W lewo, w prawo, czy po swojemu #39/40 (2-3/2013)
Nr 2 (37) Innego Świata przyniósł krótki, ale zmuszający do myślenia tekst Jasona McQuinna, pt. Post-lewicowa anarchia?
By nie męczyć zbytnio młodych mózgów, nim wyrażę własne zdanie na poruszony przez Amerykanina temat, uczynię kilka założeń wyjściowych.
Zacznijmy od tego, kim jestem sam dla siebie. Jesienią 2011 roku Vipek, czyli Beata Traciak pogadała ze mną na potrzeby wileńskiego portalu Infopol (Spojrzenia w siebie to najważniejsza podróż, http://www.infopol.lt/pl/naujienos/detail.php?ID=4425).
„Beata Traciak: Jesteś człowiekiem doskonale samosterownym i nie lubisz, gdy ktoś cię szufladkuje…
Lech L. Przychodzki: Kilka lat temu poproszono mnie o wywiad dla Jaskółki Śląskiej, bo był długi okres, gdy Śląsk stał się dla mnie terenem socjologiczno-etycznych obserwacji i angażowałem się w działania tamtejszych regionalistów. Bartek Świderek, który ten wywiad przeprowadzał, jest człowiekiem świadomym, toteż starał się uzmysłowić czytelnikom pisma, iż są ludzie, do których zaszufladkowanie absolutnie nie pasuje. Bo humanista (za jakiego się uważam - to także „szufladka”, ale wybitnie pojemna) musi być dziś etykiem i socjologiem, ale też: obrońcą środowiska naturalnego, regionalistą, anarchistą (czyli kimś, kto dba o zachowanie swobód jednostki i społeczeństw lokalnych) oraz działaczem społecznym na wielu wcale nie mniej ważkich polach (służba zdrowia, oświata etc.). Ale już któryś z redaktorów Wikipedii domalował pod hasłem z moim nazwiskiem czarny pasek, napisał na nim „Anarchia” i uznał, iż mnie doskonale scharakteryzował (śmiech). Równie dobrze mógł domalować zielony, pisząc tam „Ekologia” czy żółty z napisem „Taoizm”… Tylko… to nie mój problem… Na czytanie choćby napisów na szufladkach, w jakie mnie różni ludzie usiłują wepchnąć - nie mam czasu. Żyję! (śmiech).”
To by było raz.
Dwa: lewicy, przynajmniej u steru władzy, w Polsce nie ma. SLD i PSL to partie neoliberalne. Podobnie jak PO, Ruch Palikota czy PiS. Kto nabiera się na „różnice programowe”, dostrzega rzeczywistość wyobrażeniową. Niewątpliwie „na papierze” PiS jest bardziej lewicowy od SLD. Tylko realnie nic z tego dla społeczeństwa nie wynika. Miarą wtopienia się kanapowych ugrupowań w neoliberalizm jest każdorazowo głosowanie w Sejmie RP. A jeśli przeciw jawnym neoliberałom głosuje PiS czy Solidarna Polska, to tylko dlatego, iż opozycji (w dodatku rozumianej głupio) „inaczej nie wypada”.
Neoliberalizm daleki jest od jakichkolwiek idei. Poza jedną - gromadzeniem kapitału. W tym polscy parlamentarzyści (takoż samorządowcy) są naprawdę świetni. Ci, którzy liczą na przyspieszone wybory zapominają, iż posłowie i senatorowie dobrowolnie stołków i złotówek nie oddadzą. Im się to, neoliberalnie rzecz ujmując, „nie opłaca”. Tym z SLD czy Ruchu Palikota również. Partie rządzące głosują dokładnie tak, jak chce Bruksela (pojedyncze głosy sprzeciwu są wyreżyserowane i mają pokazać, iż demokracja w Polsce działa). Ludzieńkowie Palikota warczą na PO, po czym wciskają dokładnie te same guziki podczas kolejnych głosowań. PiS, bardziej (w teorii) pro-społeczny i pro-polski, swoim zacietrzewieniem - a zwłaszcza postacią prezesa - wręcz warunkuje trwanie przy Wiejskiej obecnego układu. Odstrasza bowiem potencjalny elektorat i prowokuje do głosowania na znienawidzoną już - ale „bardziej cywilizowaną” - PO. Odejście Jarosława Kaczyńskiego w ciągu miesiąca doprowadziłoby do upadku rządu Tuska i odzyskanie przez PiS tego, co w polityce zwie się „zdolnością koalicyjną”. Tusk pozostaje premierem wyłącznie dzięki Kaczyńskiemu i obaj doskonale o tym wiedzą. Gorzej z elektoratem - temu da się wciąż wcisnąć niemal każdą fikcję. Likwidujący samodzielność Polski Traktat Lizboński podpisał nie kto inny, jak Lech Kaczyński, stawiając pod ścianą prezydenta Czech, Klausa - człowieka, który jak mało kto rozumiał, czym Unia Europejska jest naprawdę i nie wahał się publicznie o tym mówić oraz pisać. (Czemu nikt w RP nie tłumaczy i nie wydaje książek Václava Klausa? Przecież gdyby istniała między Bugiem a Odrą opozycja prawdziwa, nie kabaretowa, zależałoby jej na przekazaniu społeczeństwu uwag mądrego i bardzo doświadczonego [przez UE również ] ex-prezydenta Republiki Czeskiej).
Różnica między neoliberalizmami PO a PiS-u jest jedna - centrum sterowania pierwszej partii mieści się w Brukseli, drugiej - w waszyngtońskim Białym Domu. Który i tak, mimo zwrotu ku Azji, z wpływów w Europie nie zrezygnuje. Mamy więc do czynienia z doktryną i praktyką neoliberalną, wciskaną poprzez pośrednika - jakim jest UE - i bezpośrednio. Czy statystyczny Waluszko odczuwa różnicę? Jeśli, to w debilizmie przepisów. Bruksela nie ma tu sobie równych.
„Do Europy” wprowadzali „niepodległą” RP panowie Miller i Kwaśniewski. Nie istnieje więc jakikolwiek powód, by „lewicę” tę traktować inaczej od reszty polskiej sceny politycznej. Patrząc w ten sposób, mówienie o „lewicowych” i „prawicowych” mediach jest również nieporozumieniem.
Trzy: to sami politycy „po-okrągłostołowi” sprawili, iż mamy nie nurty „prawicowy” i „lewicowy” - a magmę aktywistów w najgorszym wydaniu, którzy w biegu „przesiadają się” z ugrupowania do ugrupowania, zależnie od rozwoju sytuacji.
Toteż identyfikowanie się z którąkolwiek stroną „barykady” jest podtrzymywaniem medialnej gry pozorów. I niczym, niestety, więcej. A od braci, uważającej się za anarchistyczną, myślenia wymagać należy.
* * *
Sytuacji, z jaką mamy do czynienia w RP po roku 1989, Jason McQuinn wymyślić nie mógł. Dla niego, zwłaszcza w kontekście historycznym, podział na „lewicę” i „prawicę” coś znaczył.
Jasne, że McQuinn uogólnia (ja także). Przyczepić się można (tylko po co?) do kilku jego stwierdzeń, jak choćby tego, iż „wielu, jeśli nie wszyscy, spośród anarchistycznych aktywistów pochodzi z lewicy”. Nie wszyscy, również w Polsce. Myśmy tu mieli nawet dwu anarchochrześcijan (obaj, pewnie przypadkiem, z doktoratami z historii) - Remika Kasprzyckiego i Jędrka Filusa.
To, że „druga fala” powojennego anarchizmu nad Wisłą (po zjeździe w Dobrzeniu Wielkim) ustawiła się po wyimaginowanej „lewej” stronie, nie wydaje się być niczym dziwnym. Skoro kolejne ekipy (od Mazowieckiego, przez Suchocką, Olszewskiego, Buzka etc.) podkreślały swoją „prawicowość” i przynależność do tradycji Solidarności - przyniosły zaś krajowi ruinę gospodarczą, bezrobocie, wzrost nierówności społecznej, nepotyzm, korupcję a wreszcie uzależnienie od Brukseli w miejsce Moskwy - protest przeciwko ich działaniom musiał początkowo nadejść ze strony „lewej”.
Tymczasem rządy „lewicy” albo wikłały nas międzynarodowo (Leszek Miller), albo pokazywały absolutną obojętność i arogancję wobec realiów (Włodzimierz Cimoszewicz i powodzianie w roku 1997). Podobnie też - jak politycy „prawej” strony - ustępowały Kościołowi katolickiemu. Tę dwuznaczną moralnie tradycję kontynuuje ugrupowanie Janusza Palikota, który z jednej strony kiełbaski na krzyżu pod gdańską kurią zawieszał, z drugiej - był postacią wybitnie bliską zmarłemu w 2011 r. abp Józefowi Życińskiemu. Także - bardziej publicyście Gazety Wyborczej, niż „pasterzowi” swej archidiecezji… W Polsce, jak widać, teoretyzowanie zbyt wiele sensu nie posiada. Praktyka bowiem ma się do teorii nijak, zaś przepaści podziałów są zasypywane przez wspólne biznesy.
Różnicę można na pewno dostrzec w rozłożeniu akcentów - „lewica” więcej mówi o sferze społeczno-ekonomicznej, „prawica” o wartościach moralnych (czyt.: rządzie dusz). Jedni i drudzy zaprowadzą mordodierżawije, jeśli tylko się im na to pozwoli. Przecież wszelkich wolnościowców skazywać będą na podstawie innych interpreracji tych samych paragrafów.
Część środowisk, które uważają się za „lewicę”, zdumiała się kilka lat temu i przeraziła, bo do walki z rządami neoliberałów przystąpiła… młoda „prawica”. Natychmiast oskarżono ją o „faszyzm”, kradzież „lewicowej retoryki” etc., etc… Zorganizowano też nagłośnioną przez reżimowe media blokadę Marszu Niepodległości.
Nie po raz pierwszy lep mass-mediów działa na środowiska wolnościowe, które chcąc zaprezentować swój brak programu, muszą (taka jest cena tego medialnego układu) zmieszać z błotem ludzi uważanych „tradycyjnie” za wrogów, a zdecydowanie bardziej niebezpiecznych dla neoliberałów niż oni sami.
Era zinów i wolnych portali minęła. Powstają zamiast nich kolejne przez nikogo nie czytane blogi czy strony poetyckie. Operowanie informacją jest trudne. Wymaga czasu, próby zrozumienia dookólnych zjawisk i może skończyć się w sądzie. Na tyle obecni wolnościowy wolni być już nie chcą.
Poza tym, fatalnym wzorem NGO’s-ów, chcieliby walczyć z „systemem” za jego własne pieniądze. I jako petenci - wobec różnego szczebla urzędów, ciesząc się, gdy ktokolwiek zechce z nimi rozmawiać. Dopóki anarchiści w Polsce lgnąć będą do „prawej” (rzadko) lub „lewej” strony (obecny wzorzec „wolnościowca”), nie chcąc przyjąć do wiadomości, iż do załatwienia są konkretne sprawy a problemem uczynili je „lewi” i „prawi” politycy pospołu, to - szukając pomocy wśród którejkolwiek opcji - dostaną po głowach od obu.
Toteż nietrudno przewidzieć moją odpowiedź na tytułowe pytanie: w obecnej sytuacji Polski - tylko po swojemu! Walcząc z atomem w jednym, a z szaleństwem instalowania wszędzie kamer - w całkiem być może innym towarzystwie.
Ważne tylko, by współpracować z ludźmi, których myślenie boli mniej od innych i prowadzi nie ku absurdalnym wyżywaniom się podczas internetowych dyskusji - a ku realnemu działaniu. Do czego absolutnie niezbędne są własne media, nie zaś jałmużna (zazwyczaj i tak w postaci krzywego lustra) ze strony merdiów (jak je określa prof. M. Dakowski). Niech się każdy nazywa jak chce: punkiem, anarchistą, narodowcem, veganinem… Jego problem. Byle tylko nie pieprzył godzinami o abstraktach, czatując z podobnymi sobie, a wziął się do roboty. Choćby niewielkiej, choćby na miarę jednej ulicy…
10 lat temu, bo 4. czerwca 2003 roku, spotkaliśmy się we trzech podczas jednej imprezy: Andrzej Gwiazda, Rafał Qba Jakubowski i ja. Ogólny temat naszych (i nie tylko) wykładów w Gdańsku-Oliwie brzmiał: „Unia Europejska. Krytyka i alternatywy”. Wykłady wykładami, ważniejszy morał. Otóż nie uzgadniając wcześniej niczego pomiędzy sobą - kończyliśmy swoje wystąpienia podobnie: „Wiadomo, że jakakolwiek działalność społeczna nie podoba się w wielu przypadkach ani wielu obywatelom ani władzy. Ale jeśli macie Państwo działać, sparaliżowani strachem, jeśli macie się przede wszystkim bać - chyba lepiej w ogóle nie wychodzić z domów…”. To delikatna podpowiedź wielu obecnym działaczom…
Jeżdżę po Polsce i świecie już sporo czasu. I zawsze, powtarzam - zawsze - znajdą się gdzieś problemy do natychmiastowego rozwiązania i ludzie, z którymi można to zrobić. Można, bo oni chcą i ja też chcę. Bo nie wszyscy zaczynają znajomość od węszenia, z jakiej kto opcji. Wolą za to konkretne pytanie, typu: „Dasz radę pomóc?”. Jeśli nie spróbuję - nie dam. Ale dlaczego nie mam spróbować?
Lech L. Przychodzki