Lata 70-te XX wieku to już i dla mnie prehistoria. Oficjalnie cenzurować trzeba było wszystko, nawet afisze, zapraszające na tzw. kulturalne imprezy. Buntowało się niewielu, częściej przepisy starano się obejść. Najprostszym sposobem było spicie cenzora; gorzej gdy zawodowo miał odporny łeb. Wtedy szukało się znajomości, dojść do szefa lokalnej delegatury Urzędu Kontroli Prasy , Publikacji i Widowisk. Tu znów powtórka – koniak, czasem spirytus. Jeśli na dole nie czaił się tajniak – czyli jeśli „petent” nie był za bardzo podpadnięty władzy – załatwić dało się niemal wszystko.