Zenarchia #26 (1/2008)
Cześć Kerry
Dawno nie dawałem znaku życia, ale wiesz jak to jest, trzeba złapać dobry wiatr w żagle żeby się zabrać do pisania listu. A wiatry tutaj wieją oj mocne, tylko niekoniecznie we właściwą stronę. Paskudni słudzy szarej twarzy żywcem niemal wyjęci z jakiegoś dyskordiańskiego poematu, chcą nas na powrót zbratać ze światem z którym chcieliśmy się rozbratać, no ale dać się łatwo nie damy. To w sumie temat długi i w osobnym liście ci o nim pomknę, wcześniej muszę ci donieś o szczęśliwym zbiegu okoliczności, czy aby to był tylko jakiś zbieg. Właściwie to szczerze to był podbieg, bo aż podbiegłem do drzwi, kiedy dzwonek oznajmił przybycie listonosza z oczekiwaną przesyłką. I masz tu w niepozornej szarej kopercie, piękniutką, kłującą żółcią okładeczkę polskiego okulturowego wydania twojej „Zenarchii”.
Szybko się zabrałem do lektury. Oj tak miło było się w niej rozpłynąć. Czułem się tak jakbym siedział razem z tobą w obłokach miłego dymu i raczył się twoimi opowieściami o starych dobrych czasach. To było takie miłe wspominanie, bez rozlazłego kombatanctwa i staruszkowego jojczenia.
Wiesz niby to piszesz o dawnych dziejach, ale to przynajmniej dla mnie ładnie przekłada się na to co dziś. Kiedy wspominasz o tym jak cały ten syf dziennikarzy, polityków i ekspertów starał się nazwać ruch – którego nie potrafił i nie chciał zrozumieć – wymyślając przedziwne neologizmy. W odpowiedzi na to staraliście się od tych określeń uciekać, choć jak słusznie zauważasz: „Uporczywe unikanie samookreślenia potrafi być jednak równie złudne, jak bycie nazwanym, sklasyfikowanym i zapomnianym. Dlatego nie skupiliśmy się na tym. Zależało nam tylko na wystrzeganiu się wszelkich abstrakcji działających na zasadzie skrótów myślowych. (…) Zen nazywa się zenem, lecz kiedy mnich pyta mistrza o to „czym jest zen?”, zamiast odpowiedzi otrzymuje kuksańca, przypowieść lub abstrakcyjną historyjkę. Odpowiedzi takie mogą wprowadzać ucznia w zakłopotanie, ale przynajmniej nie ląduje w wielkiej czeluści doktrynerstwa.”(1). Dzisiejszy ruch jest zupełnie inny niż ten wczorajszy, ale pozostają podobieństwa, także w sposobie pacyfikacji jego przejawów. A wymyślanie neologizmów jest nadal specjalnością tych samych wrogów. Biorąc to wszystko pod uwagę, rozumiem lepiej to co piszesz dalej o zabójczej sile nazw „(…) problem dotyczy nie samych określeń, ale naszego przywiązania do nich. Utożsamiając się z ruchem psychodelicznym, pozwoliliśmy zawężać sobie świadomość. Utożsamiając się z kulturą hip, staliśmy się łatwą ofiarą dla specjalistów z Medison Avenue, posługujących się nimi jako etykietką dla marek odzieżowych. Utożsamiając się z pokoleniem miłości, łatwo zaczęliśmy popadać w nienawiść, ponieważ postrzegaliśmy siebie jako młodych i pełnych miłości, a naszych przeciwników jako starych nienawistników. Być może, pewnym sposobem na przetrwanie i uniknięcie niszczycielskiego wpływu etykietyzacji, było tworzenie nowych określeń, przy jednoczesnej gotowości do żegnania się ze starymi.”(2). I ja tam również, tak jak ty mam nadzieje, że gdy później nabazgrałeś na kartce słowo „ZENARCHIA!” to niczego nie zabiłeś :-) W sumie gdyby się tak stało to nie byłoby o czym pisać :-)
Sączą się więc płomienne słowa niczym z manifestów. „Zenanarchia uznaje, że warunkiem koniecznym dla zniesienia państwa jest powszechne oświecenie. Dopiero wtedy państwo może przestać istnieć, a gdy dojdzie do jego upadku, nikt nie będzie tego żałował. (…) Kiedy ludzie poznają siebie i urosną w siłę, nie będą potrzebować żadnego rządu. W przeciwnym razie są tylko tłumem, którym musi ktoś rządzić. Z kolei władcy, kiedy nie znają siebie, starają się wywierać presję na otaczających ich ludzi. To proste. Kiedy nie znasz siebie, interesujesz się życiem innych ludzi. Studiowanie zen jest zatem próbą mocnego stanięcia na własnych nogach.”(3). Więc skoro jest przekaz który chcesz wysłać, to muszą i być do tego narzędzia. Miły uśmiech pojawił się na mej twarzy kiedy właśnie o nich wspominasz, o tych wszystkich wydrukowanych gazetkach, ulotnych biuletynach, które kontrkulturowy światek rozsyłał między sobą. Takie wzajemne napędzanie swoich inspiracji, przekazywanie idei i pomysłów. Cholera to jedno z tych narzędzi zenarchistów w jakimś stopniu działające nadal! Zaczynam się wciągać w te krótsze i dłuższe manifesty/przypowieści zen i inne opowiastki które przywołujesz za stronicami pożółkłej drugoobiegowej bibuły. Staram się w tym całym twoim zenarchizmie wyłapywać smakujące mi rodzynki. Taki które swym smakiem zachęcają do kosztowania większej ilości, co tak pobudzająco działa w tym przypadku nie tyle na brzuch co na głowę. Choćby jak z tymi kontrgrami: „Kontrgra nie jest wymierzona przeciwko rozgrywkom społecznym, jest to po prostu każdy rodzaj aktywności, wybrany z racji tego, że jest bardziej ekscytujący niż walka o status. Na tym jednak kończą się wszelkie porównania, ponieważ kontrgry rozgrywają się poza kontekstem bezpośredniego współzawodnictwa. Kiedy misjonarze i nauczyciele przekazali młodym Indianom Hopi zasady gry w koszykówkę, ci natychmiast odmówili notowania zaliczonych koszy. Hopi przekształcili koszykówkę w kontrgrę, ponieważ w ich kulturze konkurencja stanowiła silne tabu.”(4). Ile to okazji do własnego tworzenia kontrgier daje nam teraźniejszość kapitalistycznej kultury konsumpcji. A gdy już się w to tworzenia wciągniemy, się człowiek nawet nie obejrzy aż nadciągnie rewolucja jin z jej pięcioma przemianami: Subiektywnym Wyzwoleniem, Niezależnością Ekonomiczną, Komunikacją Równoległą, Handlem Wyzwolonym i Obiektywną Wolnością Polityczną. Brzmi to interesująco, zwłaszcza, że nie ma tu mowy o żadnym przejściowym okresie i samozwańczej awangardzie rewolucji. Jest w tym brzmieniu też pewna „fałszywa nuta” do której muszę się lekko przyczepić, zresztą starczy ci już moich zachwytów. Niby słowa klucze rewolucji jin są zrozumiałe same przez się, ale jak to nie raz bywa wpatrując się w to co takie jasne, człowiek może doznać uszkodzenia wzroku. W kilku miejscach chwalisz sobie własne kontakty z anarchistami a nawet stwierdzasz, że wedle ciebie nie są to żadni ziejący nienawiścią terroryści „(…) tylko socjologowie wolni od ograniczeń związanych z pracą w instytucjach utrzymywanych z pieniędzy podatników.”(5). Przywołujesz też i Kropotkina i Bakunina, cóż jednak z tego gdy gdzie indziej zarzucasz owemu anarchizmowi zbytni dogmatyzm. No nic twoja to ocena, nawet można się z nią czasem zgodzić, tylko podaj konkretne dogmaty i konkretne sytuacje, kiedy ów dogmatyzm zabija swobodę myśli. Mnie to jakoś nie zabolała wielce gdyby nie to, że mam wrażenie, że sam popadasz w lekki libertariański dogmatyzm, skrótowo i nie dość wnikliwie zdajesz się omawiać swoje koncepcje. Trafnie zwracasz uwagę iż „(…) nie sposób osiągnąć wyzwolenia duchowego w warunkach nędzy materialnej. (…) Uregulowane stosunki pracy (funkcjonujące w krajach kapitalistycznych i socjalistycznych) również zabijają ducha. Uzależnienie od miejsca pracy, jego wymogów ubioru i zachowań, nieustanne zwracanie uwagi na upodobania szefa i wykonanie planu – wszystko to stanowi zaporę, przez którą nie można się przebić z walką o wolność. Z pewnością źródłem tego problemu jest brak kontroli pracowników nad środkami produkcji. Jednak Marks mylił się sądząc, że wystarczy przekształcić korporacje w biurokracje publiczną, by cała ta monotonna rutyna uległa cudownej przemianie. Dopóki nie ziści się anarchistyczne marzenie o bezpośrednim wywłaszczeniu narzędzi produkcji, ani nie powstanie w pełni wolny rynek, przyjazny drobnym przedsiębiorcom, którzy będą mogli godnie żyć z samozatrudnienia, musimy sami znaleźć sposób na wyłamanie się z tego systemu.”(6). Dobrze to jakaś próba połączenia anarchistycznych koncepcji przejęcia kontroli nad zakładem pracy, plus dawka libertarianizmu mająca dać możliwość działania tym którzy postanowią prowadzić własny biznes w warunkach „w pełni wolnego rynku”. Napominasz, że sporo można znaleźć na ten temat, w takiej to, a takiej publikacji. Tyle, że wedle mnie model który tu prezentujesz jednak domaga się, już w tym miejscu jak już wspomniałem bardziej szczegółowego omówienia. Inaczej jest dość trudny do zaakceptowania, już przekonani pewnie to zrobią, ale ci u których wzbudzi kontrowersje mogą nie znaleźć w twojej pracy takiego mocnego „kopa”, który zachęcił by ich do swoistej „dyskusji z autorem”. Nie będę się nad tobą szczególnie pastwił, ale mógłbym wskazać jeszcze kilka miejsc w „Zenarchii”, gdzie z chęcią postawiło by się znak zapytania – tak, by autora dopytać co rozumie pod pewnymi hasłami – lub mały wykrzyknik – kiedy treść aż woła o to by ją rozwinąć. Właśnie się teraz zastanawiam, czy to aby nie pewien twój wybieg, bo niby się czepiam i odnajduję w twojej pisaninie coś co mi nie odpowiada, jednak żeby to zrobić musiałem się najpierw oddać wnikliwej lekturze. A więc zdaje się to dobrze pasować do słów wielkiego „zenarcha” Gregory Hilla które przytaczasz, iż „Tylko zły wiatr nie porusza umysłów.”(7). Tak to zabieg dokładnie w twoim stylu :-)
Jesteśmy więc we władaniu tej wichury którą uruchomiłeś przez swoje słowa, wietrzysko przeogromne wyrywa nas z korzeni i niesie do „Nie-Polityki” z jej siedmioma zasadami, a dalej już tylko „Troska o Zenanarchię” zostaje. Jak zresztą mogłoby być inaczej skoro już daliśmy się wietrzysku porwać, to warto zadbać o to co nam po takiej zawierusze w głowach się poprzestawiało.
I nie wydaje mi się przynajmniej, aby zenarchistyczna filozofia sama podpadała pod słowa poety zen-anarchistycznego który mówi, że „Trzy czwarte filozofii to gadka ludzi starających się samych siebie przekonać do tego, że naprawdę lubią klatkę, do której ściągnięto ich podstępem.”(8). Zbyt wiele w niej przekory, zbyt wiele paradoksów, zbyt wiele buntu, tak jak i sporo łechtających obwody mózgu pytań. A czy całość stanowić może klatkę? Ja jestem raczej skłonny uznać to za jeden z wielu wytrychów, które a nóż widelec, pozwolą zamek klatki otworzyć. Tak dokładnie jeden z wielu wytrychów, a nie jakiś klucz doskonale pasujący. Skoro więc tak, bawmy się dalej w ślusarzy amatorów co próbują się samodzielnie wydostać na zewnątrz, twój wkład w tą rebeliancką robotę doceniam, liczę, że na tym nie poprzestaniesz, a ja zachęcony przez twoją bazgraninę też spróbuje jakiś wytrych wykonać. Tyle na dziś Kerry do następnego listu.
Ł. Weber
(1) Kerry W. Thornley „Zenarchia”, Warszawa 2007r., Wydawnictwo „Okultura”, s. 10
(2) Tamże s.17-18
(3) Tamże s.20-21
(4) Tamże s.47
(5) Tamże s.17
(6) Tamże s.62
(7) Tamże s.67
(8) Tamże s.90