Pisząc niespisany podręcznik: antyfaszyzm i samoobrona sąsiedzka w Atenach #39/40 (2-3/2013)
Zeszłej wiosny zostałem zaproszony, by w Atenach i Salonikach wygłosić cykl wykładów, poświęconych ruchowi Occupy! Wkrótce po powrocie do Nowego Jorku wyszło na jaw, że grecka partia neonazistowska, Złoty Świt – obecnie trzecia siła polityczna w kraju, popierana przez ponad połowę funkcjonariuszy greckiej policji – założyła coś w rodzaju przedstawicielstwa dyplomatycznego, otwierając swe biura w Montrealu, Sydney i na mym własnym podwórku, w nowojorskiej dzielnicy Queens. Dzięki szybko zorganizowanej akcji zwolennicy Złotego Świtu wkrótce utracili lokal w miejscowym Greckim Centrum Społecznym, zdążyli jednak wyłudzić od lokalnych przedsiębiorców pieniądze i odzież „dla zmagających się z kryzysem greckich rodzin.” Wróciłem więc do Aten, by uzyskać od greckich antyfaszystów więcej informacji o planach Złotego Świtu w Ameryce Północnej i omówić kwestię koordynacji wspólnych działań przeciwko neonazistom.
Jeszcze bardziej groteskowe od chuligańskich wybryków Złotego Świtu (tak w greckim parlamencie jak i poza nim) są podejmowane przez tę partię próby kreowania się na jedyną siłę, zdolną wybawić Greków z niedoli kryzysu. Neonaziści zorganizowali w kilku parkach darmową dystrybucję żywności, wzorowaną na Food not Bombs, z zastrzeżeniem, że przeznaczona jest ona „wyłącznie dla Greków”. Pomimo braku dowodów na wsparcie ze strony środowiska medycznego (greccy lekarze zbiorowo odmówili wstrzymania pomocy dla imigrantów), partia neonazistowska publicznie ogłosiła stworzenie własnego systemu pomocy medycznej, pod żenującą nazwą Lekarze na rzecz granic. Jakkolwiek we wspomnianych projektach niewiele jest treści, a ich stworzeniu przyświecały cyniczne pobudki, to efektów propagandowych nie sposób przecenić. Partia Złoty Świt stara się tworzyć wrażenie, że jej sprzeciw wobec zubożenia greckiego społeczeństwa nie sprowadza się do obwiniania imigrantów, homoseksualistów i podobnych im grup o wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na kraj; neonaziści kreują się posiadaczy faktycznej recepty na bolączki, trapiące zwykłych Greków i antidotum przeciwko wymierzonym w nich działaniom rządu, dyktowanym przez międzynarodowych wierzycieli.
Osoby, zajmujące się historią Niemiec po I wojnie światowej znajdą w strategii Złotego Świtu wiele znajomych wątków. W europejskiej historii faszyzm wyłonił się z gruzów upadłych państw i zrujnowanych przez kryzys gospodarek, mobilizując społeczne lęki, oferując wyidealizowaną tożsamość narodową jako lek na wstyd i poczucie klęski. To, co mniej oczywiste, to fakt, że Złoty Świt wpisuje się w ten schemat, naśladując działania ugrupowań z przeciwnego spectrum sceny politycznej, rozpoczęte w zimie 2008 roku, po zamordowaniu przez policję 15-letniego Alexandrosa Grigolopoulosa i fali zamieszek, jakie potem nastąpiły.
„Pierwszego dnia powstania rozbiliśmy posterunki policji” – powiedział mi ostatniej wiosny anarchista z Salonik. „Drugiego, rozbiliśmy banki. Trzeciego nie zostało już nic do rozbicia i uświadomiliśmy sobie nagle, że tak naprawdę nie wiemy, co dalej.” Zapanowała powszechna frustracja. Okupacje budynków akademickich i urzędów publicznych, jakie rozpoczęły się podczas powstania, utorowały drogę tak zwanym Zebraniom Ludowym, jakie zaczęto organizować w prawie siedemdziesięciu dzielnicach na terenie Aten. W ponad połowie z nich wciąż się one odbywają, gromadząc dość niezwykły przekrój uczestników. Anarchiści, robotnicy, a nawet pracownicy lokalnego samorządu i właściciele sklepów współpracują ze sobą wbrew podziałom politycznym na rzecz zaspokojenia potrzeb lokalnych społeczności, dystrybucji dostępnych środków i organizowania codziennej walki – tak przeciwko kryzysowi jak i pełzającemu faszyzmowi.
Podobną strategię opisał już w roku 1958 roku Colin Ward w krótkim artykule na łamach brytyjskiego czasopisma anarchistycznego Freedom, zatytułowanym Pisząc niespisany podręcznik: „Wybór pomiędzy rozwiązaniami wolnościowymi a autorytarnymi ma miejsce każdego dnia i w każdy możliwy sposób, i zakres, w jakim z braku wyobraźni lub inicjatywy zgadzamy się na autorytarne rozwiązania małych, codziennych problemów określa, w jakim stopniu stajemy się bezsilnymi ofiarami podobnych rozwiązań w sprawach wielkich.” Gdy w ramach kolejnej porcji „środków antykryzysowych” rząd wprowadził nowy – i dla wielu niemożliwy do zapłacenia – podatek od nieruchomości, zawarty w cenie energii elektrycznej, wielu Greków zostało nagle pozbawionych prądu. Zebrania Ludowe zaczęły tworzyć listy gospodarstw domowych, pozbawionych zasilania, oceniać, które z nich najbardziej potrzebują pomocy (z powodu zaawansowanego wieku mieszkańców czy obecności dzieci) a następnie wysyłać wykwalifikowanych elektryków, nielegalnie podłączających domy z powrotem do sieci.
W chłodny, kwietniowy wieczór w dzielnicy Peristeri uczestnicy zebrania omawiali modele lokalnej ekonomii, oparte na walutach alternatywnych i bezpieniężne systemy wymiany w postaci banków czasu. Przy drinkach, jakie piliśmy po moim wykładzie, lokalni anarchiści – znani na całym świecie z odwagi w ulicznych starciach z policją – pytali mnie o programy Rolnictwa Wspieranego Lokalnie (Community Supported Agriculture, CSA), uznawane w Ameryce Północnej za wymysł liberałów, mający mało wspólnego ze społecznym radykalizmem. W greckich realiach podobny system, oparty o bezpośrednie relacje konsumentów z rolnikami, oznacza jawny sprzeciw wobec polityki Międzynarodowego Funduszu Walutowego, grożącego stale wstrzymaniem importu żywności w celu wymuszenia na Grecji kolejnych cięć w wydatkach socjalnych.
Podczas tych kilku dni, spędzonych w Atenach, zostałem też zaproszony na antyfaszystowski marsz, organizowany przez Zebrania Ludowe z południowych Aten. Oznaczał on, że zebrania ludowe rozpoczynają bezpośrednią konfrontację ze Złotym Świtem, podejmując się zadania, którego rząd nie chce lub nie potrafi spełnić. Okrzyk „Jeśli nie stawimy oporu w każdej dzielnicy, wkrótce będą one naszymi więzieniami” odbijał się od ścian mijanych budynków. Jak oceniłem, w marszu wzięło udział około tysiąca osób, które zgromadziły się pod centrum handlowym przylegającym do stacji metra Dafni, by przez kilka sąsiednich dzielnic przejść do dawnej bazy wojskowej, okupowanej przez okolicznych mieszkańców i nazwanej Asyrmatos – co po grecku oznacza „telegraf”. Nazwa ta wzięła się od licznych anten, sterczących na dachu budynku, zamienionego w komunalny ogród i warzywniak.
W pobliskiej dzielnicy Aghios Dimitrios, skąd pochodziła większość uczestników marszu, Zebranie Ludowe zwoływane jest raz w tygodniu w teatralnych wnętrzach budynku lokalnego samorządu. Z zewnątrz wygląda to dość niegroźnie, sprawiając wrażenie, iż zebrania odbywają się za zgodą lokalnych władz. Byłem więc zdziwiony, gdy dowiedziałem się, że każde z nich jest w zasadzie mini-okupacją; jego uczestnicy po prostu wchodzą do gmachu i zajmują salę, bez jakiegokolwiek oporu ze strony urzędników czy policji. „W roku 2008 (podczas powstania) zajęliśmy gmach na cały miesiąc – powiedział mi jeden z obradujących – więc jak sądzę dwie godziny na tydzień to dla nich i tak niewiele.”
Najstarsze z ateńskich Zebrań Ludowych odbywa się w dzielnicy Petralona, znanej z niedawnego morderstwa, dokonanego przez faszystów na imigrancie z Pakistanu. Gdy byłem tam zeszłej wiosny, otwierano właśnie kuchnię i kawiarnię, mające służyć rozpowszechnianiu wiedzy o zdrowym żywieniu i produkcji żywności, odbywały się również liczne spotkania, poświęcone higienie zdrowotnej i psychicznej, inspirowane podobnymi wydarzeniami, organizowanymi przez meksykańskich Zapatystów. Dziś w Petralona funkcjonują przychodnie: internistyczna, stomatologiczna i okulistyczna, prowadzone we współpracy z zebraniami z innych dzielnic, w oparciu o bezpieniężną pomoc wzajemną.
Gdy marsz przechodził przez handlowe pasaże i wąskie, boczne uliczki, jego charakter zmieniał się z cichej walki o przetrwanie w otwartą demonstrację siły. Liczne akcje na trasie skupiały uwagę przechodniów. W otwarte okna autobusów i mijanych sklepów wrzucano garście ulotek. Dwie młode kobiety w kominiarkach wybiegały co jakiś czas z tłumu, by namalować na kolejnym murze szablon z wizerunkiem zaciskającego pięść chłopca i napisem „Synowie Adolfa poczują czerwono-czarną pięść.” W powietrzu unosił się zapach farby w spray’u, gdy kolejne szablony pojawiały się na murach i ścianach autobusów jak również na nowym, ulubionym celu ulicznych protestów – lombardach, skupujących biżuterię od zrujnowanych przez kryzys Greków. Ich właściciele nazywani są mavragoriters – podczas nazistowskiej okupacji określano tym mianem kolaborantów. „To byli Grecy zaprzyjaźnieni lub współpracujący z nazistami, korzystający z nędzy i głodu, jaki panował w kraju – wyjaśnia mi młoda dziewczyna, która nie chce podawać imienia – dochodziło do tego, że skupowali domy za dwie butelki oliwy czy worek ryżu”.
Podtekst jej wypowiedzi pozwala mi określić to, co jest duszą Zebrań Ludowych: godność. Ta sama osoba zwróciła później moją uwagę na odezwę, zamieszczoną na ateńskich Indymediach przez anarchistów. Rozprawiają się w niej oni z neoliberalnym hasłem, powtarzanym w całym kraju i etyką mavragoriters – „Nie mieć zajęcia to wstyd.” Ruch Zebrań Ludowych wydaje się używać dokładnie odwrotnej logiki – „Wstydzić się to nie zajęcie.” Przetrwać tylko po to, by paść ofiarą zagranicznej okupacji bądź domorosłego faszyzmu – to dla nich żadne rozwiązanie.
Joshua Stephens
Tekst pochodzi z portalu: truth-out.org
Tłum: Wila
Joshua Stephens jest członkiem Institute of Anarchist Studies i przez ostatnie dwie dekady angażował się w ruch antykapitalistyczny, pracownicze kooperatywy i międzynarodową solidarność. Obecnie jego swe działania dzieli pomiędzy północno-wschodnie Stany Zjednoczona a różne regiony basenu Morza Śródziemnego.