Uwagi na marginesie książki historycznej #44 (2/2015)
Trudno pisać recenzję książki, która nie jest ani monografią, ani zbiorem dokumentów, ani utworem literackim. Mowa tu o kolejnej pozycji Oficyny Wydawniczej Bractwa Trojka, autorstwa Noja Gitera-Granatsztajna, Barykady i katorga. Wspomnienia anarchisty, która ukazała się na początku 2015 r. W jaki sposób należy recenzować wspomnienia? Subiektywny opis wydarzeń i ludzi, otaczających autora, nie da się omówić za pomocą standardów imadła naukowego. Z tego powodu poniższy tekst jest luźną recenzją, jaka obok książki sygnalizuje szersze zagadnienia, związane z historią.
Dla kogo jest przeznaczona omawiana lektura? Czy w ogóle warto wydawać kolejne pozycje, dotyczące historii anarchizmu? Czy „niczego nie potrzeba nam bardziej niż wyjęcia głowy z piasków przeszłości i skontaktowania się teraźniejszością, bo cóż jest ważniejszego niż walka tu i teraz?”. Czy to strata czasu i odciąganie anarchistów od prawdziwej walki „tu i teraz”, od budowania barykad – zamiast czytania książek, podpalania radiowozów – zamiast pracy u podstaw? Otóż fakt, że „Machno umarł, Bakunin umarł, Durruti umarł – pomarli 100 lat temu!” wcale nie oznacza, iż „nic nie jest w stanie spędzić ich imion z ust polskich anarchistów, uwieszonych na swoich idolach”. To może zapomnijmy wszystko i spalmy te „IPN-owskie tropienia śladów przeszłości”. Cóż wtedy zostanie? Polska w ogniu… Jest ogromna różnica między tym, co robi IPN, a historycznymi inicjatywami polskich anarchistów (których zresztą wcale nie jest tak dużo). Ta pierwsza instytucja poszukuje wrogów, by próbować łączyć swoją wspólnotę narodową, natomiast ruch libertarny stara się wyłapywać pewne cechy wspólne, symbole, elementy spajające i bez tego podzielonych wolnościowców. Nie potrzebujemy szukać wroga, znamy go od wieków, ale nie znamy siebie i nie chcemy poznać. Jeżeli ktoś uważa, że historia anarchizmu jest napisana i że kilka nazwisk ruchowi zupełnie wystarczy, to jest w błędzie. Jeżeli ktoś twierdzi, iż historia nie jest potrzebna, to niech próbuje informować polskich anarchistów i lewaków o tym, co się dzieje w walkach partyzanckich w Ameryce Południowej, o tysiącach zamordowanym chłopów-naksalitów, walczących w Zachodnim Bengalu, których imion nie znaliśmy, nie znamy i nigdy nie poznamy. Może jednak warto skupiać się też na własnym podwórku i poprzez historię – ale oczywiście nie tylko – szukać kluczy do umysłów osób, mieszkających w Polsce? Może ta historia będzie dla nich bardziej zrozumiała, niż walka w Grecji?
Z tej zaiste nihilistycznej postawy nigdy nie wyjdzie formuła kształtu: „By przywrócić polskiemu środowisku anarchistycznemu równowagę między tym, co minione a tym co wciąż żywe i aktualne, chcemy lansować wiedzę o książkach i broszurach, dotyczących współczesnych walk i praktyk oporu” (1). O dziwo, nihiliści mówią o równowadze! Przecież rewolucja nie cierpi równowagi, złotych środków itd.! To nie jest żadna równowaga, a jedynie chęć narzucenia wszystkim anarchistom własnej wizji, która wcale nie musi być słuszna ani zasadna, ani nawet anarchistyczna. Nie mówimy tu o jakiejś wyłącznej misji syndykalizmu czy budżetów partycypacyjnych – lub też innych „legalnych” inicjatyw wolnościowych. Chodzi o to, że nie każdy będzie rzucał „koktajle Mołotowa”, a tym bardziej nie każdy to zrozumie, tak jak nie każdy potrafi pisać książki i – jak się okazuje – także nie każdy je rozumie.
Czy promowanie idei anarchistycznych i ich popularyzowanie (m.in. poprzez historię) jest czymś gorszym niż tzw. antysystemowość skłotersów? Czym portal o współczesnym terroryzmie rewolucyjnym jest lepszy od książek o historii ruchów wolnościowych? Mają po prostu inne profile. Po co nam nauka, przecież propaganda i walka tylko przez czyn. Tylko: czym jest czyn i czemu te czyny służą? Czyżby nasi piewcy radykalizmu mogli pochwalić się czymś konstruktywnym? Możemy się zapytać: po co tworzyć stronę internetową, czy nie lepiej by było zająć się tworzeniem wirusów, niszczących rządowe, policyjne, korporacyjne etc. strony? Gdy już ta strona istnieje, to warto ją robić sumiennie (2). Sumiennie też należy wydawać książki historyczne.
Tradycyjna czerwona okładka i miękka oprawa są znane czytelnikom ze wcześniejszych pozycji poznańskiego wydawnictwa. Tym razem do rąk odbiorców trafiły wspomnienia… No właśnie. Czyje to wspomnienia? Jak wskazuje tytuł, są to „wspomnienia anarchisty”. To akurat nie do końca jest prawdą, gdyż połowę książki zajmują wspomnienia bundowca. Jak się wydaje i jak wynika z samych wspomnień – anarchizm nie jest w nich jakoś szczególnie uwypuklany czy też omawiany. Są to wspomnienia rewolucjonisty, któremu przyszło działać na początku XX w. w Imperium Rosyjskim. Relacje osoby o radykalnych poglądach lewicowych, losy której znakomicie oddają ducha tamtej epoki. Ciężka sytuacja proletariatu, walka rewolucyjna, demonstracje i zamieszki, terroryzm, konspiracja, więzienia i ucieczki, katorga…
Książka została przygotowana przez kolektyw redaktorski, który też przetłumaczył wspomnienia z języka rosyjskiego (3). Kolektywowi redakcyjnemu – co prawda – zabrakło odnośników do polskiej literatury przedmiotu (4). Pewne wątpliwości w związku z tym budzi zapis nazwiska Giter-Granatsztajn. Może warto by było zostawić to, które już było tłumaczone z jidysz, czyli Giter-Granatstein? Jak podkreślił we wstępie sam kolektyw, książka jest napisana łatwym językiem, a jej charakter jest wręcz „skromny” – aczkolwiek dość szczery i autentyczny. I chociaż wspomnienia „robotnika-samouka” zostały przetłumaczone nie najgorzej, niemniej jednak można wyłapać pewne potknięcia językowe, o których powiemy później. Książka została wzbogacona zdjęciami, obrazującymi demonstracje, więzienia oraz katorżników. Szkoda tylko, że brakuje zdjęcia głównego bohatera.
Noj Giter-Granatsztajn – żydowski robotnik-krawiec, urodzony w 1886 r. na tzw. ziemiach polskich, od 1902 r. członek Bundu, po 1905 anarchista, opisuje swoje losy podczas pobytu w Łodzi, Warszawie, Paryżu i Syberii. Z ruchem robotniczym związał się jeszcze jako nastolatek, angażując się w działalność żydowskich socjalistów z ramienia Bundu. Uczestnicząc w bojówkach, poznał cały smak swojego wyboru. Oprócz stałych kontaktów z przemocą (liczne pobicia przez kozaków, policję, klawiszy) i śmiercią, utratą towarzyszy, młody Granatsztajn wspomina również o pozytywnych momentach. Wśród nich tzw. birże robotnicze (s. 10), rzeczywiście odgrywające rolę forów rewolucyjnych, birże, o których krążyły legendy. Na przykład w Białymstoku taka „birża” znajdowała się przy ul. Suraskiej, gdzie anarchiści czuli się jak ryba w wodzie. Nabycie broni i literatury, dyskusje, informowanie o bieżących wydarzeniach rewolucyjnych to tylko cząstka spraw, załatwianych w tych miejscach. Inne przykłady, to udane akcje odbicia aresztowanych towarzyszy czy też wygrane strajki. Ducha epoki oddają też akcje propagandowe i solidarnościowe, powszechnie przeprowadzane w miejscach publicznych, m.in. w teatrach oraz wykorzystywanie świąt religijnych oraz pogrzebów do demonstrowania swoich poglądów.
Granatsztajn, będący świadkiem walk proletariatu łódzkiego i warszawskiego, opisuje swoje przygody. Nie ukrywając i nie zaprzeczając stosowania przemocy, oświadcza o zabiciu policjantów: „schwyciłem za nóż i skończyłem z nimi” (s. 45). Interesująca wydaje się też wzmianka o pobycie w Paryżu, w którym wówczas przebywał znany polski lekarz-anarchista Józef Zieliński. Być może młody rewolucjonista miał okazję, by spotkać się z propagatorem anarchosyndykalizmu przy okazji różnych inicjatyw, podejmowanych przez rodzinę Zielińskich, ale tego ze wspomnień się nie dowiadujemy. Ciekawe są także przemyślenia i rozczarowanie stolicą Francji w kontekście słynnej Rewolucji Francuskiej i sytuacji proletariatu paryskiego. Autor zastanawia się nad sensem ofiar poległych za ideały równości, wolności i braterstwa. Czytając te słowa nasuwają się – chociaż z pewną dozą dystansu i uproszczenia – skojarzenia z wydarzeniami na ukraińskim Euromajdanie i ludziach z Niebiańskiej setki, śmierć których raczej nie przyczyniła się do wymarzonych zmian społeczno-politycznych.
Jeżeli chcemy, żeby publikacje anarchistyczne wyglądały bardziej poważnie, to warto by konsekwentnie ustosunkować się do pewnych tradycji naukowych, a nie pozostawać przy półśrodkach. Na przykład podawać daty dostępu do stron internetowych (ss. 6, 18, 73), ale przede wszystkim – strony w monografiach i czasopismach (ss. 24, 71, 72, 76, 79). Kolejna sprawa, to przypis, dotyczący Narodnej Woli, który jest podany za późno (s. 24) pomimo tego, że na stronach omawianej książki nazwa organizacji pojawia się wcześniej (s. 12). Mało profesjonalne jest też powoływanie się na Wikipedię, jak to było w sytuacji z Bundem (ss. 6, 18). Wydaje się również, że nie warto sięgać do tradycji prof. Wincentego Kołodzieja (5).
W drugiej części wspomnień dość interesującym wątkiem są relacje między kryminalistami a więźniami politycznymi. Charakter tych stosunków, żargon i hierarchia są wciąż aktualne i obecne w zaściankach więzień i łagrów, porozrzucanych po Rosji. W tym miejscu warto przytoczyć potknięcia językowe. Na przykład jest „blatnoj” (s. 41) zamiast „błatnoj” i tu służą pomocą liczne wzmianki w publicystyce czy chociażby wspomniana wyżej Wikipedia (6). Wśród innych uchybień: nie wiadomo, dlaczego w przypisie (s. 43) Dostojewski podany jest z imienia i nazwiska a Korolenko i Czernyszewski bez? Ponadto poprawnie należałoby tłumaczyć Korolenko, a nie Korolienko oraz Tiumeń, a nie Tiumień.
Autor skupia się na opisaniu ciężkich relacji z władzą więzienną, rosnącego poczucia zemsty wśród więźniów, osobistej walce z załamaniem nerwowym w sytuacjach ciągłego znęcania się w więzieniach. Ciekawe są również wątki, dotyczące prób ucieczek, walk więźniów o godne warunki życia, wśród których należy wyszczególnić „goły bunt” i „podkop”. Warto dodać, że wszystkich zainteresowanych bytem więźniów politycznych i katorżników w Imperium Rosyjskim na początku XX w. odsyłamy do ciekawej książki rosyjskiego socjaldemokraty, zresztą również represjonowanego w 1938 r., Iosifa Genkina (7). W swoich obszernych wspomnieniach Genkin opisał atmosferę, panującą w ówczesnych więzieniach, relacje między różnymi ugrupowaniami rewolucyjnymi, a nawet poświęcił rozdział anarchistom.
Wspomnienia Gitera-Granatsztajna są, rzecz jasna, fragmentaryczne i niedokończone. Po 1917 r. zamieszkał w Moskwie, nie wstępując do partii bolszewików. Podzielił los mnóstwa rewolucjonistów, którym udało się przeżyć epopeje trzech rewolucji, zamieszki, więzienia i katorgi, a których spotkały represje stalinowskie. Został rozstrzelany wraz z innymi anarchistami w czerwcu 1938 r., a rehabilitowany już w czasach odwilży.
Reminiscjencje Gitera-Granatsztajna są ważne również z tego powodu, iż dają możliwość porównania warunków więziennych wtedy i dzisiaj. Mamy na myśli fakt, że wkrótce powinien ukazać się dziennik współczesnego białoruskiego anarchisty Igora Oliniewicza, Jadę do Magadanu. Zapoznając się z tymi dwiema pozycjami osób żyjących w zupełnie różnych czasach i okolicznościach społeczno-politycznych, odkrywamy, iż między nimi jest więcej podobieństw niż może się wydawać. Te same metody policyjne, ci sami zdrajcy w ruchu, ta sama cena z wybór drogi rewolucyjnej. Od razu nasuwają się słowa z Archipelagu Gułag Aleksandra Sołżenicyna: „Przy prawdzie stać – to jeszcze mało! Siedzieć za prawdę – sztuką całą!”. I jeden i drugi anarchista są ideowcami, konsekwentnie trzymającymi się swoich ideałów. Jak wielu z nas należy do tego grona? Ich bezkompromisowość może służyć nam dobrym przykładem. Chociażby dlatego warto wydawać i czytać podobne książki, by mieć nie jednostkową, chwilową, mimolotną wizję dnia dzisiejszego, a bardziej całościowy wizerunek świata i ruchu. Żeby budować narrację nie od 6. lutego 2008 r. czy też 14. maja 1970 r., a przez tak ważne dla nas wydarzenia, jakim była rewolucja 1905 roku i dalej, sięgając nawet protoanarchizmu, w postaci Antyfonta czy taoizmu.
Bez historii, bez pamięci nie ma tożsamości, nie ma głębszej świadomości tego, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy, nie ma analizy samych siebie. Nie ma wniosków nad popełnionymi błędami, nie ma refleksji nad taktykami i strategiami. Przecież insurekcjoniści też czytają Julesa Elizara i zachwycają się Nestorem Iwanowiczem. Podejrzewam, iż nie mają niczego przeciw, żeby o osobach, które obecnie są przetrzymywane za kratami, pisano po latach. Czyżby nie warto podkreślać, iż anarchizm i dążenie do wolności ma długie i różnorodne tradycje i oblicza? Świat nie kończy się na Grecji, jak również anarchizm nie kończy się na powstaniu i walce zbrojnej. Najwyżej może od tego się zacząć lub dopełniać całokształt praktyk anarchistycznych w odpowiednim czasie i miejscu. Może wpierw należy stworzyć podstawy do powstania masowego ruchu rewolucyjnego w Polsce? Jeżeli portal informacyjny jest taką próbą, to wspomnienia Granatsztajna jak najbardziej się w nią wpisują. Miejmy nadzieję, że wśród krytyków historii nie ma osób, które są zdania, iż najlepiej w ogóle nie mieć anarchistycznego wydawnictwa, m.in. promującego chrześcijański anarchizm (8).
Należy doceniać różnorodne formy praktyk anarchistycznych, których podejmują się polscy anarchiści. Owszem, ruch jest słaby, a może nie ruch, a tylko środowisko. Niemniej jednak nie można akceptować wyłącznej roli mesjanizmu i jedynie słusznej taktyki, jaką starają się odgrywać niektóre kierunki anarchistyczne. I jeszcze jedno – warto uważać przed flirtem (no, bo jak nazwać stosunek do niej polskich insurekcjonistów?) z przemocą. Chyba nie trzeba podawać licznych przykładów, związanych z nadużyciami i zwyrodnieniem takich struktur jak Machnowski kontrwywiad, milicje Durrutiego czy też terrorem nieumotywowanym rosyjskich anarchistów początku XX w. Innym świetnym przykładem jest Juda Grossman-Roszczin – lider terrorystów-czarnoznamienców, który aktywnie działał m.in. w słynnej stolicy anarchizmu – Białymstoku, a który po 1917 r. stał się anarchobolszewikiem. No, ale są to przykłady historyczne, „piaski przeszłości”…
Nikt nie zabrania radykalnych metod, ale w tym wirze rewolucyjnym często zapomina się o szczerości i zaufaniu wobec siebie, dialogu i realnej współpracy. A pomoc wzajemna i solidarność ustępują miejsca stałemu oblewaniu się brudem i wzajemnymi oskarżeniami.
Aleksander Łaniewski
Giter Granatsztajn N., Barykady i katorga. Wspomnienia anarchisty, Oficyna Wydawnicza Bractwa Trojka, Poznań 2015, ss. 84
Przypisy:
(1) Machno umarł, Bakunin umarł – Niech żyje Anarchia!, http://grecjawogniu.info/?p=24437 (dostęp 25 V 2015);
(2) Na przykład były białoruski więzień polityczny nazywa się Aleksander Franckiewicz, nie Frankiewicz. Wywiad z białoruskim anarchistą Aleksandrem Frankiewiczem (video), http://grecjawogniu.info/?p=25137, (dostęp 25 V 2015);
(3) Н. М. Гитер-Гранатштейн, Первое массовое движение на западе России в 1900-х гг., „Каторга и Ссылка” 1925, nr 5, ss. 190-209; Воспоминания о каторге. „Каторга и Ссылка” 1930, nr 5, ss. 160-169; nr 6, ss. 111-125. Wzmianka o nim znajduje się również w niezwykle ważnym źródle, jakim jest Политическая каторга и ссылка. биографический справочник, отв. ред. М. М. Константинов, Москва 1934, s. 143;
(4) Chociażby do pisma Z pola walki 1966, nr 2 (34), ss. 471-472;
(5) Autor zabłysnął wiedzą wikipedyczną w pracy Anarchizm (źródła, jego twórcy, metody walki), Toruń 2009;
(6) http://pl.wikipedia.org/wiki/Błat (dostęp 25 V 2015);
(7) И. Генкин, По тюрьмам и этапам, Петербург 1922;
(8) Jacques Ellul, Anarchia i chrześcijaństwo, Poznań 2015.