Przemek Miler #23 (1/2006)
W niedziele, 19 lutego 2006 roku zginął tragicznie Przemek Miler.
Wiadomość o jego śmierci poruszyła bardzo wiele osób z szeroko rozumianego ruchu wolnościowego w kraju i zagranicą. Do dziś niejeden i niejedna z nas, zastanawia się po co i dlaczego? Przemek zostawił pogrążoną w smutku rodzinę, przyjaciół jak i wiele niedokończonych spraw i działań.
Przemek Miler urodził w 1977 roku, mieszkał początkowo w Bydgoszczy, gdy przeniósł się do Gdańska, zaangażował się w tamtejszą działalność ekologiczną i wolnościową. Z zawodu socjolog, z zamiłowania i powołania ekolog i działacz społeczny. Od ponad 10 lat aktywnie uczestniczył we wszelakich działaniach na terenie Trójmiasta i nie tylko. Uczestnik Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, Stowarzyszenia OLE i Gdańskiej Kampanii Rowerowej w którą był szczególnie zaangażowany.
Ten numer „Innego Świata” dedykujemy Przemkowi!
Niechaj na zawsze pozostanie w naszej pamięci!!! Redakcja
PS Poniższy wiersz poświęcony Przemkowi Milerowi jest autorstwa Antoniego Kozłowskiego
Do Przemka z tego brzegu
Spadło to na mnie, jak meteoryt z kamiennego nieba
Spadło, jak ołowiane jabłko ze stalowej jabłoni
Tak Ci Przemku do twarzy w trumnie i na marach
Jak wilkowi w roli piewcy idei wegetarianizmu
Jak ogniowi chłodzącemu czoło pielgrzyma na szlaku
Jak miłości wlewającej truciznę do czary rozkoszy
A jednak ta piekielna prawda jest realna jak deszcz
Jak gradobicie, szarańcza, erupcje wulkanów, tsunami
Jak wojny ludzi i zwierząt, czy gwałcone dzieci
Jak cała wielka gama okropności i negacji życia
Lecz co Tobie do posępnego orszaku grabarzy światłości
Co Ci do pielgrzymów krainy cienia i orszaku płaczek?
Czemu więc Ty, człowiek jasnego, słonecznego spojrzenia
Nosiłeś w ukryciu, w kącie oka zimny sierp księżyca
Czemuś oswajał kostuchę, choć wdziewałeś maskę trefnisia
Czemuś był hardy, szelmowsko uśmiechnięty, krzepki
Pozornie król życia, w cichości adept mrocznego rytuału
Czemuś wyprowadził nas w pole, jak zając psy gończe
Czemuś serca nie otwierał szeroko na wgląd przyjazny
Czemuś ukrywał pod korcem swą pieśń żałobną
Drżenie każdego nerwu i skowyt myśli pod kluczem?
Mam do Ciebie żal, jak wieśniak, któremu spalono pole
Jak biesiadnik, któremu wlano dziegciu do miodu
Jak dziecko bite pasem w imię dobrego boga
Czemu więc ja nadstawiałem łeb pod pałki milicyjne
Czemu nosiłem chyłkiem teczki pełne myśli niepokornych
Czemu pisałem przez lata słowa-młoty kruszące mur
Czemu pod siwą czupryną noszę do dziś wiosenne myśli
Czemu nie dałem dupy Molochowi i jestem synem Don Kichote?
Bom Tobie i Tobie podobnym, duchom wolnym i swawolnym
Chciałem posiać trochę nasion wiedzy radosnej z mego ogrodu
Chciałem w duszy posadzić słonecznik tęsknoty za światłem
Dlatego, więc wyciągałem rękę z pałeczką sztafety pokoleń
Z nadzieją na kontynuację znoju o myśl wolną od śmierci
Z nadzieją na wiarę w dystynkcję chadzania po ostrzu
Nad tłumem idiotów, kanalii i jelit w garniturach ciała
Ale nadzieja jest brukiem piekieł, a myśl bez obleczenia w czyn
Jest jak kazanie do ludu głoszone nocą w piwnicy
Tak, żal mam do Ciebie, ale większy do siebie, zwłaszcza
Ale też do wszystkich, co hołubią higienę naskórka
Bo wszyscy jesteśmy sobie rodziną codziennej terapii
Bez tego, życie wymyka się mam z rąk i wypada przez okno.