Śmietnik sztuki #19 (2/2003)
Złośliwcy nazywają Mail Art „śmietnikiem sztuki”. Określenie to ma sugerować nieomal zbędność ruchu, dla którego drzwi galerii i muzeów „profesjonalnych” przez lata szczelnie zamykano. A jednak właśnie Mail Art najbardziej chyba przystaje do kreślonego przez Zygmunta Baumana wizerunku „płynnej ponowoczesności” – nie posiada żadnego centrum (jest ich tyle, ilu twórców), nie uznaje paszportów ni wiz (liczy się jedynie rzetelna praca instytucji pocztowych), operuje setkami języków, anektuje wszelkie dostępne media, komunikuje o WSZYSTKIM i w KAŻDY MOŻLIWY sposób. Potrafi kpić i przerażać, lansować postawy politycznie zaangażowane lub zespolenie z naturą. Odpycha formą lub przeciwnie – przyciąga nią odbiorcę. W dodatku dociera do każdego, do kogo chce dotrzeć. Adresatem bowiem – prócz konkretnych artystów i myślicieli – może być człowiek czy instytucja, znaleziona na chybił trafił w książce telefonicznej.
Historycy sztuki w większości są zgodni, by powstanie Mail Artu łączyć z mieszkańcem Locus Valley (USA, stan N.Y.), Ray Johnsonem, twórcą związanym przez długi czas z ekipą Fluxusu. W roku 1952 założył on New York Correspondence School of Art, wykorzystując instytucję poczty do propagowania przeróżnych pomysłów. 10 lat później New York… stała się całym systemem instytucji, kontrolujących amerykański (z wolna nie tylko) obieg artystyczny.
Nazywany też Correspondence Art lub Exchange Art, Mail Art nigdy nie stał się kolejnym –izmem. Był – i jest nadal – RUCHEM twórczym, który powołała do życia „potrzeba przezwyciężenia samotności, izolacji oraz pragnienie wolności bez granic i wszelkiej cenzury.” (Cyt. za R.T. Muszyńskim). Nadając swoje przesyłki – Johnson liczył na odzew. W galerii czy muzeum obok wielu artefaktów widz przechodzi obojętnie – nie istnieją one dla niego, ponieważ – powodowany dziesiątkami przyczyn – zauważa akurat inne. Otrzymanego Mail Artu nie można zlekceważyć. Trzeba go wziąć do ręki, rozpakować, zobaczyć – CZYM akurat TEN jest. Nawet, jeśli nie wzbudzi głębszych reakcji (na jakie zazwyczaj nadawca oczekuje), zostanie DOSTRZEŻONY.
Mail Art – w założeniu forma wymiany najnowszej sztuki i myśli o niej – zawiera w sobie elementy wszystkich prądów i tendencji artystycznych. Jest zależny jedynie od indywidualnych poglądów i własnej ekspresji twórcy. Najczęściej stara się przekazać jakieś treści, zdarza się jednak, iż stanowi jedynie potwierdzenie zaistniałego wcześniej kontaktu. Doskonałym przykładem takiej postawy jest cykl komunikatów On Kawary z Japonii, który w latach 60-tych wysyłał innym uczestnikom ruchu jedynie krótkie zawiadomienia: „Jeszcze żyję.”
Z pełnym rozmysłem Ray Johnson i jego następcy doprowadzili do powstania ALTERNATYWNEGO OBIEGU SZTUKI i są „ojcami chrzestnymi” późniejszych zinów. Praktycznie każdy może uczestniczyć w działaniach Mail Artu – każdy też może zostać przez ruch wchłonięty lub odrzucony. Zależy to jednak nie od odbiorców – a od niego samego i intensywności nawiązywanych kontaktów (nader często przechodzących w długotrwałe przyjaźnie twórców).
Pierwsza wystawa, nobilitująca Mail Art jako zjawisko współczesnej SZTUKI, to retrospektywa Johnsona w Muzeum Sztuki Whitney (N.Y.). Tym samym zaakceptowano oficjalnie znamienny dla ruchu fakt, iż zdecydowanie lepiej czuje się on POZA „profesjonalnym” środowiskiem, znanymi muzeami i salonami wystawienniczymi. W Polsce długo patrzono na Mail Art podejrzliwie. Przyczyny ku temu były natury co najmniej dwojakiej. Po pierwsze kraj „realnego socjalizmu” nie promował kontaktów z Zachodem, poza wizytami tam delegacji rządowych. Secundo – opór stawili też uznani twórcy, którzy, pomni jeszcze własnych upokorzeń podczas studiów plastycznych i szarpaniny z władzą, nie chcieli przyjąć do wiadomości, iż artystą jest ten, KTO NIM JEST, nie zaś – jak oni – wyłącznie posiadacz odpowiedniego dyplomu i legitymacji „twórczego” związku.
Toteż pierwsze wystawy prac ruchu nastąpiły DOPIERO w latach 80-tych, gdy ekipa Jaruzelskiego bezskutecznie próbowała różnych metod, by opanować sytuację w kraju. Pionierami byli tu Tomek Sikorski (ekspozycja w „Dziekance”), Roman „Tytus” Muszyński (w r. 1986 wystawa w Centrum Sztuki Galeria EL, a w 1991 w MDK Vetter –Lublin) i Krzysiek Skiba ze swoim Mail Art Show (w dużej mierze wspomagał go wówczas „Tytus”) w maju 1988 r. w łódzkiej Galerii „Pod Prąd”.
Przywołam jeszcze jedno zdanie Muszyńskiego, które uwzględnić należy przy kształtowaniu wizerunku Mail Artu. Według Romka każdy uczestnik ruchu „był cząstką wielkiej artystycznej wspólnoty, bez utraty własnej tożsamości i indywidualności”. Nie inaczej czuli się wówczas ludzie z Międzymiastówki Anarchistycznej, która – nawiasem biorąc – wchłonęła także kilku ludzi Mail Artu.
Od lat 60-tych istnieje duży rozrzut propozycji myślowych ruchu. Od tzw. „postal happenings” (akcyjna wysyłka pod wybranym adresem mnóstwa dziwnych przedmiotów) po ścisłe związki ze sztuką konceptualną (o „Anastazym” Wiśniewskim już zaraz) i dadaizmem. Kpina jest bronią Mail Artu co najmniej od czasu, gdy Robert Fillou przygotował książkową edycję swoich rozmów telefonicznych z Dieterem Rotem, jako kontrpropozycję do głośnego wtedy na rynku czytelniczym USA i Europy wydania korespondencji Gide’a z Claudelem. Intelektualiści byli zgorszeni, propagatorzy nowej sztuki ubawili się setnie.
Wally Darnell, uczestnik ruchu, tworzący w… Arabii Saudyjskiej: „Mail Art jest związany z kręgiem dada i jak dada obrazoburczy – atakuje przesądy religijne, płciowe oraz tę starą kurtyzanę – sztukę.” Jest to tym prostsze, iż „śmietnik sztuki” nie uznaje ograniczeń formalnych – wysyłać można przedmioty, grafikę, video-art – ale też … idee.
Pionierem Mail Artu był nad Wisłą jeden z najaktywniejszych wciąż (i korzystających ze wszelkich mediów) klasyków światowej awangardy – Bogdan „Anastazy” Wiśniewski. Zafascynowany początkowo (studia we Wrocławiu ukończył w roku 1968) konceptualizmem, z początkiem lat 70-tych powołał do istnienia Nieistniejące Galerie TAK/NIE. Ich działalność skupiała się na rozsyłaniu (także komunistycznym notablom) komunikatów typu: TAK-KREW-NA-MARNE-NIE, DIALOG Z MASAMI – OBJET D’ART, POLSKI ROBOTNIK – OBJET D’ART. Po latach „Anastazy” napisze w „Ulicy…” (nr 8/34): „Jak bardzo ówczesna rzeczywistość była nieprzychylna takiej erupcji pomysłów i wyobraźni twórczej, świadczy artefakt, nakazujący zlikwidowanie przy pomocy społecznej organizacji nieistniejących w materialnym bycie wyżej wymienionych Galerii.”
Kiedy jednak na przełomie 1990/91 roku ukazała się w USA seria znaczków, poświęconych twórcom Mail Artu, jako jedyny Polak znalazł się tam nie Wiśniewski a Roman „Tytus” Muszyński. Był on w czasie stanu wojennego i po nim najaktywniejszym naszym „mail-artystą”. „Anastazy” poświęcił się już wówczas tape-artowi i teorii sztuki. Dopiero Internet pozwolił Wiśniewskiemu na „powrót do korzeni”. Mail Art uprawiał (z powodzeniem) również Krzysztoff Ska-in May.
Jak postrzega sens funkcjonowania ruchu Japończyk – Ryosuke Cohen, jeden z jego najwierniejszych i najbardziej znanych członków. „Istniejemy dziś pośrodku różnorodnych problemów socjalnych. Otaczają nas – przestępczość młodzieży i dyskryminacja mniejszości narodowych. Wszystko w powiązaniu z ekologią. Życie sztuki nie jest wcale inne, ludzie z nią związani podlegają tym samym trendom, które wymieniłem wcześniej. Zduszono, stłamszono finansowo słabych organizatorów niezależnych galerii i wystaw. Zdeformowano też sens i odczuwanie sztuki u dzieci, nawet w wieku przedszkolnym, co było zresztą uwarunkowane sztywnym systemem edukacji. Indywidualne podejście do sztuki znaczy dzisiaj niewiele.” („Ulica…”, nr 1/15). Mail Art stanowi swoiste antidotum na status quo ponowoczesności. Ryosuke był też dawno temu (o czym wie niewielu), twórcą terminu „COPY LEFT”, co znaczy „wolne od COPY RIGHT”, który od stycznia roku 2001 jest jednym z haseł „Ulicy…”. Odwrócone © jako symbol graficzny idei Cohena przyszło z kolei do głowy Markowi „Duże Człowieki” Kłucińskiemu, czynnemu w ruchu na przełomie lat 80-tych i 90-tych.
Jedną z zasad Mail Artu jest bowiem niezbywalne prawo do traktowania pomysłów, otrzymanych drogą pocztową – jako swoich (o ile nam odpowiadają) i kontynuowania ich drogi, ale już swoimi przesyłkami.
Ruch uczy od zarania – WSZELKI DOROBEK INTELEKTUALNY MA PRAWO STAĆ SIĘ WŁASNOŚCIĄ WSZYSTKICH LUDZI. Myśl nie ma właścicieli, posiada jedynie tych, którzy ją artykułują.
Ray Johnson powiedział kiedyś, iż Mail Art jest nie POJEDYNCZYM ruchem twórczym, a MEGATRENDEM, mającym zdecydowany wpływ na kształtowanie świadomości artystów i wszystkich, na których oni z kolei wpływają.
„Pomyśl – pisze Ryosuke Cohen – jeśli każdego dnia tworzę Mail Art, to owa sztuka jest jak dynamiczne medium. Ba, możesz to ująć jeszcze lepiej, jako: Mail Art – sztukę, składającą się tylko z dynamiki.”
I teraz problem – kogo wskazać, jako „klasyków” Mail Artu? Kilku odeszło, ostatnim z wielkich, który niczego już nie wyśle, był Czech – Ivan Preissler. Na pewno Niemca – Klausa Groha, podobnie Ruggiero Maggi, Andreja Tišmę, Byrona Blacka, Marka Sonnenfelda, Ryosuke Cohena, Joey Madię czy Roque Favero.
Inni – jak polscy artyści – Muszyński i Wiśniewski – tylko niekiedy i w elektronicznej formie podtrzymują wieloletnie kontakty, niespecjalnie zabiegając o nowe. E-mail Art, będący kolejnym wcieleniem pomysłu Ray Johnsona, zatacza coraz szersze kręgi i niedługo zdominować może sztukę alternatywną. Pamiętajmy jednak – NIE NOŚNIK decyduje o rozwoju, a IDEA. Media jedynie przyspieszają odbiór.
Lech „Lele” Przychodzki