat. Fabuła trylogii opiera i rozwija się na realizacji załogowego lotu na Marsa, którego pasażerowie mają za zadanie dotrzeć na miejsce. I pozostać tam, zakładając stałą kolonię. Na początku jest ich setka, później przylatują kolejni. Z czasem pojawiają się też ludzie, urodzeni na Marsie. Przedstawiając wizję społeczności marsjańskiej, Robinsonowi udaje się dotrzymać kroku największym pisarzom gatunku. Podobnie jak u Dicka czy LeGuin (swoją drogą, bardzo pokrewnej mu ideowo), wprowadza fantastyczne światy i technologie nie dla ich samych, ale jako elementy środowiska, stanowiące warunek rozwoju bohaterów, a także konieczne, żeby pewne sytuacje mogły się zdarzyć. Lot na Marsa, jego kolonizacja i przystosowywanie do zamieszkania, stanowią tło dla drogi Marsjan, jako jednostek, ale przede wszystkim jako społeczeństwa. Przylatują oni na Marsa, w tym czasie jeszcze nieprzyjazne i mordercze pustkowie, jako przedstawiciele ludzkości takiej, jaką znamy dzisiaj. Przywożą ze sobą rozmaite historie, idee, przekonania i przyzwyczajenia. Dla części z nich oczywiste jest, że marsjańska osada będzie przedłużeniem Ziemi, wraz z jej ekonomią i stosunkami społecznymi. Są jednak też tacy, dla których krok w Kosmos jest okazją do nowego, świadomego początku. Nie chcą Marsa, jaki powtórzy błędy zawleczone, niczym choroba zakaźna, ze Starego Świata. Starcie jest nieuniknione i dojść do niego musi. Sam Mars jest jego uczestnikiem. Przyjmuje ludzi z dużymi oporami. Gdy ci próbują go zmieniać na swoje potrzeby, potrafi zareagować gwałtownie. Z czasem jednak trudne przemiany, które przechodzi wraz z ludźmi, zaczynają iść w dobrym kierunku, W ten sposób, w bolesnej ko-ewolucji, zależnie od siebie nawzajem, zmieniają się, na wielką skalę, tak skład i temperatura atmosfery, relacje między ludźmi, jak i stosunki społeczne. Czwarta planeta od słońca udowadnia, że ludzie mają możliwość tworzenia swojego świata świadomie, odrzucając stare wartości – chciwość, czy poddaństwo.
Kim Robinson nie jest zadowolony z dzisiejszego stanu Ziemi. Na Marsie reprezentanci starego porządku dopuszczają się haniebnych czynów, okłamują i zabijają, niszczą bezrefleksyjnie powierzchnię planety – głównie po to, żeby przynieść zyski swoim pracodawcom – zamiast nowego Domu, budując kolonię górniczą. Inni Marsjanie mają różne wizje tego, jaki kierunek powinny obrać dalsze losy planety. Niektórzy będą chcieli zachować ją w pierwotnej formie, traktując jako wielkie połączenie stacji badawczej ze świątynią. Inni spróbują stworzyć nowe społeczeństwo biorąc to, co najlepsze ze wszystkich kultur i idei, jakie funkcjonują na Ziemi. Znajdzie się też grupa takich, dla których koniecznym pierwszym krokiem będzie całkowite zerwanie ze swoim dziedzictwem i budowa praktycznie od zera. Wraz z rozbudową kolonii i kolejnymi mijającymi latami, pomysły będą znajdować swoje zastosowanie, popadać w zapomnienie, albo będą gniecione siłowo przez ich przeciwników. To, które zmiany się przyjmą i jakie przyniosą konsekwencje, mówi wiele o poglądach autora. Powszechnie uważa się go za najbardziej politycznego ze współcześnie żyjących pisarzy science-fiction. Sam Robinson nie odżegnuje się od takiej etykietki, twierdząc, że ideologia pisarza zawsze znajdzie odbicie w jego dziele – lepiej więc umieścić ją tam i przedstawić świadomie.
Dzięki temu Mars staje się barwną dyskusją polityczną, społeczną i ekologiczną. Poruszanych kwestii jest – tak jak stron powieści – mnóstwo. Od krytyki kapitalizmu, przez rozważania o uzależnieniu rodzaju ludzkiego od technologii, po spór o miejsce przemocy w budowaniu lepszego świata. U wszystkich, którym po drodze będzie z poglądami Robinsona, wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami narastać będzie pytanie – czy faktycznie musimy lecieć na Marsa, żeby – jako ludzkość – znaleźć bardziej twórcze i radosne zajęcia, niż niszczenie samej siebie i własnej planety? Niezależnie, jak na nie sobie odpowiemy, warto wysłuchać głosu Marsa.