Prasa niezależna dawniej i dziś #16 (1/2002)
To dziwne, ale ruch wydawniczy za schyłkowej komuny był silniejszy niż dziś (przynajmniej jeśli idzie o jakość, choć może i o ilość), nie powstrzymywała go ani cenzura, ani policja polityczna. Dziś, kiedy już wolno wydawać niemal wszystko, ludziom jakoś nie chce się tego robić – jest to spowodowane wielu czynnikami. Najprostszym jest brak motywacji – wtedy bibuła była formą walki o lepszy świat, dziś –gdy (nawet ludzie, a co dopiero) system ma(ją) w duszy to, co piszemy– jest to raczej zabawa dla frustratów. Wolno pisać (prawie) wszystko i (niemal) każdy może znaleźć to, co go interesuje – niewielu stać na to, by robić coś samemu, gdy człowiek w końcu zorientuje się, że jednak nie ma niczego, co byłoby właśnie jego a nie cudzą bajką (za komuny łatwo było się o tym przekonać – była tylko oficjalna wersja – wszystko inne musiałeś zrobić sam). Oznacza to też, iż istnieją inne drogi samorealizacji czy robienia kariery niż kontestacja, wielu ludzi poszło więc w system, zarówno z tych, co kontestowali wówczas, jak i z potencjalnych twórców czegoś własnego dziś – łatwiej jest odnaleźć coś, co da się dla nich strawić, trudniej odrzucić możliwość sprzedania się systemowi, gdy obsesją ogółu jest kasa. Trudniej też jest robić coś samemu (nawet gdy wolno) kiedy można to (lub ersatz tego) kupić. Rynek wyraźnie sprzyja profesjonalistom a nie amatorom, choć nadal wierzę w możliwość powszechnego amatorstwa w miejsce elitarnego profesjonalizmu – układ poziomy (sieć) zamiast hierarchicznego (producent i odbiorcy / kibice).
To, że tak się nie dzieje, może być spowodowane (obok wpadnięcia w wyścig szczurów czy załamania się wiary w przemianę na lepsze przez zdradę Solidarności) m. in. małą atrakcyjnością propozycji prasy niezależnej, tak jeśli idzie o formę, jak i o treść. Co do formy, to nie da się ukryć, iż jej po prostu nie ma, przynajmniej w sensie bycia samoistnym środkiem przekazu. Dawne ziny były żywe, szokowały, bawiły, czasem nawet coś odkrywały lub tworzyły – dziś są nudne i schematyczne, co dziwi o tyle, iż ich wydawcy często mają dobry sprzęt komputerowy, a jednocześnie nie umieją zeń korzystać. Prawdziwym wyjątkiem i jedynym znanym mi twórczym pismem jest w tym wymiarze „LaBestia”, co jest przede wszystkim zasługą jej składacza – Bełta. Z pism robionych tradycyjnie wyróżnia się „Szelest”, zaś fakt, iż Metys nie używa komputera (a często i maszyny do pisania) naprowadza na wyjaśnienie tej kwestii – ludzie idą na łatwiznę. Kiedyś, kiedy za cały skład robiły klej i nożyczki, nieuchronnie prowadziło to do zabawy w kolaż, tak jeśli idzie o tekst, jak i obrazki. Dziś używa się komputera, który sam narzuca ci kroje czcionki, układ strony, a często nawet gotowe obrazki – jeśli ktoś chce wstawić własne, musi mieć skaner, jeśli chce ponadto coś z nimi zrobić – musi mieć dobry program komputerowy, trochę umiejętności oraz sporo cierpliwości i czasu (że o pomyśle nie wspomnę). O wiele łatwiej więc jest puścić tekst w prostych kolumnach, czasem wstawiając weń jakiś rysunek (modne jest, by dać go pod tekstem, co często wychodzi fatalnie – skutkiem zbyt dużej intensywności obrazka – nic nie da się przeczytać – po paru nieudanych próbach autor rezygnuje więc z dalszych eksperymentów i idzie na totalną prostotę) – kultowe były w tym względzie „Zielone Brygady”, ale nie omija to i zinów muzycznych czy nawet artowych, zaś ja znam to i z mego własnego „NIErządu” (nie idzie mi więc tu o krytykę, lecz proste stwierdzenie faktu).
Jeśli idzie o treść, to jej słabość wynika z faktu, iż pisze się z reguły do wewnątrz. Ci, co chcieli dotrzeć do innych, z reguły albo zwątpili, albo poszli w system by zyskać większe możliwości. W III-cim obiegu [którego nazwa bierze się stąd, iż dawniej była prasa oficjalna (I obieg), opozycyjna (II obieg) i właśnie ta „trzecia”, która kontestowała zarówno komunę, jak i polakokatolików] pozostali więc amatorzy, piszący dla takich samych amatorów jak oni. Powoduje to często słabą jakość – przekonywanie przekonanych nie wymaga wysiłku i polega z reguły na samo utwierdzaniu się w swoich przekonaniach, co jest niestrawne zarówno dla osób z zewnątrz (które często nie znają gettowego slangu), jak i dla tych ze środowiska, którzy mają jakiekolwiek aspiracje szersze niż rola w kontr kulturystycznym spektaklu. Dochodzi do tego fakt, iż zamknięcie w getcie skłania do gadania o coraz bardziej radykalnych i abstrakcyjnych idejkach, a nie robocie na zewnątrz (wystarczy sięgnąć do starszych „Homków”, a nawet „A’ccappelli”, by się o tym przekonać – idejki wyraźnie ustępowały tam miejsca akcji bieżącej i ocenie sytuacji wokół ruchu). Pogłębia się też specjalizacja, co sprawia, iż nawet dobre materiały są dla ludzi z zewnątrz coraz bardziej hermetyczne, a jednocześnie ich autorzy coraz mniej interesują się tym, co nie dotyczy bezpośrednio ich tematu i to nawet wówczas, gdy szersze spojrzenie pozwala dostrzec zależności między otaczającą nas rzeczywistością a tym, co jest naszym konikiem. Dziś często bywa tak, że stajemy przed alternatywą: pójść w system i zacząć robić coś realnie (co wcale nie znaczy dobrze dla ludzi i świata), czy pozostać ze swoim hobby w „słusznym” getcie (przy czym owym hobby nie jest już tylko –jak ongiś– punk i filatelistyka, ale często też ekologia i anarchizm, że o lewactwie nie wspomnę). Istnieje zresztą wersja pośrednia, współczesny odpowiednik II-ego obiegu (opozycji, która pragnie zmian bez obalenia systemu w ogóle). Idzie o organizacje pozarządowe, robiące za „wentyl bezpieczeństwa systemu” i reformujące go samemu, często za jego własne pieniądze.
Wiele ze wspomnianych wyżej słabości wynika z typowych zjawisk okresu przejściowego, załamania się starego wzoru aktywności niezależnej i tego, że nie wypracowano jeszcze nowego (co wynika poniekąd i z oglądania się na Zachód, który jest dla mnie w dużym stopniu jałowy i nie umie wyjść poza pewien spektakl – mi obcy), dlatego mimo wszystko mam nadzieję, że z czasem ludzie zaczną zauważać, iż rynek nie oferuje im wszystkiego (przed wszystkim – ich samych, bycia sobą), i że zaczną się odnajdywać w nowej sytuacji i otwierać na świat poza gettem, a doświadczenie pozwoli im uniknąć błędów, stworzyć własną formę i adekwatną do życia treść.
Jany Waluszko