Związki w odwrocie #16 (1/2002)
Zbyt duże upolitycznienie, utrata wiarygodności i niedostosowanie do zmieniającej się sytuacji gospodarczej to niektóre z powodów masowego odpływu członków ze związków zawodowych na świecie. Sytuacja stała się na tyle poważna, że niektórzy wróżą nawet ich zanik za kilkadziesiąt lat. Sytuacja taka zaczyna pojawiać się także w Polsce.
Międzynarodowa Organizacja Pracy ILO już w połowie lat 90., w specjalnym raporcie, alarmowała, że pozycja związków zawodowych na całym świecie jest coraz słabsza, a centrale ogarniają coraz poważniejsze kłopoty.
W ciągu ostatnich lat liczba pracowników należących do związków zmniejsza się: we Francji o 31 procent, w Niemczech o 20 procent, w Wielkiej Brytanii o 25 procent, a w Nowej Zelandii o 50 procent. W USA, w sektorze prywatnym, tylko co 10 pracownik należy do związku – donosiła ILO.
Topniejące szeregi
Jeszcze 6 lat temu, związki tworzące dziś największą branżową centralę w Niemczech, Verdi, liczyły prawie 3,5 mln członków. Obecnie jest ich o prawie 600 tys. mniej. Jedna z trzech głównych central związkowych we Francji CGT liczyła w latach 50. 2 mln członków, a obecnie jest tylko 700 tys.
Nie można wykluczyć, że za 20 – 30 lat związki, jeśli się nie zmienią, to zginą – uważa Joel Decaillon z CGT.
Związki szukały ratunku w fuzjach i tworzeniu wielkich central, co nie przyniosło jednak spodziewanych rezultatów. Wprost przeciwnie. Według raportu ILO twory, który powstawały w wyniki połączeń traciły kontakt ze swoimi członkami, trudniej było im pogodzić sprzeczne niekiedy interesy grup pracowniczych w ramach centrali.
Zdaniem Decaillona na kryzys, którego symptomy pojawiły się już kilkadziesiąt lat temu (choć pozostały niezauważone), wynika z kilku czynników. Po pierwsze centrale, które ugruntowały swoją pozycję w I połowie XX wieku były przekonane, że tak już zostanie po wsze czasy. Po drugie związki były zbyt upolitycznione. Po trzecie koncentrowały się głównie na przemyśle ciężkim, który dziś zanika i po czwarte nie potrafiły zaadaptować się do tzw. nowej gospodarki i sektora nowych technologii. Związkowcy przyznają, że przegapili zmiany w gospodarce.
Dochodzimy więc do paradoksu. Liczba pracowników rośnie, a związkowców maleje – ubolewa Decaillon.
Swój udział w osłabianiu pozycji związków zawodowych mieli również pracodawcy. W latach 90. ich lobby prowadziło szereg działań w tym kierunku. Jednym z nich było również hasło szybkiego rozszerzenia Unii Europejskiej, m.in. o Polskę, dzięki czemu zwiększyłaby się mobilność siły roboczej, co utrudniłoby przynależność związkową.
W przypadku Wielkiej Brytanii nie należy zapominać o latach 80., kiedy to ówczesna premier Margaret Thatcher wypowiedziała otwartą wojnę ruchowi związkowemu i mocno nadwerężyła jego pozycję. Na tyle, że nigdy nie powrócił do dawnej świetności.
Każdy sobie
Tradycyjnym związkom brakuje również energii i współpracy, szczególnie na poziomie europejskim. Biorąc pod uwagę przynależność większości państw do Unii Europejskiej staje się to niezbędne. O ile bowiem na poziomie krajowym udaje im się jeszcze zmobilizować, o tyle na poziomie międzynarodowym czy globalnym, w starciu z wielkimi, ponadnarodowymi koncernami nie potrafią współdziałać. Przykładów nie brakuje.
W marcu 2001 roku brytyjska sieć sklepów Marks & Spencer ogłosiła plan zamknięcia wszystkich swoich sklepów w Europie, poza Wielka Brytanią. Oznaczało to, że pracę straci prawie 3,5 ty. osób. Tylko francuskie związki zawodowe ostro zaprotestowały, a kiedy w Londynie odbyła się manifestacja przeciwko tych planom to uczestniczyli w niej głównie Francuzi.
Podobnie wyglądała sytuacja, kiedy we wrześniu ubiegłego roku, Międzynarodowa Federacja Pracowników Transportu ITF zaapelowała do dokerów z państw piętnastki, aby wstrzymali pracę i zaprotestowali przeciwko niekorzystnym przepisom o portach, przygotowanych przez władze Unii. Odzew był niewielki. Ostro zastrajkowali jedynie Grecy paraliżując port w Pireusie, Włosi i Irlandczycy ograniczyli się do wysłania delegatów na spotkanie ITF, a Holendrzy w Rotterdamie pracowali bez zakłóceń. O czym tu więc mówić!
W tej sytuacji, według Oliviera Hoedemanna, analityka z holenderskiej organizacji Corporate Europe Observatory, pracownicy przestają ufać związkom. Odchodzą i nie oczekują już, że będą dbały o ich prawa oraz pośredniczyły w negocjacjach płacowych. Zwycięża model anglosaski, gdzie pracownicy sami rozmawiają z pracodawcami o warunkach zatrudnienia i swoich zarobkach. Szczególnie jest to widoczne w nowych sektorach gospodarki m.in. telekomunikacja czy informatyka, gdzie pracownicy są dużo lepiej wykształceni, a ich sposób życia bardziej indywidualistyczny. Tym samym mają przekonanie, że sami są w stanie zadbać o swoje interesy. Natomiast w innych branżach pracodawcy coraz częściej po prostu narzucają własne warunki kontraktów, bez jakichkolwiek negocjacji ze związkami.
Krępująca tradycja
Czy związki zawodowe podzielą więc los dinozaurów? Centrale mimo podejmowanych prób ratowania się, w rzeczywistości nie bardzo wiedzą co robić. Pojawiają się luźne projekty takich działań jak np. większa regionalizacja czy dalsze łączenie niektórych konfederacji. Ich władze nie chcą jednak słyszeć o oferowaniu pracownikowi czegoś więcej niż tylko reprezentowania go w konflikcie. Sami związkowcy coraz częściej postulują bowiem wprowadzenie nowych działań dotyczących np. szkoleń czy doradzania przy wyborze kariery.
Zdaniem Roberta Taylora, jednego brytyjskich ekspertów związkowych, takie usługi są jedyną szansą central. W ten sposób mogłyby wzmacniać swój wizerunek w oczach pracowników.
Z marketingu skorzystała natomiast francuska centrala CFDT, która jest ewenementem na skalę europejską. W ciągu 10 lat zyskała 180 tys. członków. Jej działacze nie czekali bowiem na pracowników w swoich biurach, a sami wyszli do nich z ofertą. Trafili m.in. do małych firm zatrudniających kobiety.
Paradoksalnie z pomocą związkom przyszła Unia Europejska. Na wniosek Francji przyjęto dyrektywę nakazującą pracodawcom w większym stopniu niż dotychczas informowanie central o strategii i planach firmy. Na dodatek od 2008 roku każde przedsiębiorstwo zatrudniające więcej niż 50 osób będzie miało obowiązek na bieżąco informować pracowników o wszystkich planach firmy. W przypadku niektórych decyzji, dotyczących np. zwolnień, nie wystarczy tylko poinformować zatrudnionych o fakcie, ale również skonsultować to z nimi. Unijni pracodawcy, którzy tak bardzo lobbowali na rzecz osłabienia związków, są oburzeni.
Taka dyrektywa może dać siłę związkom. Mimo to należy się spodziewać, że w wielu krajach niektóre centrale ostatecznie zginą. Tylko niektóre będą potrafiły przeżyć – podsumowuje Hoedemann.
Co ciekawe, zdaniem ILO, liczba związkowców nie spada dramatycznie tylko w krajach skandynawskich i w Holandii. Przyczyna takie stanu rzeczy jest prozaiczna: działające tam federacje trzymają się z dala od polityki i koncentrują się na swojej podstawowej działalności – obronie praw pracowniczych.
Polityczna zagłada
Podobnie sytuacja wygląda w Polsce. Z największego w naszym kraju związku zawodowego NSZZ „Solidarność” w ciągu 4 lat odeszło 300 tys. osób, tak więc w ubiegłym roku jego szeregi szacowano na 900 tys. członków. Podobnie sytuacja wygląda z Ogólnopolskim Porozumieniem Związków Zawodowych. W ciągu 10 lat jego szeregi stopniały o ponad 2,5 mln członków i obecnie wynoszą 1,8 mln osób. Ryszard Łepik, wiceprzewodniczący OPZZ, przyznaje, że zjawisko obumierania związków zawodowych dotarło już także do Polski.
Przyczyn takie stanu rzeczy jest, podobnie jak na Zachodzie, kilka. Jest to zarówno zbyt mocne angażowanie się w politykę, gdzie szefowie związków przestają dbać o prawa pracowników, a zaczynają walczyć o intratne posady partyjne i rządowe, jak i pojawiające się w Polsce nowe technologie oraz brak zaufania do związków.
Warto pamiętać też o coraz większym bezrobociu, prywatyzacji i podziale dużych zakładów oraz powstawaniu małych, liczących mniej niż 10 osób, firm – dodaje Łepik. (komórkę związkową można założyć dopiero kiedy znajdzie się 10 chętnych).
Największe centrale takie jak „Solidarność” czy OPZZ tracą bowiem nie tylko członków, ale również wiarygodność. Najbardziej przekonała się o tym „S” po czterech latach wspierania nieudolnej polityki rządu Jerzego Buzka. Jak widać jednak skompromitowany lider „S” Marian Krzaklewski, nic sobie z tego nie robi. Na zjeździe związku przeprosił kolegów, że się nie udało i rządzi dalej. Z kolei szefowie OPZZ zasiadali w ławach poselskich z ramienia SLD i w dalszym ciągu, mimo ostatnich sprzeciwów wobec zmian w kodeksie pracy, są z formacją tą związani.
Kolejnym, nie tak dawnym, przykładem braku wiarygodności największych rodzimych związków był strajk w Stoczni Gdynia. Na jego czele stanęli związkowcy z nielicznego, zakładowego związku „Stoczniowiec”, podczas gdy koledzy z „S” i OPZZ odcięli się od ich protestu. Nie sprzeciwili się także wyrzuceniu z pracy szefów tego związku, mimo, że jest to niezgodne z polskim prawem. W przypadku tych pierwszych sprawa jest o tyle jasna, że Janusz Śniadek, szef gdańskiego regionu i wiceszef Komisji Krajowej, zasiada w radzie nadzorczej stoczni. Jeśli więc popiera zarząd firmy, to trudno bronić jej pracowników. Paradoksem może być również fakt, że szef pomorskiej OPZZ jest przedsiębiorcą budowlanym.
Pozostają jeszcze małe związki typu „Solidarność’80” czy „Sierpień’80” oraz organizacje zakładowe typu związków pracowników ruchu ciągłego czy inżynierów w Rafinerii Gdańskiej, ale ich siła przebicia jest niewielka i w przypadku samodzielnych działań stoją raczej na straconej pozycji.
Odchodzenie ze związków wiązać można także z niewiara pracowników w możliwość skutecznego przeciwstawienia się pracodawcy, nawet przy wsparciu związku. Sytuacja taka miała miejsce w czasie likwidacji browaru Hevelius w Gdańsku przez Grupę Żywiec, gdzie sporej części zatrudnionych bardziej zależało na nie wchodzeniu w konflikt z pracodawcą i ewentualnie z policją niż na obronie własnego miejsca pracy.
Niektóre polskie związku także próbują przeciwdziałać odpływowi członków. Zaczynają powstawać więc organizacje międzyzakładowe, skupiające pracowników kilku małych firm, zamiast zakładowych czy nawet ogólno powiatowych. OPZZ stworzyło nawet Konfederację Pracy, twór będący ogólnopolską centralą, w skład, której mogą wchodzić organizacje zakładowe liczące zaledwie 3 członków.
Od takich działań zależy przyszłość zarówno nasza, jak związków w ogóle – podsumował Łepik.
P.S. Do zainteresowania się tym tematem, szczególnie na naszym rodzimym gruncie, pchnęła mnie konieczność. Otóż w firmie, w której pracuję, mieliśmy już dosyć ciągłego lekceważenia naszych prawa przez szefów i kilka razy nosiliśmy się z zamiarem założenie związku. I tu zaczęły się dylematy: pod jakim szyldem występować! „Solidarność” i OPZZ są na tyle skompromitowane, że nie warte uwagi. Mają również jasno określone proweniencje polityczne, z którymi nie chciałbym być utożsamiany. Ale z drugiej strony są to najpotężniejsze związki. Co się zaś tyczy mniejszych organizacji takich jak np. „Solidarność’80” czy „Sierpień’80”, to w przypadku konfliktu nie można zbytnio liczyć na wystarczające wsparcie centrali, gdyż jej możliwości są niewielkie. Może by więc założyć własny związek? Tylko wtedy wsparcia, a co za tym idzie siły przebicia, nie będzie już żadnego! Wszystko pozostało więc po staremu, a konflikty w dalszym ciągu rozwiązujemy poprzez pospolite ruszenie. W niektórych przypadkach jesteśmy nawet skuteczni.
Piotr Frankowski