Odzyskać media #20 (1/2004)
Nie musisz być dziennikarzem, żeby mieć wpływ na zawartość swojej ulubionej gazety. Nie potrzebne są znajomości, ani wykupywanie drogich reklam. Wystarczy wyrazić własną opinię odpowiedniej osobie w redakcji. Nie wierzysz? Skoro gazeta jest takim samym towarem jak pasta do butów, preferencje odbiorców nie mogą być ignorowane. Rzecz w tym, by zrobić odpowiednie wrażenie.
Plan, o którym mowa, dotyczy przede wszystkim lokalnej prasy. Tytuły ogólnokrajowe nie są tak uległe względem pojedynczego odbiorcy. Z racji ich zasięgu i ogromnego nakładu siłę sprawczą może mieć jedynie liczna i dobrze zorganizowana grupa. W mediach prowincjonalnych wystarczy jedna osoba, odrobina sprytu i systematyczności.
Wywieranie wpływu na prasę będzie skuteczne, jeśli zostanie przeprowadzone rozważnie. Nachalne upominanie się o drukowanie „naszych” poglądów wywoła awersję. Nikt nie lubi być pouczany, a tym bardziej do czegoś zmuszany. Taktyka musi być zupełnie inna. Tak inna, że żaden radykał jej nie zaakceptuje, ponieważ nie gwarantuje spektakularnych sukcesów. Jednym zdaniem, odzyskiwanie mediów nie polega na przymusie, czy targaniu się na „naprawdę wielkie rzeczy”. Bliżej mu do mozolnego wydłubywania brudu zza czyichś paznokci, podstępnego interweniowania w nie swoim imieniu, albo zakładania wnyków na wróbla, choć lepiej by było na sarnę. Nacisk na redakcję ma dotyczyć szczegółów związanych ze sprawami, którymi żyją twoja społeczność. Trzeba robić swoje niejako przy okazji, wybierać w tym, co opublikowane, treści konieczne do zweryfikowania. Główny cel to dbanie o to, by przy okazji opisywania lokalnych faktów nie pozwolić na przemycanie – świadome lub nie – postaw i poglądów zaprzeczających wolnemu, niezależnemu światopoglądowo i politycznie społeczeństwu obywatelskiemu.
Gdy dziennikarze twojej lokalnej gazety zbyt haniebnie wchodzą w tyłki urzędnikom wszelkiej maści, nie wyrywaj się z przekleństwami. Krzyku nikt nie będzie słuchał. Spróbuj inaczej. Może krótki list adresowany do redaktora naczelnego brzmiący dla przykładu tak: „Jestem stałym czytelnikiem Waszej gazety. Nie mam jej nic do zarzucenia z tym wyjątkiem, że od pewnego czasu odnoszę nieodparte wrażenie, iż „TYTUŁ” stał się oficjalnym organem miejskich władz. A z tego co wiem, media mają zupełnie inną misję: służyć społeczeństwu”. Jeśli konkretny dziennikarz szczególnie wyróżnia się skłonnością do wazeliniarstwa, możecie zamieścić w liście jego nazwisko. Skoro się podpisuje… A reakcja gazety? Nie ma co liczyć, że następny numer będzie pękał w szwach od skandali z urzędem w tle. Jedno jest jednak pewne: wskazany pisarczyk dowie się o liście, a skoro olśni go najważniejsza osoba w redakcji, na pewno nie pozostanie obojętny. Oczywiście nie zapomnij podpisać się jako adwokat lub przedstawiciel innego prestiżowego zawodu. Swoją opinię możesz przesłać kilka razy, pamiętając jedynie o drobnych retuszach i podpisaniu listów innymi nazwiskami. Nigdy nie stosuj anonimów, bo ich nikt nie bierze pod uwagę. Podpisz się wymyślonym imieniem i nazwiskiem, podaj nawet zmyślony adres, oczywiście wszystko do wiadomości redakcji.
Każdy lubi być chwalony. Nie możemy o tym zapominać. Naturalnie, że zło trzeba piętnować, ale, gdy pojawi się coś dobrego, nie zapomnij tego pochwalić. Tak więc jeśli w kolejnych numerach twojej ulubionej lokalnej gazety pojawi się ostry, interwencyjny tekst, obojętnie jakiego autorstwa, spiesz z gratulacjami. Kijem można zdziałać wiele – fakt, ale w marchewce też drzemie siła. „Niezmiernie cieszę się, że „TYTUŁ” trzyma fason. Niewiele jest gazet, które tak jawnie piętnują negatywne zjawiska naszego życia społecznego. Publikując artykuł pokazaliście, że duch dziennikarski w redakcji nie zanika”. Słodko? I o to chodzi. Pomyślcie tylko, jakiego animuszu dostanie autor wychwalanego artykułu, gdy przeczyta taką laurkę. No i punkty u naczelnego. Tego pana mamy już kupionego.
Opiszę jedną z przygód. Pewnego razu w tygodniku z mojego regionu ukazał się wywiad z homoseksualistą. Materiał nie był dziennikarską sensacją, lecz rzetelnym i poruszającym tekstem. Już sam fakt, że mało ekstrawagancka gazeta odważyła się na jego opublikowanie zasługuje na nagrodę. Co więcej, rozmowa mogła wydać się dosyć kontrowersyjna tradycjonalistycznej opinii publicznej, a mimo to zajęła prawię całą szpaltę gazety. Musiałem zareagować. Co zrobiłem? Wysmażyłem taki list, że żadna gazeta nie odmówiłaby sobie jego opublikowania. Było coś o solidności dziennikarskiej, odwadze redaktora naczelnego (to jemu trzeba słodzić przede wszystkim!), świetnym wyczuciu tematu i jeszcze innych drobiazgach. Nie omieszkałem w dość przewrotny sposób chwaląc, zganić jednego dziennikarza, który zamiast służyć czytelnikom, zamienił się w nieoficjalnego rzecznika tutejszego magistratu. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Misja spełniona. Tak myślałem, dopóki nie zobaczyłem, że mój list został wydrukowany. Mój i jeszcze jakiegoś prawicowego oszołoma. Czytając jego fałszywie moralizujący bełkot cieszyłem się, że nieumyślnie dałem mu odpór.
Odzyskać media. Dlaczego ich wizerunek ma być kształtowany przez anonimową masę? Niech każdy niezdrowy objaw spotka się z naszą reakcją. Chwalą władzę, choć wszyscy wiedzą, że to aferzyści? Punktujemy. Piszą zbyt pochlebnie o niechęci do obcokrajowców? Kolejna runda. Żywią się morderstwami i ludzkim nieszczęściem? Lewy prosty. Przytakują rojeniom o budowie za publiczne pieniądze Krzyża Tysiąclecia? Nokaut. Oczywiście werbalny, ze słowem „prezes” w podpisie. Taka obywatelska czujność. Dbałość o jakość otoczenia.
Wszystkie triki, o których mowa w niniejszym tekście zostały wcześniej sprawdzone. Ponadto – z racji bliższych lub dalszych znajomości – dokładnie wiem, jak zostały przyjęte przez redakcję. Zresztą znam nie tylko tę jedną, były i inne. Znam ich czułe miejsca, wiem, jakie panują w nich układy, jakie komentarze nie pozostają bez echa. To nie fantazja, ale praktyka, rzeczywistość.
Nie ma gwarancji, że walka o media powiedzie się za każdym razem. Nie ma pewności, że przedstawione mechanizmy zadziałają na twoim terenie. Zależy na ile gazeta jest niezależna, jakim typem jest właściciel i w końcu, jaki charakter ma czasopismo. Niemniej zgodnie z zasadą prawdopodobieństwa, mając na uwadze to, że nasza rzeczywistość należy do zunifikowanych i schematycznych, można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że taktyka podstępnego przejmowania zawartości gazet ma szansę się sprawdzić. Bez szumu, bez pyskówki, nie efektownie, lecz efektywnie. Zwycięstwo składa się z drobiazgów. Niebawem media będą nasze.
Nawet jeśli to wszystko zbieg okoliczności lub odosobniony przypadek, który nikogo nie przekona, niczego nie zmieni, niczego nie odzyska, pozostaje satysfakcja, że podjęliśmy wysiłek rozruszania mózgownicy będącej własnością zadufanego i pewnego siebie ciecia z formułką „redaktor naczelny” na pieczątce.
KOMÓRKA DS. SABOTAŻU MEDIALNEGO „PRESSJA”