Jeśli nie będę mógł grać w piłkę, to nie będzie moja rewolucja #18 (1/2003)
Żyjąc w świecie, w którym każde pojęcie ma wiele znaczeń, a każda narracja pretenduje do miana równoważnej i przynajmniej tak samo właściwej jak inne, otóż poruszając się w takiej rzeczywistości, wytłumaczmy sobie na początek czym futbol nie jest.
Z futbolem nie ma nic wspólnego ani UEFA ani FIFA. Organizacje te tym są dla piłki, czym państwo dla społeczeństwa. Przez lata płatni intelektualiści i łzawo – patriotyczny lud próbowali obronić pogląd, że społeczeństwo i państwo to jedno, że tak naprawdę są to pojęcia, które zachodzą na siebie i że – co najważniejsze – mówiąc o pierwszym, powinniśmy myśleć jednocześnie o drugim. Rzeczywistość XXI wieku odesłała te mrzonki do lamusa, państwo narodowe, za którym płaczą czasem nawet anarchiści (ach, gdzież ten łatwy i czytelny wróg ?!) rozmyło się już ostatecznie, a jego pogrobowcy są niczym synowie ściętych monarchów na wygnaniu, liczący że jeszcze uda im się powrócić na tron. FIFA rości sobie prawo do sprawowania władzy nad każdym kopnięciem piłki na świecie. W każdym kraju posiada swoje płatne, sformalizowane, centralistyczne agendy, które mają za zadanie dbać, aby nie rozegrano żadnego wolnego meczu. Każdy piłkarz musi być skategoryzowany, zarejestrowany, zapisany do odpowiedniego klubu, musi mieć zrobione odpowiednie badania, podpisane określone umowy… Każdy klub musi być spółką handlową, dającą wyżywienie rzeszy działaczy, prezesów, tych hien cmentarnych futbolu. Klub to marksowski wyzyskiwacz, a piłkarz to należący do niego robotnik, w każdym calu swego życia, zmuszony podporządkować się swojemu możnowładcy. Grający trzy razy w tygodniu, bo tego wymagają od niego sponsorzy, telewizja, wreszcie kibice, narkomani, żądający co środę, sobotę, a czasem i poniedziałek, nowej dawki narkotyku.
Liga Mistrzów to barokowa wersja opery za trzy grosze, stworzona równie wielkim nakładem, jak i z odpustowym efektem. Liga Mistrzów to objazdowy cyrk, z herosami, którzy łamią podkowy, sprzedawcami waty cukrowej i kieszonkowcami, wyciągającymi zapatrzonym w te wszystkie cuda ludziom, drobne z kieszeni. Brakuje tylko baby z brodą, w tym egotyczno – seksistowskim światku, ale jej pojawienie się jest już tylko kwestią czasu. Bombastyczne słowa przeboju Queen „We are the champions”, grane przed każdym meczem, mają nas przekonać, że oto grają prawdziwi wirtuozi – jak w każdym cyrku występował największy siłacz na ziemi, tak i dziś każdy mecz jest niepowtarzalny, naj, naj, naj… Komentatorzy sportowi urośli do rangi komiwojażerów, pełnym entuzjazmu głosem obwieszczający ileż to stacji telewizyjnych zakupiło prawa do transmisji tego spotkania, ilu ludzi będzie oglądać je na stadionie, a ilu przed telewizorami, wreszcie ile pieniędzy warci są poruszający się na boisku piłkarze. Płacisz, więc dostajesz towar najwyższej jakości, swą pompatycznością dorównujący podświetlanym schodom z festiwalu piosenki w San Remo. Piłkarze są trybikami w tej machinie, kluby przekładniami, łożyskami, mechanizmami, zainteresowanymi wiecznym trwaniem. Współczesna wersja tęsknoty za perpetuum mobile, w wersji gospodarki towarowo – pieniężnej będącego towarem, który można sprzedać nawet milion razy, w tym samym opakowaniu, tym samym ludziom.
Wreszcie piłka nożna nie ma nic wspólnego z pieniędzmi, sławą i byciem popularnym. Stadiony dziś to multipleksy handlowe gdzie jeszcze chyba tylko przez sentyment rozgrywa się mecze futbolowe. Prezydenci państw, sławni aktorzy, biznesmeni pojawiający się na trybunach napawają mnie lękiem. Na bilety pierwszoligowych meczy (nie mówię już nawet o europejskich pucharach) stać już tylko najbogatszych. Piłka nożna rozrywką working class? Nie rozśmieszajcie mnie, nie dzisiaj. Już uczciwszy jest golf i rozgrywki polo.
Piłka nożna nie ma nic wspólnego z uczciwością i równymi szansami. Na jej przykładzie widać wyraźnie, że mur berliński nie został zburzony, a żelazna kurtyna ma się dobrze jak nigdy dotąd. Bogaci chcą grać tylko z bogatymi, Liga Mistrzów to piłkarska Unia Europejska, w której nie ma miejsca dla maluczkich z peryferii Europy. Te same kluby grają co roku z tymi samymi klubami, aby przypadkiem do ich grona nie dostał się nikt z zewnątrz, urządzili trzystopniowy etap eliminacji dla biedaków. I drużyna z Rumunii ogrywa zespół z Łotwy, potem z Polski, a następnie wpada niby przypadkiem na czwartą drużynę ligi włoskiej lub hiszpańskiej, którą zawsze jest ktoś pokroju Barcelony. Sorry, ale mieliście szansę, cóż, jesteście za słabi. Spróbuj za rok, Kopciuszku. Wtedy też będzie bal. Definicja Górskiego, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie jest prawdziwa jedynie w teorii. Mecze są ustawiane, a sędziowie przekupywani. Im niższa klasa rozgrywkowa, tym kwoty są mniejsze, a wałki większe. Każdy kibic jest równie głupi jak wyborca, który przy każdych wyborach daje się oszukać, a za cztery lata znów idzie głosować.
Piłka nożna może być inna. W piłkę możesz grać z kumplami, z koleżankami, synem, z kimkolwiek. Możesz kibicować swojej ukochanej drużynie a- klasowej, w której gra twój sąsiad i trzech kolegów jeszcze z podstawówki. Możesz cieszyć się piłką. Traktować poważnie porażki, i równie poważnie zwycięstwa. Czemu nie?
Łukasz Cholewicki