Zarys koncepcji radykalnego subsydiaryzmu #27 (2/2008)
Aidas Feliksas Palubinskas, jeden z liderów litewskiego Ruchu Liberałów, ukuł na potrzeby jednego ze swoich esejów pojęcie „radykalny subsydiaryzm”. Jego definicja jest niezwykle prosta: otóż jedyną drogą ku usprawnieniu funkcjonowania współczesnego państwa jest przekazanie maksymalnej liczby uprawnień władzy centralnej na szczebel lokalny, usamodzielnienie się finansowe, polityczne, administracyjne już nie tylko samorządów regionalnych – lecz także gmin, bowiem tylko taki system może zapewnić prawdziwą kontrolę społeczeństwa nad organami władzy. Także dla mnie jest to bliska koncepcja, jednak dla potrzeb niniejszego opracowania oraz ze względu na tradycję, którą zapoczątkowaliśmy w roku 2002 na łamach pierwszego anarchistyczno-regionalistycznego pisma „W paszczu”, radykalny subsydiaryzm będę nazywał anarchoregionalizmem.
Jestem krytykiem państwa nie dlatego, że chcę być radykalnym rewolucjonistą, wodzem kolejnej ludowej rewolty, tylko z pobudek czysto praktycznych: wiem bowiem z autopsji, iż obecny model państwa nie działa. Rosnące w progresji arytmetycznej podatki nie kompensują już wydatków rządowych, rosnących w progresji geometrycznej. Notoryczny kryzys budżetu centralnego rodzi notoryczny kryzys budżetów lokalnych, zależnych niemal w całości od rządu. Rząd nie radzi sobie z przestępczością, pomimo sprawowania od setek lat monopolu na usługi policyjne i sądowe. Transport publiczny od dziesiątków lat boryka się z problemami natury finansowej. Rząd nie radzi sobie z korkami na ulicach, które w 99% należą do rządu (centralnego lub lokalnego). W dziedzinach opieki zdrowotnej, socjalnej, ochrony środowiska i oświacie – porażka rządu jest najbardziej widoczna, bowiem dotyka praktycznie każdego. Niestety, jedyną receptą rządu na leczenie wszystkich tych dolegliwości jest rozpaczliwe wołanie o większą kontrolę, większe pełnomocnictwa i więcej, więcej, więcej pieniędzy. Tak więc, jestem anarchistą z pobudek czysto praktycznych i pragmatycznych – chcę mieć więcej pieniędzy i jeśli już muszę komuś oddawać część swoich ciężko zarobionych groszy w zamian za ochronę czy inne usługi, chcę by świadczono mi w zamian usługi najwyższej jakości, zaś moja forsa byłaby wykorzystywana jak najbardziej efektywnie oraz pod moją bezpośrednią kontrolą.
Nie jestem rewolucjonistą, nie postuluję zniesienia państwa od zaraz. Jestem za jego ewolucją, stopniowym przejściem ku innym, bardziej efektywnym modelom zarządzania. W międzyczasie władza państwowa musi być ograniczona do jak najmniejszych rozmiarów, a ludzie powinni być wobec niej zawsze czujni, aby nigdy nie dopuścić, by przekroczyła wyznaczone jej granice.
Wolny rynek i regionalizacja
Od czasów Wielkiej Francuskiej Rewolucji coraz to kolejne pokolenie naprawiaczy świata wciąga na swoje sztandary hasło „wolności, równości i braterstwa”, nie zauważając oczywistej sprzeczności pomiędzy wolnością a równością. Od ponad 200 lat jesteśmy świadkami konfliktu pomiędzy wolnościowcami (zwolennikami wolności kosztem równości) i egalitarystami (zwolennikami równości kosztem wolności; tak a propos – w większości przypadków egalitaryzm i etatyzm się dopełniają). Dla mnie anarchoregionalista jest niewątpliwie wolnościowcem i nie jest egalitarystą. Jedyną „równością”, za jaką się opowiada, jest równe prawo każdego człowieka do posiadania własnej osoby, do własności niewykorzystywanych surowców, które „zasiedział” i do własności dóbr, jakie otrzymał w drodze dobrowolnej wymiany lub darowizny. Jednym słowem anarchoregionalista uznaje prawo własności i prawo inicjatywy prywatnej oraz opowiada się za wolnymi porozumieniami. Zresztą, wagę inicjatywy prywatnej i wolnego porozumienia w stosunkach społecznych (jako podstawy wolności) podkreślał już w wieku XIX anarchista socjalny Piotr Kropotkin pisząc: „Wszędzie państwo abdykuje, zrzeka się swych „świętych” obowiązków, przekazując je inicjatywie prywatnej. Na wszelkich polach życia społecznego swobodne porozumienie wdziera się w dziedzinę państwa”.
Z drugiej strony jednak państwo jest w dniu dzisiejszym niemożliwym do zanegowania faktem naszej rzeczywistości. W procesie historycznym ludzkość wybrała tę, a nie inną formę organizacji społeczeństwa. Cała władza państwowa niewątpliwie pochodzi z zawłaszczenia przez państwo władzy, uprawnień społeczeństwa. Im więcej bowiem państwa, tym mniej samoorganizacji społecznej. Dzisiejszy system państwowej organizacji społeczeństwa nie da się przecież w jednej chwili zamienić na system wolnościowy. Właśnie dlatego postuluję na wstępie wolnościowych przeobrażeń społeczeństwa, przyjęcie zamiast rewolucyjnej, libertariańskiej koncepcji organizacji społeczeństwa (na zasadzie luźnej sieci firm, świadczących usługi policyjne, towarzystw ubezpieczeniowych i działających dla zysku ciał arbitrażowych, używających wspólnego kodeksu prawnego), czy równie radykalnej koncepcji syndykalistów, zapowiadających natychmiastową rewolucyjną organizację społeczeństwa na bazie związków zawodowych, które są niezwykle trudne, a zazwyczaj wręcz niemożliwe do zrealizowania. Moją propozycją jest system mieszany – wolny rynek z udziałem samorządów terytorialnych i związków zawodowych (sensu largo – samorządów zawodowych), które z biegiem czasu utraciłyby charakter organizacji przymusowych na rzecz dobrowolności uczestnictwa. Zresztą sam anarchistyczny guru, Murray Bookchin twierdził, iż dziś „nowa polityka” musi być instytucjonalnie ustrukturowana wokół odzyskania władzy przez gminy (municipalities). Właśnie taki system nazywam radykalnym subsydiaryzmem albo anarchoregionalizmem.
W okresie transformacji systemowej – przejścia od społeczeństwa państwowego ku społeczeństwu bezpaństwowemu – samorządy terytorialne i ich związki („państwa”) musiałyby przejąć część funkcji państwowych (przede wszystkim funkcję kontrolującą w zakresie ekologii, oświaty, opieki medycznej, ubezpieczeń społecznych oraz funkcję inwestycyjną w zakresie większych projektów publicznych – np. budowę infrastruktury czy obiektów użyteczności publicznej), których natychmiastowa prywatyzacja mogłaby doprowadzić do naruszenia interesów wielu osób. Jednocześnie nastąpiłby wzrost znaczenia samorządów zawodowych (mam na myśli nie tylko związki zawodowe, lecz także organizacje społeczne, związki pracodawców, konsumentów, osób samozatrudniających się; szczególnie w zakresie kontroli i rozwiązywania sporów).
Cztery zasady
Koncepcja anarchoregionalizmu, którą proponuję, nie aspiruje do opisania przyszłego modelu świata ze wszystkimi szczegółami, wręcz przeciwnie – celem jej jest jedynie przedstawienie ramowej konstrukcji utopii. Anarchoregionalizm nie jest spójnym tworem, tylko zestawem ram, które ludzie oraz ich wspólnoty mają dopiero wypełnić treścią. Anarchoregionalizm jest więc bliski koncepcji Roberta Nozicka, według którego utopia – to nie jedna wspólnota dobra dla wszystkich, tylko luźna federacja różnych wspólnot, gdzie ludzie mogą się odnaleźć, które mogą bez przeszkód opuszczać (lub do jakichch mogą bezproblemowo dołączać). I które nie narzucają nikomu swojej wizji świata z wykorzystaniem środków przemocy lub przymusu. W gruncie rzeczy w anarchoregionalistycznej rzeczywistości jest więc miejsce i na komunistyczne komuny i na anarchistyczne syndykaty i na wolnorynkowe enklawy libertarian. Nie ukrywam, że osobiście uważam model wolnorynkowy za bliższy mi.
W gruncie rzeczy koncepcja sprowadza się do wcielenia w życie czterech zasad:
1. prywatyzacja funkcji władzy państwowej w oparciu o poszanowanie własności prywatnej i zasad wolnego rynku. Anarchoregionalistyczna koncepcja opiera się o generalny zakaz etatystycznego regulowania kwestii, które mogą być uregulowane w drodze dobrowolnej umowy/porozumienia stron (lasser faire); postuluję wszelką możliwą działalność rządu oddać w ręce podmiotów (osób prywatnych i ich związków, przedsiębiorców, przedsiębiorstw i organizacji non profit) działających dobrowolnie. Zarazem, mówiąc o prywatyzacji nie mam na myśli prywatyzacji sensu stricte, tylko uspołecznienie, przekazanie funkcji władzy państwowej w ręce podmiotów prywatnych, którymi mogą być tak spółki handlowe, prywatni przedsiębiorcy, jak i organizacje społeczne, związki zawodowe, squoty, syndykaty, komuny, kibuce i inne zrzeszenia, w zależności od tego, jaka z tych (lub innych) form organizacyjnych będzie bardziej odpowiednia, efektywna lub odpowiadająca oczekiwaniom społecznym oraz oczekiwaniom osób, powołujących ją do życia.
2. podwójne partnerstwo, czyli de facto rozwinięcie klasycznej zasady syndykalistycznej – „Samorządy terytorialne rządzą, samorządy zawodowe kontrolują, samorządy zawodowe rządzą, samorządy terytorialne kontrolują”, ergo współpraca i kontrola wzajemna – pionowa (czyli partnerstwo/współpraca pomiędzy jednostkami samorządu terytorialnego: gminy łączą sie w federacje gmin (regiony), w celu realizacji (a przede wszystkim koordynacji i finansowania) projektów niemożliwych do zrealizowania siłami jednej gminy, regiony – w federacje regionów („państwa”), podobnie jednostki związków zawodowych, konsumentów, pracodawców itp. łączyłyby się w większe lub mniejsze organizacje pionowe) i pozioma (czyli partnerstwo/współpraca pomiędzy „aktorami regionalnymi” – podmiotami prywatnymi i publicznymi, partnerami społecznymi i przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego, pomiędzy samorządami zawodowymi różnych branż, samorządami terytorialnymi i zawodowymi tej samej gminy lub regionu); de facto mówimy więc o przekazaniu funkcji państwowych, niezbyt nadających się do sprywatyzowania/uspołecznienia – na najniższy możliwy poziom samorządnej organizacji terytorialnej oraz o wzajemnej („krzyżowej”) kontroli działań samorządów terytorialnych, zawodowych czy innych podmiotów publicznych i prywatnych;
3. demokracja uczestnicząca, która w największym skrócie oznacza rozwinięcie, wyższy stopień demokracji przedstawicielskiej – faktyczną kontrolę osób, mieszkających na określonym terytorium, nad organami sprawującymi tam władzę (kontrolę sprawowaną przez dobrze znane instrumenty demokracji przedstawicielskiej (wybieralne jednoosobowe organy władzy, rady i parlamenty) oraz kilka nowych instrumentów politycznych, z których najważniejszymi są:
a. wspólnoty mieszkańców – niezależne i samorządne organizacje, zapewniające bezpośredni udział mieszkańców – poprzez wspólne omawianie i rozwiązywanie kwestii, dialog społeczny, pracę wspólnotową (tak w skali ulicy, jak i w skali gminy, regionu czy miasta), w tym także (a może – przede wszystkim) formowanie lokalnego budżetu (budżet partycypacyjny, czyli budżet, w którym o podziale środków i lokalnych inwestycjach decydują wyłącznie mieszkańcy danego terytorium, podczas okresowych zgromadzeń dzielnicowych i tematycznych układając listę ważniejszych i mniej ważnych zadań dla samorządu lokalnego, decydują o kolejności finansowania konkretnych inwestycji, realizacji imprez publicznych i projektów. Projekty zgłaszane przez różne stowarzyszenia, grupy nieformalne i jednostki finansowane są proporcjonalnie do poparcia, jakie uzyskały podczas głosowań, a także zależnie od liczby osób, zainteresowanych udziałem w ich realizacji);
b. powszechna wybieralność urzędników lokalnych – nie tylko organy przedstawicielskie, ale większość urzędników lokalnych, w tym także sędziowie, kierownicy policji, prokuratorzy, powinni być wybierani i bezpośrednio odpowiedzialni przed mieszkańcami wspólnoty, delegaci wspólnot mieszkańców kontrolują na bieżąco pracę administracji; delegaci i urzędnicy, którzy przestali być lojalni wobec społeczności lokalnych tracą swój mandat i prawo do pełnienia sprawowanych przez siebie funkcji;
c. współdecydowanie – poddawanie pod osąd mieszkańców jak największej ilości podejmowanych przez władze lokalne decyzji (vide: referenda, plebiscyty lokalne, ludowa inicjatywa ustawodawcza, veto ludowe, sondaże opinii mieszkańców itp.).
Miasta, gminy i regiony, bazujące na zasadach demokracji uczestniczącej ustalają swą politykę poprzez głosowania na powszechnych zgromadzeniach mieszkańców, szanują autonomię jednostek i dają każdemu dostęp do spraw publicznych. Radni i administracja realizują wytyczne społeczności lokalnej. O zasadach polityki fiskalnej (tryb pobierania lub nie pobierania podatków, ich wysokość i przeznaczenie) decyduje samodzielnie każde miasto i gmina głosami swych mieszkańców.
4) neutralność prawa, termin wprowadzony (przynajmniej do polskiej myśli wolnościowej) przez Janego Waluszko, znany zaś jako koncepcja prawno-polityczna amerykańskim libertarianom już od kilkunastu dziesięcioleci („Nie można zmuszać kogokolwiek do wyznawania jakiejś koncepcji moralności. Celem prawa nie jest czynienie ludzi dobrymi, szlachetnymi, moralnymi, czystymi, czy sprawiedliwymi. Nawet jeśli egzekwowanie tak rozumianego prawa byłoby możliwe w praktyce – a wydaje się to wątpliwe – to w sprawach moralności każdy musi decydować sam. Celem prawa jest jedynie umożliwienie legalnego stosowania siły dla ochrony ludzi przed użyciem siły i naruszeniem ich nietykalności i własności” – pisał M. Rothbard w książce „O nową wolność. Manifest libertariański”). Ta zasada, wcielona w życie w niektórych hrabstwach USA, sprowadza się do zasady nieingerowania struktur władzy do kwestii moralnych i etycznych (kwestie aborcji, pornografii, prostytucji, gier hazardowych, zawarcia małżeństwa, rozwodów, eutanazji, narkotyków itp. – powinny być rozwiązywane na podstawie wzajemnych uzgodnień pomiędzy osobami zainteresowanymi w oparciu o ich własne moralne i etyczne standardy, zaś w razie niemożliwości porozumienia – przez sądy. Przepisy prawne powinny być możliwie najbardziej przejrzyście formułowane, zaś w przypadkach, gdy istnieje możliwość zrezygnowania z dodatkowych regulacji prawnych na rzecz lokalnej tradycji i prawa zwyczajowego – takiej rezygnacji należy dokonać niezwłocznie, stosunki społeczne powinny się regulować nie prawem stanowionym przez władze, tylko w drodze umów wzajemnych i praktyki odpowiednich organów sądowniczych i kontrolujących (common law). Dzisiejsza nieefektywność wymiaru sprawiedliwości wiąże się często z nadmierną liczbą przestępstw „dekretowych” (czyli takich, które zostały zadekretowane przez państwo, ale w ocenie społecznej albo nie są naganne, albo są uważane za mało szkodliwe), dlatego nawet częściowa depenalizacja tych czynów, doprowadziłaby do wzrostu wydajności organów praworządności).
Niewątpliwie dyskusja na temat prawnych podstaw anarchoregionalizmu łączy się organicznie z kilkoma dodatkowymi subkryteriami:
Primo, prawo do posiadania broni i skutecznej samoobrony, bowiem jeśli każdy ma prawo do dysponowania swoją osobą i własnością, to każdy ma również prawo do użycia siły w obronie własnej (lub swojej własności). Nawet Ojcowie Założyciele USA zdawali sobie sprawę, że jedynie uzbrojony lud jest w stanie stawić skuteczny opór próbom zawłaszczenia władzy publicznej przez poszczególne jednostki lub grupy nacisku, ograniczające prawa obywatelskich.
Secundo, reforma organów praworządności i wymiaru sprawiedliwości. W miarę jak policja rządowa i sadownictwo państwowe stają się coraz mniej skuteczne, konsumenci coraz częściej korzystają z usług prywatnych. Istnieją już prywatni strażnicy, prywatni detektywi, prywatne systemy monitoringu telewizyjnego oraz alarmy antywłamaniowe, prywatni mediatorzy i arbitrzy – tak więc nie ma powodu twierdzić, iż rząd ma naturalny monopol na usługi ochroniarskie (policyjne) czy mądrość sędziowską. Natomiast wszystkie dane świadczą o nieskuteczności obecnego państwowego monopolu sądowego. Zresztą, obok prywatnych agencji ochroniarskich, wyspecjalizowanych działów policyjnych poszczególnych firm lub branż, prywatnych ciał arbitrażowych, istniałaby też samorządowe policja i sądownictwo, zapewniające niezbędne minimum usług policyjnych i sądowych a pozostające pod bezpośrednią kontrolą obywateli.
Post scriptum
Dziś jesteśmy świadkami tworzenia się i odradzania idei decentralizacji. Możemy zaobserwować odradzanie się ruchów regionalnych i społeczeństw lokalnych, rozwój prywatnego arbitrażu, prywatyzację usług – do niedawna będących w monopolistycznym władaniu struktur państwowych, narodziny instrumentów demokracji uczestniczącej. Jesteśmy świadkami powolnej, acz nieuchronnej realizacji idei anarchoregionalistycznej. Dalsza decentralizacja pozwoli na wytworzenie wielu różnych modeli stanowienia i egzekwowania prawa, kontroli urzędów i urzędników, form własności. Niektóre z nich na pewno będą bliskie przytoczonej przeze mnie koncepcji, inne – bardzo od niej dalekie. Regionalizm jest w gruncie rzeczy najmniej wymagającym nurtem myśli społecznej. By zostać regionalistą – wystarczy jedynie poczucie więzi z miejscem, w którym się mieszka, z jego mieszkańcami (niezależnie od narodowości) oraz chęć pracy na jego rzecz. Zapewne nie ma też nasz anarchoregionalizm, przypominający nozickowskie państwo minimalne, takiej siły oddziaływania na młode umysły jak anarchizm rewolucyjny, wojujący antyglobalizm i inne zadymiarstwo – w imię „lepszego świata”, które jest o wiele ciekawszym zajęciem, niż żmudna „praca u podstaw” (tworzenie i wzmacnianie wspólnot lokalnych, systemów LETS, przygotowywanie i uczestniczenie w wyborach, ciągła praca z ludźmi, przełamywanie ich niechęci, oporu i bierności). Jednak jedynie praca u podstaw (jakkolwiek górnolotnie to stwierdzenie brzmi) oraz zrozumienie dla ludzkich potrzeb jest kluczem do naszego przyszłego politycznego sukcesu.
Alexander de Ville