Always look on the bright side of life! (Monty Python!) #27 (2/2008)
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Jeśli masz już dość ciągłych tekstów o Kropotkinach, Chomskych i Machnowszczyznach, dostajesz bólów śledziony na dźwięk słowa syndykalizm, a post-strukturalistyczna krytyka kapitalizmu sprawia, że biegniesz czym prędzej do łazienki, to znaczy, że dobrze trafiłeś. Czytając te kilka stron będziesz miał okazję wyrwać się z napchanej papuzimi odchodami anarchistycznej nowomowy, zapomnieć o tych wszystkich wojownikach o wolność, których matki były chomikami a ojcowie śmierdzieli skisłymi jagodami. Ekhm…
Oto przed wami…
Dzień doktor dobry! Ładny mamy rok jak o tej porze dnia!, czyli…
„Początek artykułu”
Monty Python jako grupa satyryczna (niektórzy fani MP alergicznie nie cierpią, gdy używa się wobec ich idoli słowa „kabaret”) stworzona pod koniec lat 60. XX w. w Anglii. Grupę tworzyli; Graham Chapman (zm.1989), John Cleese (najbardziej rozpoznawalny), Terry Gilliam (sporadycznie aktor, głównie autor grafik), Eric Idle (ten podobny do Paula McCartneya), Terry Jones (ten grający na fortepianie z gołą dupą) i Michael Palin (aktualnie słynny podróżnik i dokumentalista). Samo już umiejscowienie ich w czasoprzestrzeni wydaje się być bliskie naszemu sercu, zwłaszcza gdy uprzytomnimy sobie skalę wydarzeń roku 1968 w Europie. Oczywistą oczywistością jest zatem, że ich echo znalazło w twórczości Pythonów swoje odbicie. Tym bardziej ciekawe, że odbicie to raczej w krzywym zwierciadle.
– A teraz pierwsze pytanie do Karola Marksa… Karolu… „Młoty”, która angielska drużyna piłkarska nosi nazwę „Młoty”? Nie wiesz? A ktoś z Was wie? Nikt nie wie? Przykro mi… Następne pytanie do Che Guevary…
Analizując twórczość Pythonów na pierwszy rzut oka ciśnie się absurd, wyolbrzymienie, paralele podskakujące aż pod sam nieboskłon i lądujące w takich miejscach, jakich tylko czytelnik się nie spodziewa. Szczegółowy opis owych jedynych w swoim rodzaju scenek mija się z celem – traci się poprzez to cały efekt, cały bajer rzeklibyśmy, urok i prostotę zarazem.
Nieprawdą jest, że Monty Python to zwykły debilizm, choć znajdą się ludziska, którzy będą tak przekonywać. W filmach i filmikach MP pojawia się mnóstwo odniesień do historii, polityki, filozofii, kultury czy sportu. Nieznajomość choćby podstaw tych dziedzin – odejmuje wiele z ich uroku. Nie znaczy to, że MP to humor przeintelektualizowany – niejako dla sprowadzenia intelektualistów na ziemię twórcy wytaczają działo kompletnego pomieszania z poplątaniem, łącząc epoki, wydarzenia, historie – w jak najbardziej przedziwne. To sprawia, że MP ujmują wszystkich niesamowitą dawką spontaniczności, jakości i – co ciekawe – ciepła.
Poza tym humor Pythonów naszpikowany jest idiomami typowo brytyjskimi. Nie lada kłopot mają z tym tłumacze, w tym nasz najsłynniejszy, nieżyjący już Tomasz „Beksa” Beksiński, syn znamienitego (także nieżyjącego) malarza.
Dziś najbardziej intrygować mnie będzie wątek społeczno-polityczny oraz filozoficzny owej bandy komików. Jak można przypuszczać – również ukazany w krzywym zwierciadle… Jednak same Pythony niejednokrotnie dawały upust swym bardzo postępowym poglądom a w ich produkcjach często znaleźć można coś bardzo nam bliskiego…
Już w pierwszym filmie kolektywu MP, „Monty Python i Święty Graal” widzimy króla Artura, rozprawiającego z bandą wieśniaków, pracujących w polu.
– Jestem Artur, król Brytyjczyków. Do kogo należy ten zamek?
Na co zdziwiony plebs odpowiada pytaniem.
– Król kogo?
– Brytyjczyków!
– Co to za jedni?
– My wszyscy jesteśmy Brytyjczykami, a ja jestem waszym królem.
Zdziwiony lud patrzy po sobie, mamrocząc pod nosem:
Nie wiedziałam, że mamy króla. Sądziłam, że jesteśmy samodzielnym kolektywem.
I wtedy, inny wieśniak, imieniem Denis …
– Oszukujecie samych siebie. Żyjemy w dyktaturze samopodtrzymującej się autokracji, w której klasa robotnicza…
Król niecierpliwi się …
– Proszę, dobrzy ludzie. Śpieszy mi się. Kto mieszka w tym zamku?
– Nikt tam nie mieszka. – odpowiadają chórem wieśniacy
– Kto jest więc waszym panem? – pyta zdziwiony król.
– Nie mamy pana.
– Co?
– Jesteśmy wspólnotą anarchosyndykalistyczną. Co tydzień wybieramy jednego z nas na przewodniczącego. Ale wszystkie jego decyzje muszą zostać zatwierdzone… na specjalnym zebraniu… zwykłą większością głosów, jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne. Ale większością dwóch trzecich…
– Zamilcz! Nakazuję ci milczeć! – przerywa król w swym majestacie.
– Nakazuję? – krzywi się Denis – Za kogo ty się uważasz?
– Jestem twoim królem.
– Nie głosowałem na ciebie.
– Nie głosuje się na króla.
– Jak więc zostałeś królem?
W tym momencie Artur unosi się w swej boskiej chwale, naznaczony przez niebiosa do sprawowania swego zaszczytnego obowiązku władania niepodzielną Anglią. Powoli, patetycznie, tłumaczy ludowi, jak to się stało, że zasiadł na tronie i dlaczego to ON został naznaczony…
– Pani jeziora… jej ramię odziane w najczystszy, skrzący się aksamit uniosło ku górze Excalibur z wodnej toni… naznaczony przez Boską Opatrzność bym tylko ja, Artur, mógł do dzierżyć. Dlatego właśnie jestem waszym królem…
Po czym wrócił na ziemie z majestatu doniosłej chwili. Wrócił, a właściwie wyrwało go…
– Dziwna kobieta, paplająca się w stawie, rozdająca miecze, nie może stanowić o władzy. Najwyższa władza pochodzi z woli ludu, a nie z jakiejś niedorzecznej wodnej ceremonii – wyklekotał Denis.
– Zamilcz!
– Nie możesz oczekiwać, że należy ci się władza, ponieważ jakaś wodna zdzira rzuciła ci miecz.
– Zamknij się! – król tracił cierpliwość…
– Jeśli chodziłbym opowiadając wokół, że jestem cesarzem, ponieważ jakiś mokry palant wyrzucił mi szabelkę, zamknęliby mnie w pace.
– Zamkniesz się w końcu? – krzyknął ostatni raz król, po czym postanowił rozprawić się z wieśniakiem …
– Teraz widzimy, jak gwałt i terror przenika system – instruował swych compańeros Denis, ale król dalej krzyczał: Zamknij się! Stosując coraz drastyczniejsze metody perswazji.
– Pomocy! Jestem represjonowany.
To kultowa scena. Niemniej rozbawia nas do łez za każdym razem. Wybaczamy nawet recenzentom to, że poglądy wieśniaka nazywają liberalnymi.
Podobną scenę pamiętamy z innego filmu tej grupy – „Sens życia wg Monty Pythona” we fragmencie z wojną zuluską. Ranny żołnierz w wojennej jatce krzyczy: Ale rozpierducha! W moim ojczystym kraju za to, co tu robię, wsadzili by mnie do paki. A tu? Mogę sobie mordować do woli – nawet medal za to dadzą!”
Komentarz niepotrzebny…
Witamy w drugiej części artykułu, w którym dostrzec możemy niesamowity kunszt literacki autora…
„Druga część artykułu”
W tej części owego artykułu zajmiemy się kwestią prywatnych postaw i poglądów Pythonów. Jest to oczywiście niezmiernie trudne, gdyż w obliczu tak nieprzewidywalnych ludzi, trudno odróżnić źdźbło prawdy od plewy zgrywu. Niemniej jednak pewne sytuacje, najczęściej poza twórczością kolektywu, pozwalają stwierdzić, jak kształtowały się poglądy naszych ulubieńców.
Kiedy wchodząc na forum „konserwatywnych punków” zobaczyłem awatar (1) z Michaelem Palinem na tle biało-czerwonej flagi z logiem owej strony internetowej, a tuż obok „słynna stopa” miażdżąca sierp i młot, poczułem się nieco zdegustowany. Nie tym, że noga depcze symbol sierpa i młota, bynajmniej. Ale tym, że wizerunek Pythonów wykorzystano do promocji określonych poglądów. Powiecie, że tutaj robię to samo. Z tym, że nie przekonuję Was, że MP to grupa anarchistów. Wręcz przeciwnie, zamiast upychać w usta komików deklaracji ideowych, jakich nigdy nie wypowiedzieli, wolę sięgnąć do źródeł i zacytować mojego ulubionego Pythona, Johna Cleese.
„Mam niedobre przeczucie, że upadek socjalizmu ugruntuje na długo pozycję tzw. wartości rynkowych. Istnieje duża grupa ludzi, którzy są przekonani, że wartości rynkowe załatwiają wszystko. A nie natknąłem się jeszcze na prace żadnego filozofa, który odwoływałby się do ekonomii, konstruując kodeks moralny. Powątpiewam w słuszność takich wartości i uważam, że prowadzą do wyciągania bardzo błędnych wniosków na temat ludzkiej natury i społeczeństwa. Te zagadnienia żywo mnie interesują, być może napiszę coś więcej na ten temat. Tym razem poświęciłem uwagę ludziom, którzy pracują tylko po to, żeby zyskiwać na potędze. Przedstawiciele wysokich szczebli w hierarchii biznesu starają się zajść jeszcze wyżej. Milionerzy powiększają majątek. Chciałem skontrastować ich postawy z postawami ludzi, którzy robią coś dlatego, że to kochają. Coś, co nadaje sens ich życiu”. (2) .
Nie zdziwiło mnie to wyznanie. Jest w tym stwierdzeniu coś, co sprawia, że twórczość Monty Pythona jawi się jako o wiele bardziej … „moja”. Jakoś tak się złożyło, że typ żartu Pythonów był mi specyficznie bliższy, zupełnie inaczej „mój” niż – również przecież bliskie i cenne – humor kabaretu „Potem”, rozbrajające zestresowanie „Łowców. B” czy absurdalność „Mumio”. No tak, ale przecież gdyby nie Cleese, Palin, Chapman, Gilliam, Idle i Jones to czy byłoby w ogóle coś takiego jak „Potem”, „Łowcy. B” i „Mumio”?
Owa „bliskość” i „mojość” Pythonów BYĆ MOŻE wynika właśnie z bliskości ideałów jakie im towarzyszyły. Po projekcji filmu „Tako rzecze Monty Python” plotki o tym, że Pythoni to „komuniści” rozgorzały w niesamowitym tempie. Tym bardziej – mimo, iż z marksizmu trafiają do mnie tylko Bracia Marx, ucieszyłem się widząc fotkę Palina, piszącego scenariusz skeczu w pokoju ze zdjęciem akurat Marksa, a nie Thatcher. Uffff – pomyślałem, przypominając sobie awatar „punk-konserwy”.
Ta „lewicowo-społeczna” tendencja powtarza się u Cleese’a co jakiś czas. Widoczna jest nawet w jednej z jego, apolitycznych przecież, książek. Podczas szukania materiałów odnośnie ewentualnych poglądów Cleese’a, natknąłem się na taką oto recenzję książki „Żyć w tym świecie i przetrwać”, autorstwa Cleese’a i Robina Skynnera,
„Rewelacyjna pierwsza część („Żyć w rodzinie i przetrwać”) rozbudziła moje nadzieje i sięgnąłem po drugą. Niestety spotkało mnie rozczarowanie. O ile pierwszy rozdział utrzymuje poziom i można się z niego wiele dowiedzieć o zdrowych (i chorych) rodzinach, o tyle w kolejnych częściach autorzy popełniają wielki grzech, próbując ze swojej teorii, dotyczącej rozwoju człowieka i tego, czym jest zdrowa rodzina, zrobić teorię wszystkiego. Przekładają schemat zdrowej rodziny na firmę (to jeszcze jakoś tam uchodzi), a potem na funkcjonowanie państwa (kompletna porażka). W praktyce jednak promują określone poglądy polityczne (krytykują kapitalizm, promują lewicowe rozwiązania). W sumie wyszła z tego niespójna sklejanka świetnej analizy rodziny i tragicznych rozmyślań o państwie” . (3).
A zatem istotnie, nie myliłem się. Ukryte gdzieniegdzie lewicowe akcenty w twórczości komików – to nie przypadek. A o tym, że Pythoni uwielbiali pośród absurdu kryć wątki filozoficzne, dowiecie się już z następnego, zupełnie nieprzewidywalnego rozdziału tej beznadziejnej, pseudonaukowej, obrażającej ważne aspekty życiowe popłuczyny (Redakcjo, za co my, kurde, płacimy ?! – przyp. czytelników)
Nie do końca środek artykułu albo raczej nie od środka koniec rtykułu a…czyli…
„Gdzie jest rybka?”
Historia naszego kraju nie była AŻ TAK absurdalną, jak historia Anglii, toteż niekiedy zapewne Pythonów nie rozumiem. I to świadczy również o ich geniuszu – Pythoni to niedokończona księga, którą polski widz wciąż czyta na nowo.
Jednym z najbardziej widocznych przykładów takiej sytuacji jest słynny „środek filmu” z „Sensu życia”, w którym twórcy raczą nas dość ciężkostrawną dawką zupełnie surrealistycznych scen z szukaniem rybki. Chapman ubrany w seksowne ciuszki, Terry Jones z gigantycznie długimi rękoma oraz pojawiający się gdzieniegdzie słoń pytają „Gdzie jest rybka? Tak bardzo ją kochałeś… Rybeczko, rybeńko, rybusiu…” I w kółko w ten deseń…
Większość z nas zapewne albo przewija ten fragment, albo zastanawia się „co oni takiego brali?” (4). Jednak ta ma swoje ukryte uzasadnienie, a nawet filozoficzny (a jak!) sens.
Teorie na ten temat, gdzie jest rybka, były przeróżne. A to, że w słoniowej trąbie, a to, iż w spodniach Jonesa, a to, że w szafie w drugim planie.
Tymczasem owa „rybka” ukryta jest w … kamerze, którą kręcono skecz, a właściwie w obiektywie, zwanym „rybim okiem” (fisheye). Filmowanie z takiego obiektywu o bardzo szerokim kącie widzenia, rzędu 180°-220°, dało efekt perspektywy spojrzenia ryby w akwarium (rozciągnięty obraz, przypominający widok przez szklaną kulę, napełnioną wodą).
A zatem rybka jest po drugiej stronie kamery, czyli … to my jesteśmy ową rybką. Zaraz potem pojawiają się znane z wcześniejszych scen ryby w akwarium, które nie ukrywają swego zadowolenia z powodu tej sceny. A zatem owe pływające rybki to my sami, szukający odpowiedzi na odwieczne, egzystencjalne pytania; skąd się wzięliśmy, kim jesteśmy, na kogo idą składki ZUS-u…
Spojrzenie wodnych żyjątek na TE SPRAWY nas śmieszy – przecież ich horyzont patrzenia jest ograniczony ramami szklanej kuli! Przecież poza nimi jest cały wszechświat! Jednakże … skoro to MY jesteśmy tymi rybkami, czyż nie czytelniej brzmi w tym kontekście maksyma rybki, wypowiadającej do swego kompana słowa: „Jeśli Boga nie ma, to kto nam, cholera, zmienia wodę?”.
„Zakończenie”
Kiedy pod koniec lat 80. umarł Graham Chapman, koledzy z zespołu zaśpiewali mu pieśń z „Żywotu Briana” – Zawsze patrz na radosną stronę życia… W filmie wykonuje ją Eric Idle, który wraz z całą grupką skazańców wisi na krzyżu i nuci rzewną pieśń. Sam film, to mówiąc najoględniej, parodia życia Jezusa z bardzo sugestywnymi uszczypliwościami w stosunku do historii chrześcijaństwa. Tytułowy Brian Cohen żyje sobie jako równolatek Jezusa, co krok uważany za proroka i oswobodziciela. Nie pomaga mu w tym matka, za pieniądze przyjmująca w swym domu Rzymian oraz nowe towarzystwo, ze spiskowej organizacji Ludowy Front Judei (5).
Niezbyt też bohatersko ginie, zupełnie niezauważony w tłumie identycznie stojących krzyży.
Ale wracając do ad remu, jak mawiają przy Wiejskiej w mieście Warszawie…
Podczas pogrzebu Chapmana nie tylko wykonano brawurowo pieśń. Miał też miejsce jeden bardzo symboliczny, rzekłbym, historyczny fakt. Przemawiający nad trumną John Cleese jako pierwszy w historii angielskich pogrzebów wypowiedział… A zresztą sami zobaczcie…
„Grahama Chapmana, współautora ‘Skeczu z papugą’ już nie ma. Przestał istnieć. Opuściło go życie i spoczywa w pokoju. Kopnął w kalendarz, odwalił kitę, obrócił się w proch i wącha kwiatki od spodu. Wydał ostatnie tchnienie i udał się na spotkanie z Wszechmocnym Kierownikiem działu niebiańskiej rozrywki. Zgaduję, że każdy z nas rozmyśla nad tym, jak smutne jest to, iż człowiek o takim talencie, takich zdolnościach i dobroci, takiej inteligencji, tak nieoczekiwanie wyzionął ducha w wieku zaledwie czterdziestu ośmiu lat, nie osiągnąwszy jeszcze tak wielu rzeczy, do których byłby zdolny, i zanim nie przestał być wystarczająco zabawny. Cóż… Czuję, że powinienem powiedzieć: ‘Bzdura! Dobrze, że uwolniliśmy się od tego luzackiego bękarta! Mam nadzieję, że się smaży’. A powodem, dla którego sądzę, że powinienem tak powiedzieć, jest to, że on nigdy by mi nie wybaczył, gdybym tego nie zrobił, gdybym nie wykorzystał tej wspaniałej okazji, by was wszystkich zaszokować w jego imieniu. To wszystko dla niego, ale w porąbanym, dobrym stylu. Jakbym słyszał go, gdy pisałem te słowa wczoraj w nocy, szepczącego mi do ucha: ‘Dobra, Cleese, możesz być bardzo dumny, że jesteś osobą, która niegdyś jako pierwsza powiedziała shit w brytyjskiej telewizji. Jeśli to nabożeństwo ma być faktycznie na moją cześć, chciałbym byś był osobą, która jako pierwsza podczas brytyjskiego nabożeństwa pogrzebowego powie: Fuck!’” (6).
Przyznacie sami, że TAK żegnać potrafią tylko przyjaciele…
Kilka lat później, w okrągłą rocznicę śmierci kolegi, grupa zorganizowała konferencję prasową z tej okazji. Wniesiono oficjalnie urnę z prochami. Tłum dziennikarzy czekał z czujnością, na to, co się wydarzy. Jednak Pythoni nie byli na tyle nieuczciwi, by błaznować z tej sprawy. Dziennikarze poczuli pewne zawstydzenie.
I wtedy któryś z grupy komików potknął się, wysypując niechcący prochy Chapmana na dziennikarzy. Szok żurnalistów był ogromny. Konsternacja, zmieszanie, profanacja zwłok… Tymczasem Pythoni dusili się ze śmiechu, patrząc na opadnięte żuchwy brudnych od zwykłego popiołu, poczciwych, ale głupich bądź co bądź, dziennikarzyn…
Ciekawych wątków odnośnie MP jest pewnie o wiele więcej. Sam nie aspiruję do miana znawcy tematu, a moim szalonym forumowiczom z „Edno zżarło środu” (www.montypython.fora.pl) udałoby się sklecić milion takich tekstów. Nie idzie jednak o to, by się licytować.
MP nie da się uwiązać w jakiekolwiek ramy, dyby, czy szufladki. To coś wykraczającego poza granice o wiele bardziej niż internacjonalizm czy kosmopolityzm. Niewiele przesady jest też chyba w twierdzeniu, iż MP są częstokroć o wiele bardziej anarchistyczni niż sam anarchizm.
I jest w tym wszystkim coś, co kochamy wszyscy, bez względu na to czy lubimy Pythonów, kochamy ich, czy nie cierpimy. Jest coś zapewne, co sprawia, że są nam wszystkim bliscy, że się ich domagamy, że nie możemy bez nich żyć. Coś, czym nas intrygują i nie dają spokoju. Coś, czego z całej siły potrzebujemy… Tylko, cholera… co?
To właściwie koniec tego artykułu. „No co …? Nie podoba się? Pierdolcie się! Mogę żyć, jak mi się podoba!”. (7).
M. Gajda
Przypisy:
(1) Awatar – graficzny symbol, umieszczany tuż przy danych użytkownika forum internetowego;
(2) Fragment wywiadu z Johnem Cleese, autorstwa Daniela Wyszogrodzkiego, dostępny pod adresem http://www.modrzew.stopklatka.pl/gdyby.html;
(3) http://merlin.pl/frontend/browse/product/1,426216.html;
(4) Aczkolwiek są (podobno) tacy, co tę scenę uwielbiają. Od czasów fryzjera, który chciał być drwalem, żadne zboczenie mnie nie zdziwi!;
(5) Analizę tej grupy narodowowyzwoleńczej polecam wszystkim aktywnym anarcho-internautom, czy to z cia.bzzz.net, czy Forum Anarchistycznego (alias Anarchistów Społecznych), którzy jako żywo przypominają tychże…;
(6) Tłum. J. M. Masłowski – http://www.modrzew.stopklatka.pl/chapmanpo.html;
(7) Por. końcówka filmu „Sens życia wg Monty Pythona”