Nigdzie nie spotkasz władzy, czyli o tym, jak spotkałem Roberta #44 (2/2015)
Tak wiem, obiecałem, zobowiązałem się, toteż nie można się wycofać. Na moje szczęście nie podpisałem żadnego cyrografu, nie było umowy, gdzie to – co najważniejsze, jest małą czcionką. Zostawiono mi też całkowicie wolną rękę odnośnie do formy. Ponieważ więc nie mam ochoty narażać się redaktorowi, którego już i tak tyle razy naciągałem na przedłużanie dedlajnów, pozwolę sobie zachować przynajmniej tyle, że zaszaleję, jeśli chodzi o formę. Miała to być recenzja wyboru esejów i publicystyki Roberta Antona Wilsona Nigdzie nie napotkasz władzy, i będzie – tyle, że nie do końca.
Z Robertem poznałem się zupełnie przypadkowo. Właściwie to dostałem na Roberta zlecenie, a dokładnie zlecenie na „bezgotówkowy zakup” w pewnej sieci księgarni Oka w piramidzie, czyli pierwszego tomu trylogii Illuminatus!, napisanej wspólnie z Robertem Shea. To miała być taka przysługa i prezent dla znajomego, który sam nie miał skrupułów do zapoznania się z urokami ekspropriacji, mimo dobrych rad, motywowania ideologicznego oraz rozwikłania wszelkich technicznych niuansów owego zajęcia. Jak sobie radzić z bezgotówkowymi zakupami – pisałem już w jednym z numerów Innego Świata. O ile mnie pamięć nie myli, książki wówczas nie można było zdobyć, mimo, iż było to jej drugie wydanie. Los jednak pozwolił już nie na „zlecenie”, ale z ciekawości dał mi złapać książkę przy innej okazji. Wtedy jak cios obuchem człowieka zamroczyło i obudził się w świecie doprawdy wielowarstwowej, wciągającej opowieści. Nie byłem jedynym, na kogo tak mocno podziałała fantazja, erudycja i świat Wilsona, niezmordowanego propagatora dyskordianizmu, dzięki któremu ta współczesna religia trafiła pod strzechy. Pamiętam nawet taką ulotkę, wydaną przez warszawskich anarchistów z okazji święta 1. maja, w całości przenikniętą duchem Eris, bogini chaosu, jej treść można odnaleźć w jednym z archiwalnych numerów pisma Mać Pariadka. Poetyka buntu, ujęta w tym specyficznym języku dyskordianizmu – którym Robert Anton Wilson (RAW) posługiwał się ze swadą – zawsze odrobina specyficznego humoru, ale i bolesnych, jak szpilka wbita w palec, ukłuć we władzę i autorytety. Tak trzeba przyznać, że pisanie ulotki na podstawie kultu Eris, złotego jabłka i fascynacji prawem piątki, a wszystko to po to, by wezwać do 1-majowego protestu – cudowny surrealizm. Znam nawet takich, których owa ulotka nieco oburzyła, ale czy nie bardziej surrealistyczna jest grupa uczniów, studentów i niepracujących aktywistów, na święcie z okazji święta pracy, upominająca się o prawa pracownicze i kultywująca kult robotników żywcem wyjętych, jeśli nie z powieści Zoli, to przynajmniej z obrazków starych kronik filmowych lub zdjęć hiszpańskich towarzyszy na ulicach Barcelony w 1936 roku. Absurd i surrealizm towarzyszy nam nie tylko, gdy dostrzegamy oko w piramidzie na banknocie dolarowym, czy gdy oddajemy się nowo stworzonym rytuałom, ośmieszającym raczej wszystkie religie, niż tworzącym podwaliny dla tej naszej, stworzonej na cześć Eris. Czy nie lepiej napisać manifest pod wpływem autentycznej fascynacji pewną nowoodkrytą filozofią? Czy dopasowywać się do schematu pasującego do czaro-czerwonych sztandarów?
Zostawmy pytania na boku, przypomnijmy sobie lepiej, jak dalej wyglądała znajomość z Robertem. Nie samym źródłem chaosu zarażał RAW, w końcu był tylko jednym z wielu jego propagatorów, kolejnym papieżem obok wielu innych, tak jak każdy i każda z nas. Nie dając sobie monopolu na prawdę i odrzucając fascynacje autorytetem, zachowując sceptycyzm, nawet wobec wyznaczników racjonalnej nauki. Robert pokazywał różne drogi w myśleniu, filozofowaniu, spojrzeniu na tzw. rzeczywistość, czy – by nie ciągnąć tego zdania w nieskończoność – spojrzeń na życie. Jak oddany neofita starałem się zapoznać i chłonąć każde jego zdanie i łapać szybko za kolejne książki, ukazujące się w zrozumiałym dla mnie języku. Chłonięcie słów w przypadku tego, co dawał RAW nie może oznaczać bezmyślnego akceptowania, uczniowskiego podporządkowania słowom mistrza. Choć czasem wydawało mi się, iż wśród zafascynowanych i twórczością Wilsona i ważnym w tej twórczości dyskordianizmem, znaleźć można takich ślepych wyznawców. To jednak prawdziwa zniewaga, doprowadzić udany żart do takiego momentu, że jego ciągłe powtarzanie nikogo już nie śmieszy, a jedynie powoduje odruch wymiotny. Tak wiem, 23 jest wszędzie, a jak wiadomo 2 i 3 daje 5, więc ponownie objawia się nam prawo piątki, za wszystkim stoją Iluminaci i zasadniczo Heil Eris, brachu. Neofici, jak pryszczaci studenci filozofii, którzy właśnie przeczytali Kapitał Marksa, i muszą nam koniecznie uświadomić, iż nie jesteśmy klasą dla siebie oraz nie mamy wpływu na środki produkcji, a przecież nasz potencjał materializuje się… Nie po stokroć nie! Wulgarny dyskordianizm jest tak samo nieznośny, jak wulgarny marksizm! Przedawkowanie słów RAW nie prowadzi do ich lepszego zrozumienia, a jedynie do ich bełkotliwego powtarzania, bez ładu i celu.
Czy wydany właśnie wybór esejów i publicystyki będzie prezentem dla bezmyślnych neofitów, czy jednak upominkiem dla tych, którzy chcą poznać myśl nieoswojoną pomagającą przecierać własne filozoficzne ścieżki? Na to ani wydawca, ani skromny recenzent nie mają wpływu. Bez względu na wysiłki tłumacza, redakcyjną pracę przy doborze tekstów, głupcy i tak znajdą w nich tylko blade odbicie, jakie nie pozwoli wyzbyć się im własnej głupoty. A dla pozostałych zawsze znajdzie się to jedno czy dwa zdania, które ponownie uderzą w człowieka, niczym obuch w głowę. Wilson ma w sobie właśnie tę niespotykaną umiejętność, by dzięki własnemu otwartemu umysłowi zarażać innych ową otwartością, czasem za pomocą specyficznego poczucia humoru, a czasem ot, tak – na poważnie – od niechcenia ujmując w jednym zdaniu to, nad czym inni rozpisują się w grubych tomach. Nie, nie będzie cytatów, niech każdy szuka i błądzi na własną odpowiedzialność. Kto wie, może zgubi się w odmętach chaosu i pozostanie na zawsze w kącie sali w towarzystwie Eris. A może właśnie dzięki temu zbiorowi tekstów uda się postrzec, że RAW współtworzył bardzo ciekawe i różnorodne środowisko kontrkulturowe. Nie wszystkie elementy owej kontrkulturowej mozaiki warte są tego, by poświęcać im specjalną uwagę, z innych jej elementów warto czerpać naukę inne po krytycznym przeanalizowaniu mogłyby i dziś nieść ze sobą spory potencjał. Czy i co wyniknie z kolejnego spotkania z Robertem? To zawsze pozostaje cudowną tajemnicą.
Stanisław Krastowicz
Wilson R. A., Nigdzie nie napotkasz władzy. Wybór esejów i publicystyki, Kraków – Mielec – Poznań 2015.