Ruch antyfaszystowski i anarchistyczny w Jassach to jedno – wywiad z działaczami Actiunea Antifascista #33 (3/2010)
Gdy w 1989 roku upadał system komunistyczny polscy anarchiści nie mieli złudzeń, co do sensu zachodzących zmian. Podobnie pewnie było i w innych krajach postsowieckich. Jednak upadek realnego socjalizmu wydobył również anarchizm na wierzch w krajach, gdzie praktycznie on nie istniał lub działał w bardzo głębokim podziemiu. Po ponad 20 latach od upadku przysłowiowego Muru Berlińskiego możemy obserwować rozwój anarchizmu w takich państwach jak np. Rumunia.
Liczące 310 tysięcy mieszkańców Jassy to czwarte co do wielkości miasto w Rumunii. Leży ono na północnym wschodzie kraju, około 20 km od granicy z Mołdawią. Działalność grup anarchistycznych w mieście rozpoczęła się w początkach XX wieku. Drukowane tu ulotki były rozprowadzane w całym kraju. 2 marca 1895 roku w Jassach urodził się znany teoretyk anarchoterroryzmu Eugen Relgis (prawdziwe nazwisko Eugen Sigler).
W Jassach aktywni są dziś i anarchiści i antyfaszyści. Swą działalność skupiają w Actiunea Antifascista (Akcja Antyfaszystowska) i Federatia Anarhista (Federacja Anarchistyczna). Obie grupy ściśle ze sobą współpracują, czego efektem była – zorganizowana 9 listopada 2009 roku – demonstracja przeciwko faszyzmowi, rasizmowi i wszelkim formom dyskryminacji. W 2009 roku było to jedyne tego typu wydarzenie w Rumunii. O wspomnianej demonstracji, rumuńskim ruchu anarchistycznym i trudnościach stojących na jego drodze opowiadają antyfaszyści z Jassów.
Zorganizowaliście w swoim mieście demonstrację przeciwko „faszyzmowi, antysemityzmowi i wszelkim formom dyskryminacji”. Opiszcie swoje wrażenia z demonstracji. Jak wiele osób wzięło w niej udział? Czy dzięki akcji udało się wam dotrzeć z antyfaszystowskim przekazem do społeczeństwa? Jak zachowywała się policja? Czy media zamieściły relacje z demonstracji?
Na początku chcieliśmy zaznaczyć, że w Rumunii trudno jest zorganizować demonstrację, zwłaszcza jeśli jest to wystąpienie przeciwko rasizmowi i dyskryminacji. Musisz dokładnie uzasadnić, dlaczego je organizujesz. Jest to naprawdę dziwne, ale trzeba wyjaśniać szczegółowo, dlaczego sprzeciwiasz się rasizmowi, dyskryminacji Romów i Węgrów, ekspansji faszystowskich Nowych Legionistów i tłumaczyć, dlaczego ludzie powinni przyłączyć się do dema. Myślę, że żadna zdrowa na umyśle osoba nie potrzebuje tych wszystkich wyjaśnień, by sprzeciwiać się neofaszyzmowi i dyskryminacji mniejszości narodowych. Aby móc przemaszerować ulicami Jassów na dwa tygodnie przed demonstracją musieliśmy udać się do ratusza, komendy głównej policji, do siedziby żandarmerii i trzy razy wypełniać ten sam wniosek, by uzyskać pozwolenie władz na przemarsz. Założyliśmy też stronę internetową www.actiuneaantifascista.blogspot.com, na której zamieściliśmy niektóre informacje o ugrupowaniach faszystowskich i o zagrożeniach reprezentowanych przez państwo, kościół i media. Rozdaliśmy setki ulotek, rozkleiliśmy masę plakatów – tak na ulicach miasta, jak i na uniwersytecie – rozesłaliśmy mnóstwo e-maili. Poszliśmy nawet do siedziby gminy żydowskiej, by zaprosić na przemarsz jej przedstawicieli – niestety – na demonstracji pojawił się tylko jeden jej reprezentant.
Na samą demonstrację przyszło jedynie około 50 osób. Mieliśmy jednak 12 szturmówek, jeden duży baner, dwie czerwono-czarne anarchistyczne flagi i przywiezioną z Berlina flagę Antify. Przygotowaliśmy również dwa wielkie, czarne transparenty z napisanymi na czerwono sloganami: „Solidarność z robotnikami z Chin i Bangladeszu” (w Jassach mieszka duża społeczność azjatycka) oraz „Rasizm jest największym zagrożeniem stwarzanym przez jednego człowieka innemu – maksimum nienawiści z minimum powodów”. Mieliśmy tubę, która okazała się bardzo przydatna, jak również własny sound system, z którego puszczaliśmy między innymi „Alerta antifascista” Sin Dios, „La rage” Kenny Arkana i kilka rumuńskich nagrań anarchopunkowych. Rozdawaliśmy ulotki, na które przechodnie reagowali bardzo przychylnie. Część z nich mówiła, że demonstracja to dobry pomysł i że powinniśmy wysłać list do Corneliusa Tudora (lidera skrajnie prawicowej partii PRM) aby wyszydzić w nim jego poglądy. Z drugiej strony w pewnym momencie pojawił się samochód z dresiarzami, którzy krzyczeli w kierunku demonstracji „idźcie do domu”.
Policja nie była wobec nas w porządku. Przez większą część trasy dwa policyjne radiowozy zasłaniały celowo jeden z transparentów tak, by nie mogli odczytać go przechodnie. W pewniej chwili podszedł do mnie gliniarz i powiedział, że „nie mamy zgody” na niesienie szturmówek z napisem „Jebać Hitlera! Jebać Stalina! Jebać Corneliu Zelea Codreanu!” ale go nie posłuchałem i w końcu się odwalił. Na początku policjanci próbowali udawać ważniaków, cytując nam różne paragrafy, jednak spuścili z tonu, gdy sami pokazaliśmy im przyniesione na demo odpowiednie ustawy. Po demonstracji jeden z towarzyszy zauważył przy wejściu do miejskiego hotelu niemieckiego policjanta. Nie mam pojęcia, skąd wziął się w Jassach i dlaczego ubrany był w mundur.
Media nie były specjalnie zainteresowane naszą akcją, zjawili się tylko dziennikarze dwóch lokalnych stacji telewizyjnych, a jedna z gazet chciała się umówić na wywiad. Odmówiliśmy jej, ponieważ przez cały roku publikowała masę rasistowskich tekstów i oszczerstw pod adresem Romów, a słowo „anarchia” łączyła zwykle z katastrofami i chaosem. Zamiast tego przeprowadzili więc wywiady z dwoma przechodniami, którzy wypowiadali się o naszej akcji bardzo pozytywnie oraz z biorącą udział w demonstracji aktywistką z Francji. Ostatecznie więc zamieszczona przez nich relacja była i tak po naszej myśli.
Jak wygląda w Rumunii sytuacja, jeśli chodzi o neonazistów (czy raczej Nowych Legionistów) i neofaszystów? Czy są obecni w przestrzeni publicznej? W jaki sposób można ich powstrzymać?
Problem z faszyzmem w Rumunii polega na tym, że prawie każdy tutaj podziela jakąś część faszystowskich poglądów. Jeśli zapytać przypadkowego przechodnia, czy jest faszystą, oczywiście stanowczo zaprzeczy. Jeśli jednak spytać go, co sądzi o Romach, Węgrach lub gejach, odpowie: „nie widzę związku między faszyzmem a problemem romskim. Przecież Hitler nie żyje, nie ma już faszyzmu. A co się tyczy Romów, nienawidzę zasrańców, spalić ich, wygnać z kraju, zapędzić do pracy! Węgrzy powinni uczyć się rumuńskiego, to jest Rumunia, nie Węgry, więc jak się im nie podoba to niech wyjadą. A geje są pojebani. Powinno się ich zastrzelić!” Trudno jest spotkać w tym kraju kogoś, kto nie nienawidziłby Romów. Dużą część odpowiedzialności za to ponoszą zresztą media.
Neonaziści i legioniści nie przepadają za sobą nawzajem, zwykle się wręcz nienawidzą i czasem ze sobą walczą. Wynika to m.in. z tego, że większość neonazistów jest ateistami, natomiast zwolennicy ND (neolegioniści) uważają się za chrześcijan. Mimo to niektórzy neonaziści wzięli udział w demonstracji ND w Bukareszcie. Wielu neonazistów jest wśród członków piłkarskich „firm” z Timisoary i Bukaresztu, naziści pojawiają się na meczach nawet w Bacău pod Jassami!. Ale to w sumie raczej neolegioniści niż neonaziści. Nowa Prawica (Noua Dreapta), polityczna organizacja legionistów, jest bardzo aktywna w Bukareszcie, Cluju, Timisoarze i Galaţi. W Jassach jest ich tylko 20., może 30. wspiera ich jednak wielu rockersów, choć nie akceptują wszystkich ich poglądów, podobnie jak nie zgadzają się ze wszystkimi poglądami neonazistów. Przywódcą Nowej Prawicy jest pewien adwokat z Bukaresztu, ma może ze 30 lat. Wielu członków tej organizacji przekroczyło trzydziestkę i ma dzieci, jest jednak kilku młodszych od nich, potężnych skinheadów.
Demonstracja w Jassach była jedyną w tamtym roku manifestacją antyfaszystowską w Rumunii! We wszystkich innych miastach antyfaszyści i anarchiści mają problemy z ND, ale jeszcze więcej kłopotów przysparza im SRI (Serviciul Român de Informaţii – rumuńska policja polityczna). Myślę, że służby bezpieczeństwa po cichu współpracują z ND. Dla przykładu, gdy w roku 2008 antyfaszyści z Bukaresztu poszli do ratusza, by zgłosić przemarsz, był tam już lider miejscowej Nowej Prawicy, który śmiał się im w twarz. Zgody na przemarsz oczywiście nie dostali, musieli zorganizować stacjonarną demonstrację na bardzo ograniczonej przestrzeni. Wszyscy jej uczestnicy w drodze na miejsce zbiórki byli zatrzymywani i przeszukiwani przez policję.
Nowa Prawica jest dość aktywna. Prowadzą wiele działań, jak się wydaje mają też mnóstwo pieniędzy – prawdopodobnie od włoskich neofaszystów z Forza Nova i od niemieckiej NPD, z którymi pozostają w dobrych stosunkach. Partia ta jest bardzo populistyczna, co widać było zwłaszcza w tym roku. Myślę jednak, że nie są już tak liczni jak w roku 2000, gdy ND powstawała. 24 stycznia 2010 roku organizują w Jassach ogólnokrajowe spotkanie. Byli tu już w zeszłym roku, pili na ulicach – choć w Rumunii jest to nielegalne – i byli naprawdę głośni. Natknęli się wtedy na jednego z naszych towarzyszy, anarchistę, którego wyzwali od komunistów. Na szczęście udało mu się ulotnić. Całe śródmieście zostało wtedy w biały dzień pokryte nacjonalistycznym grafitti. My umieszczamy swoje napisy na murach miasta pod osłoną nocy i musimy zachować przy tym szczególną ostrożność. Zwłaszcza od czasu, gdy jeden z nas został pobity przez policję za malowanie po murach w pobliżu posterunku. Najgorsze w tym było, iż policja wiedziała, że będzie robił grafitti tej konkretnej nocy i przygotowała na niego zasadzkę z udziałem pięciu radiowozów. Znali też jego nazwisko i adres. Najśmieszniejsze było jednak, gdy na nasze miejsce zbiórki przyszedł o północy jeden z lokalnych działaczy ND, szczególnie umysłowo ociężały, z transparentem „Bóg jest panem naszego kraju, niech żyje Legion i jego Kapitan” – legion to faszystowska organizacja z okresu międzywojennego, której przywódcą – Kapitanem – był Corneliu Zelea Codreanu. Nawrzeszczeliśmy na niego i chcieliśmy go pobić, ale wtedy pojawiła się policja. W tym momencie on zaczął panikować i skarżyć się funkcjonariuszom, że został zwymyślany. Policjanci również nie czuli się pewnie, wszyscy bowiem byliśmy zamaskowani i ubrani na czarno. W końcu zabrali tego faszystę, a my poszliśmy w swoją drogę. W tym faszyście jest coś naprawdę dziwnego, podejrzewamy, że ma jakieś problemy psychiczne, być może nawet schizofrenię i dlatego zachowuje się jak kamikaze. Myślę, że tu w Jassach musimy po prostu dojechać każdego członka ND, a następnie zacząć terroryzować dzielnice, w których mieszkają antyfaszystowskim grafitti. Jednak do tego potrzebujemy zdecydowanie większej liczby anarchistów.
Wiele demonstracji odbywa się „przeciwko” czemuś. Jakie są cele Actiunea Antifascista? Jakiego rodzaju społeczeństwo chcecie zbudować?
Cóż, myślę, że to najtrudniejsze pytanie. Tak naprawdę nie jesteśmy jednorodną grupą, jeśli chodzi o poglądy polityczne czy filozoficzne, więc trudno jest mi się wypowiadać w imieniu nas wszystkich. Są wśród nas neomarksiści, anarchokomuniści, anarchoindywidualiści, są anarchoprymitywiści i w końcu apolityczni antyfaszyści, z których część jest przeciwko kapitalizmowi i wojnie, ale nie uważa się za anarchistów. No i są anarchofeministki. Ja na przykład jestem anarchistą, naprawdę wierzę w anarchokomunizm i anarchoprymitywizm. Wielu z nas jest wegetarianami, jest też kilku wegan.
Myślę, że tym co łączy członków Actiunea Antifascista jest chęć zniszczenia Nowej Prawicy i kościoła. Chcemy organizować akcje bezpośrednie przeciwko profaszystowskim mediom, jak również propagować wiedzę o zagrożeniach związanych z rasizmem. Wypełniać w miarę możliwości wielki niedobór informacji o celach ruchów antyfaszystowskich, antykapitalistycznych i anarchistycznych.
Nie wiem dokładnie, w jakim społeczeństwie chcieliby żyć inni, jestem jednak pewien, że byłoby to społeczeństwo bez kapitalizmu, bez parlamentaryzmu, klas społecznych, niszczenia środowiska i faszyzmu. Ja na przykład podzielam poglądy Proudhona, według których dokonanie rewolucji i zmiana społeczeństwa wymagają całych stuleci. Mimo to nie czekam, aż ta zmiana się dokona, aż nadejdzie ta wielka rewolucja. Wierzę w rewolucję dnia codziennego, w akcję bezpośrednią. Chciałbym doczekać zniszczenia tej „cywilizacji”: państw, kościołów, policji, armii, szkół, czy organizacji faszystowskich.
Wierzę, że anarchiści są w stanie stworzyć komuny oparte na zdrowych zasadach, ale nie oczekuję, żeby inni ludzie mieli z entuzjazmem przywitać nadejście anarchii – wielu z nich ma bowiem mentalność niewolników. Dlatego wierzę w teorię Proudhona. Ci ludzie naprawdę potrzebują bardzo długiego czasu, by zmienić samych siebie. Bardzo oddalili się bowiem od swej natury i od związanych z nią społecznych instynktów. Gdyby ktoś ich uwolnił, staliby się jak dzikie zwierzęta, które żyły całe życie w klatkach i na wolności są zbyt słabe, by przetrwać. Myślę, że dlatego nie wierzę w ideologie, których wyznawcy twierdzą, że znaleźli najlepszy sposób na życie dla każdego. Anarchizmu nie uważam za ideologię. W anarchizmie nie chodzi o decydowanie, co jest najlepsze dla każdego człowieka na ziemi, ale raczej o to, co zrobić, gdy nie ma dobrego rozwiązania dla wszystkich, gdy nie ma mowy o dobrej władzy. W anarchizmie chodzi o akcję bezpośrednią, o wolną inicjatywę każdej jednostki.
Oczywiście, nie ma sensu rozwodzić się nad wszystkimi anarchistycznymi teoriami, które są przecież dobrze znane.
Na szczęście w Waszym logo czarna flaga jest większa od czerwonej. Jakie są wasze relacje z ruchem anarchistycznym? Czy w Jassach są jakieś grupy anarchistyczne lub anarchosyndykalistyczne?
Ruch antyfaszystowski i anarchistyczny w Jassach to prawie jedno i to samo. Trudno zresztą mówić o jakimś ruchu anarchistycznym. Anarchistów jest tylko 10., może 20. w całym mieście. Tworzymy mino to blog www.federatia-anarhista.blogspot.com, na którym zamieszczamy informacje o anarchizmie. Inni antyfaszyści, którzy nie są anarchistami, pozostają z nami w dobrych stosunkach, nie są jednak tak aktywni w walce z kapitalizmem. Wspólnie organizujemy raz w miesiącu akcję Food not Bombs: www.hrananubombeiasi.blogspot.com.
Z tego co wiemy, w mieście nie ma anarchosyndykalistów. Ruch anarchosyndykalistyczny pojawił się na chwilę przed kilku laty w lokalnych zakładach metalurgicznych, był to jednak raczej ruch syndykalistyczny niż anarchistyczny. Tak czy inaczej, była to jedna z najbardziej radykalnych i poważnych inicjatyw związkowych we współczesnej Rumunii. Grupa przestała istnieć, gdy w 2000 roku jej lider Virgil Sahleanu zginął od ciosów nożem, zadanych przez dwóch mężczyzn przed wejściem do bloku, w którym mieszkał. Do tego czasu Sahleanu zorganizował wiele strajków i demonstracji. Ciekawe jest, że w tym samym roku narodził się ruch neofaszystowski. Nie mamy jednak dowodów na związek między zamachem na niezależny ruch związkowy, a powstaniem Nowej Prawicy. Może służba bezpieczeństwa wie coś na ten temat.
Teraz związek zawodowy w kombinacie nosi nazwę Związek Virgila Sahleanu, powstała nawet poświęcona mu książka „Historia pierwszego mordu na związkowcu w Rumunii”. Trudno mi jednak powiedzieć, czy związek, który założył, jest anarchosyndykalistyczny. Pewnego razu odwiedziliśmy siedzibę związkowców zakładów metalurgicznych i znaleźliśmy w niej czarno-czerwoną flagę, jednak gdy ich spytaliśmy, co znaczą kolory na tym sztandarze (z nadzieją, że odpowiedzą, iż to flaga anarchistyczna), przywódca związku powiedział nam, że kolorystyka flagi wywodzi się jakiejś indyjskiej symboliki ponieważ zakłady – Arcelor Mittal – należą do indyjskiego kapitalisty.
W Jassach mieszkali też inni anarchiści, którzy wyjechali z kraju – z dość oczywistych powodów – i dziś żyją we Włoszech, na skłotach w Wiedniu, czy w Wielkiej Brytanii. Nie widzę wielkich nadziei na powstanie ruchu anarchistycznego w Jassach, mimo to robimy co w naszej mocy. Utrzymujemy bliskie kontakty z anarchistami z Cambridge i Sheffield, z którymi wymieniamy e-maile.
Dość trudno jest być anarchistą w Rumunii. Nie twierdzę, że w krajach zachodnich jest łatwo, ale przynajmniej więcej ludzi rozumie tam, czym jest anarchizm, zwłaszcza w miejscach, gdzie istnieją tradycje anarchistyczne – nawet teraz jest tam znacznie więcej anarchistów. W Rumunii nigdy nie było ruchu anarchistycznego, co najwyżej samotne jednostki uważające się za anarchistów lub mające anarchistyczne poglądy. Gdy teraz mówimy ludziom o anarchii, każdy myśli, że oznacza ona chaos i nic więcej. Większość nie wie nawet, czym jest kapitalizm, czym jest faszyzm, wielu jest ignorantami i hipokrytami. Mam na myśli zwłaszcza młodzież.
Gdy nakleisz wlepkę lub plakat ściga cię policja, a gdy cię złapie zostaniesz pobity lub w najlepszym razie dostaniesz grzywnę. To samo spotyka złapanych na robieniu grafitti. Zatrzymują cię, gdy tylko pojawisz się na ulicy, sprawdzają dokumenty, zadają głupie pytania: co tu robisz? skąd przyszedłeś? dokąd idziesz? Oczywiście, znają twoją tożsamość, a mimo to codziennie cię zatrzymują. Czasem nawet wołają za tobą na ulicy (zwykle znają nazwisko na pamięć): „uważaj, dziś będziemy patrolować tę okolicę”. Niektórzy z nas byli zatrzymywani na ulicach i przewożeni na posterunki, gdzie robiono nam zdjęcia i zdejmowano odciski palców. Potem informowano, że w okolicy dokonano kradzieży bądź rabunku, a my jesteśmy podejrzani. Oczywiście, nie było żadnego rabunku. Na przykład 16 października pięciu z nas zatrzymano i zabrano na posterunek za to, że rozdawaliśmy ulotki pod McDonaldem. Trzymali nas tam dwie godziny, zabrali wszystkie ulotki i zadawali masę pytań. Na koniec wypuścili. W szkołach i na uczelniach nauczyciele szydzą z anarchizmu, jeśli tylko dowiedzą się, że wśród uczniów jest anarchista. Wiele osób zrywa z tego powodu znajomość z nami.
To co najbardziej ich odstrasza to fakt, że jesteśmy ateistami. Większość z nich nie może sobie nawet wyobrazić społeczeństwa bez Boga! Uważają, że nie są w stanie kierować własnym życiem, jeżeli zabraknie im przywódcy. Nawet na demonstracji ludzie pytali nas, kto ją zorganizował, kto jest naszym dowódcą. Próbowałem im wyjaśnić, że jesteśmy anarchistami, nie mamy przywódców, że demo zorganizowali wszyscy, nie jakaś konkretna jednostka. Nie mamy szefów, ani panów. Ale większość z nich tego nie rozumiała. Mówili: „ktoś wam za to zapłacił”, „ktoś musi za tym stać”.
Wielkie dzięki za wywiad i powodzenia na przyszłość.
Niech żyje Anarchia! Traiasca Anarhia!