Księżycowy Terrorysta #39/40 (2-3/2013)
Na Księżycowego Terrorystę trafiłem dzięki znienawidzonemu przez wielu, acz praktycznemu Facebookowi. Poprzez profil wykonawcy można było posłuchać kilku zamieszczonych na youtub’ie utworów a przy głębszych poszukiwania trafić na blogi, tworzone przez Marcina Kreczmera – bo właśnie on ukrywa się pod tą intrygującą nazwą. No i okazało się, że Marcin to nie taki znów nowicjusz w anarchistycznym światku. Jeszcze niedawno wielu z nas zaczytywało się w jego e-periodyku, Jasna Polana i zapewne odwiedzało jego blog, poświęcony anarchizmowi z osobistej perspektywy. Teraz pokazał on swą inną twarz, zaś idee wolnościowe postanowił przekazywać poprzez swoje piosenki… A utwory te łapią za serce i duszę. Być może nie są jakimiś rewelacyjnymi kompozycjami i teksty czasami wydają się być zbyt infantylne, jednak słucha się ich z dużą przyjemnością, a zawarty w nich przekaz z pewnością nie obcy będzie ludziom o osobowości antyautorytarnej… Zaś nowi słuchacze, do tej pory nie obyci z wolnościowym przekazem, dzięki nim trafią na coś nowego, podawanego w miły i przystępny sposób…
By jeszcze bardziej upowszechnić twórczość Księżycowego Terrorysty, postanowiliśmy porozmawiać z Marcinem o muzyce, ideach i życiu…
Skąd się wziął Księżycowy Terrorysta? No i dlaczego Księżycowy – a w dodatku Terrorysta?
Zanim zacznę, chciałbym powiedzieć, jak bardzo ucieszyliście mnie propozycją wywiadu. Inny Świat znam od dawna, robicie świetną robotę, cieszę się, że mogę w jakiś sposób być częścią tego projektu.
No więc – Księżycowy Terrorysta… Kiedy napisałem już kilka piosenek i zdecydowałem się nagrać je w lepszej jakości, może jeszcze nie „studyjnej”, ale już przynajmniej nie w jakości z nadpsutej kamery dziesięcioletniego aparatu fotograficznego, pojawiła się kwestia nazwy. To nie taka prosta rzecz. Wiedziałem, że kiedy raz się na coś zdecyduję, to już przylgnie i będę się musiał tego trzymać. Chciałem zawrzeć w tej nazwie klimat tego, co mi gra w sercu. Gałczyński to mój ulubiony poeta, a u niego wszystko jest księżycowe, srebrzyste, gwiezdne. Czuję w nim bratnią duszę, kogoś zagubionego w tym często nieprzyjaznym świecie. W poezji Gałczyńskiego widać eskapizm, ale jest to eskapizm transcendentalny – nie bierny, pełen rezygnacji, ale twórczy. Poeta stwarzał sobie swój własny, idealny świat, który inspirował innych. Przymiotnik „księżycowy” w nazwie, to mój hołd dla Gałczyńskiego i pewna deklaracja mojego nastawienia do świata. Co do „terrorysty”, to było kilka wersji. Miał być „księżycowy zbój”, „księżycowy pirat”, „księżycowy łotrzyk”, ale ostatecznie zdecydowałem się na „terrorystę”. Podobał mi się prowokacyjny wydźwięk tego słowa, szczególnie w kontekście naszej epoki, gdzie termin „terrorysta” stał się przysłowiowym młotem na czarownice. Nie oznacza już tylko faceta z brodą, w turbanie, obwiązanego ładunkami wybuchowymi. Nie, teraz terrorystą jest każdy, kto w najdelikatniejszy nawet sposób kwestionuje władzę państwa. To co większość czytelników Innego Świata pewnie nazwałaby postawą obywatelską, nazywa się teraz terroryzmem. Zapał, z jakim pojęcie jest obecnie używane, powinien być ostrzeżeniem dla ludzi, wierzących w demokrację. Cnotą demokracji jest niezależność myślenia obywateli i zdolność kwestionowania autorytetów. Kiedy cechy te zostają napiętnowane, to trzeba zacząć się zastanawiać, w jaką stronę idziemy. I czy da się jeszcze zawrócić.
Twoim głównym instrumentem jest ukulele, a nie gitara klasyczna, jak to bywa u większości bardów. Nie wszyscy zapewne nawet kojarzą ten instrument – możesz więc powiedzieć, dlaczego akurat ukulele?
Ha, ha, już któryś raz z kolei ktoś nazywa mnie bardem. Nie myślałem, że zasłużę kiedyś na tak zaszczytne miano.
Dlaczego ukulele? Nie ma tu większej tajemnicy. Do gitary robiłem kilka podejść jeszcze za szczeniaka, ale brakowało mi determinacji. Później zakochałem się w akordeonie. Obiecałem sobie, iż zostanę wirtuozem. Po paru latach stwierdziłem, że daleko nie zajdę, to jednak skomplikowany instrument, a ja szczególnego talentu nie wykazywałem. Przez jakiś czas dałem sobie spokój z muzyką, aż pewnego razu trafiło mi w ręce ukulele. I wtedy zdałem sobie sprawę, iż cztery struny to nawet taki ignorant muzyczny, jak ja, opanuje. I faktycznie – z ukulele poczułem się w domu. Mieszkałem wtedy w Kopenhadze, miałem paskudną pracę (dwunastogodzinne zmiany w restauracji), czułem się obcy w obcym kraju, toteż z radością powitałem rozproszenie uwagi. Przez kilka miesięcy spędzałem długie godziny, ucząc się instrumentu, frustrując przy tym współlokatorów, jak również moją żonę, z którą mieszkaliśmy w jednym małym pokoju.
W Polsce nie mamy zbyt bogatej tradycji pieśniarzy wolnościowych. Za PRL-u byli, co prawda, Kaczmarski, Gintrowski, Kelus czy Kleyff. No i jeszcze Zespół Reprezentacyjny ze swymi pieśniami Brassensa i Lluisa Llacha. Później jakby nurt ten zanikł, może poza wyjątkami – Janusza Reichla, który skupiał się bardziej na aspektach ekologicznych, czy Maćka Roszaka. Ten z kolei bardziej wpisywał się w nurt pieśni socjalistycznych. Czy czujesz się w jakiś sposób kontynuatorem ich tradycji?
Przyznam się, że czuję się trochę oderwany od polskiej tradycji. Przez kilkanaście ostatnich lat w Polsce byłem tylko gościem, a i to nie za często. Mieszkałem w Anglii, Irlandii, Danii, Hiszpanii, Holandii, więc dla mnie wolnościowe idee są mocno zakorzenione w kosmopolityzmie. Oczywiście znam Gintrowskiego czy Kaczmarskiego, ale o większości artystów, których wymieniłeś, nigdy nie słyszałem. Na Janusza Reichla trafiłem kilka miesięcy temu, kiedy ktoś porównał z nim Księżycowego Terrorystę. To już prędzej mogę wymienić wpływy z moich czasów punkowych z lat dziewięćdziesiątych, tutaj nie będzie żadnej niespodzianki: Dezerter, KSU, Defekt Muzgó, Smar SW, Brygada Kryzys, Armia, Ga-Ga. Na tym wyrastałem. Tyle tylko, że wtedy mój anarchizm nie był pozytywny, nastawiony na aktywizm, ale to było raczej no future, nie było w tym głębszej filozofii. Ostatecznie sfrustrowałem się „punkowaniem” i zostałem… mnichem Hare Kryszna. No, ale to już inna historia.
A co z inspiracjami, nie wywodzącymi się z polskiej tradycji? Bliżsi Ci są klasyczni wolnościowi bardowie, pieśniarze folkowi czy może młodzieżowego buntu spod znaku riot folk?
Moja główna inspiracja to anarchizm latynoski. Chodzi mi bardziej o inspirację światopoglądową, niż muzyczną. Mieszkałem w Hiszpanii przez prawie dwa lata, z okresami przerw. Wśród Hiszpanów, jak również mieszkańców Ameryki Łacińskiej, dążenia wolnościowe oraz anarchizm są naturalne i spontaniczne. Taki był przynajmniej mój odbiór. Mieszkając tam, błyskawicznie nawiązywałem przyjaźnie, rozmowy same schodziły na temat albo wolności albo miłości (to są dwa nierozerwalne składniki latynoskiej mentalności). Wystarczy zresztą popatrzeć na historię Hiszpanii. Nigdzie na świecie ruch anarchistyczny nie rozwinął się tak, jak tam. Z tego, co wiem, było to jedyne państwo, gdzie od samego początku bakuniniści byli silniejsi od marksistów. A później rewolucja z 1936 r. Coś pięknego. Jak naturalnie hiszpańscy chłopi i robotnicy przyjmowali anarchizm – jakby to nie było coś nowego, ale raczej powrót do codziennego stanu rzeczy. Myślę, że ślady tego można zobaczyć u nich do dzisiaj.
A muzycznie? Oczywiście Manu Chao. On zawsze będzie dla mnie bardem numer 1. Ale nie tylko on. Amparanoia, Quinto Parpadeo, Macaco, G-5, Sargente Garcia, lista jest długa. Nie są to stricte anarchistyczni artyści, ale mają to coś – freedom quality.
Masz w swym repertuarze również kilka coverów – co powinien mieć w sobie wykonawca/zespół, byś sięgnął po jego repertuar?
Ciężko byłoby mi wskazać coś konkretnego. Przede wszystkim muszę czuć wewnętrzną więź z konkretnym artystą. Wiem, brzmi to dosyć enigmatycznie, ale trudno określić to dokładniej. Mówiłem już o Manu Chao. On to ma. Ostatnio zasłuchuję się GogoBordello, pracuję właśnie nad polską interpretacją piosenki When Universes Collide. On też to ma. Kiedy go słucham, to czuję, że tak – ten facet nadaje na tych samych falach, myśli podobnie, ma to, czego potrzebuję. Od razu zaskakuje w odpowiednie miejsce. Kiedy wyczuwam u kogoś choć odrobinę pretensjonalności, fałszu, nieszczerości, to nie jestem w stanie słuchać jego muzyki. Proces obcowania z czyjąś sztuką oznacza dla mnie zupełne otwarcie serca na przekaz i wibracje artysty. To nie jest tania rzecz.
Jak w Twoim przypadku wygląda proces twórczy? Najpierw pojawia się motyw muzyczny czy może pierwszy jest tekst piosenki? Wszystko nagrywasz przeważnie sam – nie jest to chyba łatwe zadanie?
Piosenki zacząłem pisać w szczególnym okresie życia (który do pewnego stopnia ciągle trwa). Wylądowałem na terapii nerwic. Po latach podróży, szukania sensu, szukania łączności z ludźmi, z ideami, poczułem, że natknąłem się na twardą ścianę. W wieku trzydziestu sześciu lat zrozumiałem, iż mimo tylu prób ciągle nie mam swojego miejsca na Ziemi, nie mam pojęcia, czym się zajmować, nie znalazłem swojego plemienia, a świat dookoła mnie wydaje się staczać coraz szybciej. Zamiast wchodzić w erę coraz szerzej pojmowanej wolności i odpowiedzialności za siebie, za swoją społeczność – ludzkość radykalizuje się, dobrowolnie oddaje władzę państwu, pogrąża w bezrefleksyjnym konsumpcjonizmie, karmiąc kapitalistyczne molochy. Poczułem się na rozdrożu. Nie był to przyjemny moment. Okres wewnętrznego wyjałowienia. Postanowiłem wtedy, mimo przeciwności, zrobić coś twórczego, coś, co pokazałoby mi, że nie jestem jałowy, czy złamany. Chciałem też, żeby było to coś, z czym mogę dotrzeć do większej ilości ludzi. Wtedy powstała moja pierwsza piosenka, Polska. To był pierwszy krok, ale naprawdę poczułem bluesa, kiedy napisałem Tajemnicę. Odzew zupełnie mnie zaskoczył.
Proces twórczy? Przyznaję się tutaj bez bicia, iż nie czuję się naprawdę muzykiem. Wiecie, takim gościem, który zamyka oczy i nagle zalewają go melodie, nuty, rify i rytmy. Dobrze czuję się ze słowem pisanym. Co do muzyki, część moich piosenek powstała w ten sposób, że słuchałem jakiejś muzyki i nagle poczułem, że tak, ten określony kawałek brzmiałby świetnie po polsku, jest w nim jakaś wibracja, która doskonale dopasowałaby się do przekazu, jaki chodzi mi po głowie. W przypadku takich utworów, zawsze wskazuję na oryginał.
W innych przypadkach najpierw układam muzykę, melodię i dopiero na bazie tego piszę tekst. Słowa zawsze dopasowuję do muzyki.
Co do nagrywania, to chciałem być niezależny. Zastanawiałem się, jak zabrać się za nagranie. Stwierdziłem, iż najlepiej to kupić własny mikrofon, program do nagrywania, zbudować własne studio (mam na myśli położenie gąbek na ścianie pokoju i skonstruowanie pop-filtra ze starych rajstop i sitka), no i zrobić wszystko samemu. Na szczęście mam kolegę, który zajmuje się miksowaniem i masteringiem, dał mi wiele cennych rad, reszty nauczyłem się z Internetu oraz metodą prób i błędów. Ci z was, którzy słyszeli, wiedzą, że nie jest to nagranie najwyższej jakości, ale ja jestem zadowolony.
Większym problemem była sama muzyka. Każdą ścieżkę nagrywam sam. Z ukulele nie ma sprawy, czuję się dosyć pewnie z tym instrumentem, ale nagrywałem też ścieżki akordeonowe, czy basowe, a na tych instrumentach niezbyt się znam. Nieraz zdarzało się, że nagrywałem ścieżki po kilkanaście razy, a później i tak musiałem poprawiać już wirtualnie, szatkując i układając dźwięki myszką w odpowiednich miejscach.
Anarchia to wyraźna deklaracja Twojego anarchizmu. Czym więc dla Ciebie jest anarchizm?
Pytanie-rzeka. Nie wiem, z której strony zacząć. Jestem zakorzeniony w Kropotkinie i jego idei naturalnej skłonności gatunków do wzajemnej pomocy. Anarchizm oznacza dla mnie dążenie do naturalnego stanu równowagi, jaki obecnie zakłócony jest przez sztywne struktury i idee państwa oraz kapitalizmu. Państwo samym swoim istnieniem stwierdza, iż naturalnym stanem ludzkości jest chaos, entropia i żądza krwi, dlatego instytucja państwa potrzebna jest, by kontrolować i powstrzymywać ludzką zwierzęcość. Z drugiej strony mamy kapitalizm, który również uważa, że człowiek to istota z natury zdziczała, samolubna i okrutna, tyle tylko, iż kapitalizm tę dzikość w człowieku podjudza. Kapitalizm promuje współzawodnictwo i egocentryzm jako najwyższe wartości. W ten sposób napędza się ekonomiczna maszyna.
Prawda wygląda jednak tak, że są to „samospełniające” się przepowiednie. Państwo budzi w ludziach strach przed nimi samymi, kapitalizm rozdmuchuje w nich egoizm i rywalizację. W takich warunkach ciężko na rozwinięcie naturalnych, pozytywnych cech człowieka. Zwolennicy nieodzowności egzystencji państwa i kapitalizmu podają jako argument przeciwko anarchizmowi istnienie u ludzi aspołecznych, niebezpiecznych cech, jakie przecież zostały rozdmuchane właśnie przez państwo i kapitalizm! Co za hipokryzja (albo głupota).
Anarchizm ma dla mnie również oddźwięk metafizyczny. Mówiłem o kropotkinowskim dążeniu do wolności i współpracy w świecie natury, uważam jednak, iż to dążenie jest naturalną cechą duszy. Wiem, że tutaj posypią się na mnie gromy, ale nie będę ukrywał, iż nie jestem ateistą. Anarchizm jest dla mnie nierozerwalnie związany ze sferą duchową. No, ale myślę, że nie będę tutaj wchodził w filozoficzne dyskusje na temat istoty ducha i jego dążenia do wyzwolenia się z materii. To zbyt obszerny temat.
Czy kończące utwór Wilcze szczenię słowa: „Nie pomogą szubienice/To już było/ już za dużo krwi” można odebrać jako krytykę krwawej rewolucji, która zawsze zjada swoje dzieci?
Tak, dobrze to odczytałeś. Jestem pod dużym wpływem Tołstoja. Nie zaprzeczam, pociągają mnie bakuninowskie idee rewolucji, szczególnie, kiedy włączę czasami wiadomości i widzę w telewizji te aroganckie, zadowolone z siebie gęby, czy kiedy słyszę o kolejnych ofiarach propagandy państwowej albo chciwości korporacji. Co jednak zmieniłaby krwawa rewolucja? Po pierwsze w obecnych czasach środki przemocy w rękach państwa są niewspółmiernie większe od tego, czym mogą kiedykolwiek dysponować zwykli ludzie. Epoka masowej rewolucji skończyła się z rewolucją hiszpańską z 1936 i nie zmienią tego współczesne porywy, których ostatnio trochę jest, jak choćby obecne niepokoje w Turcji. Im większa agresja obywateli, tym więcej usprawiedliwienia dla zwiększenia swojej agresji znajduje państwo. Powiedzmy jednak, iż ludziom udałoby się obalić struktury państwa. Co wtedy? Czym byśmy je zastąpili? Jak bardzo ludzie przygotowani są do budowania nowego, lepszego świata?
Tutaj znowu powołam się na wojnę domową w Hiszpanii. Kiedy anarchiści obalili władzę państwa w Katalonii, okazało się, że lokalne, niezależne, nieoficjalne struktury, zarówno wiejskie jak i miejskie działają lepiej, niż wcześniejsze struktury państwowe. Dlaczego? Po pierwsze na wsi wzajemna pomoc była naturalnym stanem świadomości chłopów. Co do miast, to przez kilkadziesiąt lat działały wolnościowe organizacje robotnicze, wydawano setki czasopism anarchistycznych, nie wspominając o socjalistycznych. Istniały trupy artystów, pisarzy, poetów, podróżujących do najodleglejszych krańców kraju – i uświadamiały ludzi. Jak mówiłem – kilkadziesiąt lat ciężkiej pracy, od lat sześćdziesiątych XIX wieku, kiedy Bakunin wysłał Giuseppe Fenelliego do Madrytu, aż do 1936 roku.
A czego my oczekujemy? Że społeczeństwo przez dziesięciolecia żyjące pod dyktando neoliberalnej propagandy z jednej strony, bądź też pod ciepłym płaszczykiem państwa w postępowych socjaldemokracjach z drugiej, nagle pochwyci idee samorządności, niezależności i odpowiedzialności? Nie ma szans.
Przede wszystkim edukacja – edukowanie zarówno historyczne, filozoficzne jak i praktyczne, czasopisma wolnościowe, ale nie skupiające się tylko na ataku na państwo i kapitał, tylko prezentujące alternatywy, ponadto niezależne grupy samopomocy, samorządy, spółdzielnie. I dopiero, kiedy te idee zakorzenią się w ludziach, wtedy można zacząć mówić o rewolucji. Mam nadzieję, że przy takim rozwoju świadomości byłaby to już rewolucja bezkrwawa.
Kawałek Apokaliptyczny dowcip zadedykowałeś jednemu z „ojców anarchizmu” – Michałowi Bakuninowi. Czyżby ta dedykacja nawiązywała do jego słów, iż „duch zniszczenia jest zarazem duchem tworzenia”?
Tak. Do Bakunina mam ogromną sympatię, mam jednak na tyle optymizmu, żeby wierzyć, iż nie trzeba wszystkiego zburzyć, aby zbudować coś mądrego, mocnego, pięknego. Bakunin mówił, że ciężko budować na zgniłych fundamentach, lepiej zbudować nowe. Coś w tym jest, ale z drugiej strony być może ludzie mają w sobie więcej dobra i energii, niż się wydaje. Wybieram tutaj optymizm Kropotkina.
W utworze Afganistan w pięknych słowach opisałeś z kolei dramat tego – nękanego przez możnych tego świata – kraju. Co Cię zainspirowało w tym przypadku?
Politycy, a za nimi media, lubią operować czarno-białymi schematami, uogólnieniami. „Muzułmanie to, chrześcijanie tamto, czarni, biali, pierwszy świat, trzeci świat, Amerykanie, Irakijczycy” itd… Ale – co ze zwykłymi ludźmi? To jest największa porażka zachodniej cywilizacji. Nie dostrzegamy, że „obcy” to tak naprawdę my, tyle, że po drugiej stronie lustra. W piosence śpiewam: „Jaką kołysankę, jaką kołysankę zna zza muru wróg” i to jest ironiczne, ale i smutne podsumowanie całej tej głupoty – agresji podsycanej przez rządzących tym światem. Wróg po drugiej stronie muru również był dzieckiem, również miał matkę, siostrę, jeździł na rowerze, łowił ryby, zakochał się, podbił komuś oko, czytał książkę, może nawet tą samą, co my (może jako dziecko emocjonował się Tomkiem Sawyerem albo Juliuszem Verne?). Nam jednak każe się wierzyć, iż to nieprawda. Że określa nas religia, narodowość, pochodzenie etniczne. Obcy nigdy nie będzie taki jak my, a jeśli nie będziemy ostrożni, to grozi nam zalew obcości, która nas zniszczy. Ta sama propaganda od tylu lat. Ludzie z Zachodu są tak bardzo nadęci swoim postępem technicznym, a nie zdają sobie sprawy, że znajdują się na tym samym poziomie, co sto lat temu, kiedy Tołstoj pisał o propagandzie i szkodliwości państwa, patriotyzmu i kapitalizmu.
Ciężko się nie zgodzić z tekstem Twojej piosenki Polska – obraz naszego kraju nie napawa optymizmem, jednak na samym końcu utworu wyrażasz pewne nadzieje na przyszłość… Czy naprawdę wierzysz w to, iż w tym kraju da się jeszcze coś naprawić?
Zobaczyłeś tam nadzieję na przyszłość? Gdzie? :) „Usiądź ze mną ma dziewczyno, napijmy się wina, może kiedyś się przemieni smutna ta kraina”? Hmm… To raczej było stwierdzenie, że czasami trzeba przestać się szarpać, dać sobie spokój, bo i tak tego bajzlu już nie da się opanować. Czasami tak myślę. Na szczęście nie zawsze.
Nieobce są Ci też utwory bardziej osobiste, czasem nawet o miłosnym charakterze… Czy powstają ona na bazie własnych doświadczeń życiowych, zasłyszanych historii czy po prostu są wytworem Twojej wyobraźni?
Zwykle piszę o tym, czego doświadczam. Domyślam się, że chodzi ci o Onirkę eskapistyczną? Napisałem tą piosenkę dla mojej żony, która towarzyszy mi w tej burzliwej wędrówce życiowej od ponad czternastu lat. Kiedyś napisałem też tekst o historiach życiowych osób z mojej terapii, jakie bardzo mnie poruszyły (W tej piosence). Nie udało mi się tego jeszcze nagrać studyjnie, ale można znaleźć to na YouTube, w wersji garażowej.
Utwory zamieszczone w Sieci zapowiadane były jako zwiastun większego materiału. Czy nagranie i wydanie pełnej płyty nadal znajduje się w Twoich planach?
Taki był plan. Najpierw chciałem wrzucać swoje nagrania, utwór po utworze, przyzwyczajać do siebie słuchaczy, a później nagrać to gdzieś w studio, z muzykami, dołożyć kilka dodatkowych piosenek i spróbować dotrzeć do szerszego grona. Na razie plan utknął. Mam trochę niestabilną sytuację materialną w tym momencie. Po powrocie zza granicy ponad rok temu nie mogę przyzwyczaić się do sytuacji w Polsce. Bezrobocie, marne zarobki, arogancja pracodawców, biurokracja, ciągłe współzawodnictwo, nieufność… Męczące. Mieszkając na Zachodzie tęskniłem za Polską, wyobrażałem sobie, że zamieszkam w Krakowie albo Wrocławiu, znajdę jakąś spokojną pracę, będę mógł zająć się twórczością, aktywizmem na rodzimym polu. Doznałem sporego szoku.
Ciągle piszę piosenki, ale rzadziej, no i nie mam energii, żeby zrobić z tego coś większego. Ale wierzę, że przyjdzie taki czas, iż pozbieram się do kupy.
Czy Księżycowy Terrorysta stanie się kiedyś zespołem bądź solistą koncertowym? Wydaje mi się, że wciąż nam brakuje takich właśnie wykonawców na scenie?
Solistą koncertowym raczej nie będę. Ukulele to jednak dosyć spokojny, cichy instrument, nie widzę siebie przebijającego się z nim do większej grupy ludzi. Myślę jednak, iż Księżycowy Terrorysta mógłby świetnie funkcjonować jako zespół. Gitara basowa, perkusja, akordeon, może gitara. Myślałem nad zebraniem zespołu. No, ale jak pisałem wcześniej, muszę najpierw ogarnąć swoją sytuację materialną.
Wspomniałeś o swym epizodzie w Hare Kryszna. Podejrzewam, iż była to wtedy odtrutka na negatywy i nihilistyczny tryb punkowego życia. Co dało Ci zagłębienie się w zorganizowanej – jakby nie było – religii? Czy okres ten uważasz za czas stracony z perspektywy swego dzisiejszego anarchizmu?
Na pewno była to odtrutka na nihilizm, z którym nie czułem się szczęśliwy, potrzebowałem poczucia głębszego sensu, harmonii, a mój wczesny anarchizm nie dawał mi tego. Wręcz przeciwnie – świat wydawał się chaotycznym, nieprzyjaznym, niesprawiedliwym i bezsensownym miejscem. Ale zostanie mnichem Hare Kryszna nie było wówczas dla mnie przyłączeniem się do zorganizowanej religii, nie odczuwałem tego w ten sposób, nie była to ucieczka, czy rezygnacja z siebie na rzecz religii. Dla mnie wówczas było to wyzwanie i szansa na rozwinięcie swojego potencjału. Potrzebowałem skupienia, zadedykowania i dyscypliny. Mogłem iść na ochotnika do wojska, ale wolałem jednak coś głębszego (to żart z tym wojskiem). Mnichem byłem przez trzy lata i jest to ważny okres w moim życiu. To wtedy rozwinąłem określoną wizję świata i pojęcia wolności, rozumianej jako wolność nie tylko od zewnętrznych czynników, jak np. państwo, ale również wolność od swoich wad, egoizmu. Obecnie patrzę na to trochę inaczej, mam większą akceptację swoich słabości, no, ale mówimy o czasach, kiedy miałem niecałe 20 lat. W tak młodym wieku istnieje tendencja do radykalizmu, trudno tego uniknąć. Z czasem jednak zaczęły uwierać mnie dosyć ciasne ramy instytucji. Po trzech latach poznałem moją żonę (która również była mniszką :) i wspólnie zdecydowaliśmy zacząć niezależne życie.
Pewnego razu, kiedy mieszkałem w Bristolu, w Anglii, zrobiłem sobie spacer po mieście. Wszedłem do Oxfamu, żeby kupić jakąś książkę z drugiej ręki i poczytać przy piwku. Trafiłem na którąś książkę Petera Marshala, zdaje się, że Demanding Impossible. I wtedy przyszła dla mnie druga fala anarchizmu, tym razem dojrzalszego, bardziej doinformowanego, nastawionego na pozytywne zmiany, alternatywy i w moim przypadku połączonego z duchowością. Po prostu nie mogę oddzielić dążenia do wolności od spraw ducha. To właśnie jest dla mnie owoc doświadczenia z ruchem Hare Kryszna.
Poza graniem tworzyłeś również e-pismo Jasna Polana. Twór ten wydaje się dziś być już przeszłością… Czy definitywnie zakończyłeś ten projekt? Wydaje mi się, że zainteresowanie nim było dość spore…?
Jasna Polana to moje ukochane dziecko :) Spędziłem nad nim ponad pół roku, dzień w dzień, głównie robiąc przekłady tekstów, które uważałem za bardzo cenne, a nieznane przeciętnemu polskiemu czytelnikowi. Po pewnym czasie zacząłem odczuwać ciężar samodzielnej pracy. Byłem redaktorem, autorem i tłumaczem w jednym. Każdy numer miał ponad sto stron i po prostu nie wyrabiałem. Zainteresowanie czasopismem był jednak duże, otrzymywałem sporo listów, a nawet propozycji współpracy. Siódmy numer, który już się nie ukazał, miał powstać przy współpracy chyba trzech osób.
Co się stało? Mieszkałem wtedy w Polsce, po dłuższym pobycie w Anglii. Wreszcie skończyły mi się oszczędności i musiałem wyjechać „za chlebem”. Wylądowałem w Kopenhadze i tam niestety nie miałem już czasu na Jasną Polanę. Nie wiem, co dalej. Myślę, że przy odpowiedniej atmosferze i sytuacji życiowej mógłbym reaktywować magazyn.
Jasna Polana była pod silnym wpływem takich zacnych postaci jak Lew Tołstoj czy Edward Abramowski. Wpisywała się przez to jednoznacznie w taki bardziej duchowy, etyczny czy wreszcie pokojowy nurt anarchizmu. Są jednak anarchiści, którzy nie mają zamiaru „nadstawiać drugiego policzka” i na przemoc Państwa odpowiadają własną.
Anarchizm pokojowy wcale nie oznacza nadstawiania drugiego policzka, choć może się tak na pierwszy rzut oka wydawać. Popatrz na Gandhiego i ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa. Czy była w tym bierność? Wręcz przeciwnie. Ludzie zaczęli bojkotować Anglików – ich przemysł, handel, kulturę. Nie musieli stawać przeciwko nim z bronią. Wystarczył bojkot i rozwój niezależnych struktur, a potężne Imperium Brytyjskie musiało zrezygnować z Indii.
Moje doświadczenie jest takie, iż często zwolennicy krwawej rewolucji przeciwko państwu są bardzo młodzi, nie znają przy tym historii ani nie wiedzą niczego o anarchistycznych alternatywach społecznych. Dla nich, kto nie idzie na barykady – to reformista, zdrajca. Barykady, walka – rozumiem to, ale chciałbym, żeby te same osoby pogłębiały też swoje zrozumienie idei wolnościowych, żeby nie był to tylko bunt. Bunt karmi się łatwo, jest tyle rzeczy, które chciałoby się zniszczyć na zawsze, rzeczy przynoszących wstyd ludzkości, ale trzeba pamiętać, iż równie ważna – jeśli nie ważniejsza – jest umiejętność budowania.
Innym Twoim projektem, ściśle związanym z anarchizmem, był blog Un Libertario, gdzie przedstawiałeś „idee anarchistyczne z osobistej perspektywy”. Dlaczego prace na tym blogiem stanęły w miejscu?
Wiesz, bywa, że jestem hiperaktywnym człowiekiem. Mam sto pomysłów, zaczynam sto projektów. Z czasem niektóre z tych projektów gasną, inne żyją, a po drodze pojawiają się nowe. Staram się podchodzić do tego z dystansem – nie martwić się inicjatywami, jakim nie udało się poszybować, ani nie ograniczać twórczej fali, która czasami mnie ogarnia. Inna sprawa, iż obecnie mam okres lekkiego „wycofania”. Ciągle interesują mnie kwestie społeczne, wolnościowe, ale nie jestem w stanie wejść w to zbyt głęboko – moja (nad)wrażliwość sprawia, że zbyt przeżywam wiele spraw, dlatego świadomie odgradzam się od niektórych form aktywizmu. W tym momencie pisanie piosenek wychodzi mi lepiej, niż pisanie zaangażowanych artykułów.
Poza muzykowaniem zajmujesz się również innymi rzeczami – o których piszesz na kolejnym blogu – Garść Drobnych. Możesz opowiedzieć, co Cię jeszcze kręci, poza muzyką?
Zaskoczyłeś mnie z Garścią Drobnych. Nie myślałem, że tak łatwo trafić od Księżycowego Terrorysty do tego bloga :) Jest to blog dosyć osobliwy, niezorganizowany i miejscami zakręcony. Prowadzę go jakieś cztery lata. Można tam znaleźć codzienne narzekanie na szarość (albo radości) życia, zdjęcia z uprawy ogródka, wiersze, rysunki, relacje z włóczęgi, eseje o tarocie, Bogu, anarchizmie, o wszystkim. Jeśli ktoś chce wpaść, to zapraszam, ale nie oczekujcie spójności i oczywistości. Garść Drobnych to czysta improwizacja.
Jednym z moich ulubionych zajęć jest pisanie. Głównie piszę fikcje. W Jasnej Polanie zamieściłem kilka opowiadań, moje rzeczy były też publikowane w Akcencie i Magazynie Fantastycznym.
Obecnie pracuję nad książką, powieścią. Żmudnie mi to idzie, ale myślę, że jeżeli doprowadziłbym to do końca, to mogłoby to być coś fajnego. Jeżeli ktoś lubi fantastykę, podróże w czasie, inne wymiary oraz nadmierną ilość zwariowanych odniesień literackich, to zapraszam kiedyś, w przyszłości, do lektury.
A poza tym? Kręci mnie rower, przywiozłem z Kopenhagi mój ulubiony, stary, czasami robię dłuższe, czy krótsze wycieczki po okolicznych wioskach. Uwielbiam Neila Gaimana, podróże autostopem, choć z tym akurat mam ostatnio zastój. Bardzo kręci mnie Tatiana (moja małżonka) oraz wegetariańskie jedzenie. Czasami wkręcam się w seriale (nie, nie żartuję), ale później staram się nadrobić większą aktywnością w plenerze, np. w ogródku. Niekiedy, gdy nie mam już kompletnie niczego do powiedzenia – rysuję.
Jakieś plany na przyszłość związane z muzyką i poza nią?
Planuję ciągle pisać piosenki, daje mi to dużo radości. Wspominałem już o książce. No, a na teraz muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie, które zapewniłoby mi podstawy egzystencji. Ciężko żyć z głową w chmurach, kiedy nie ma na rachunki.
Dzięki. Zapraszam do słuchania i do zobaczenia gdzieś w realu.
Pozdro!
Strony internetowe, związane z Księżycowym Terrorystą i nie tylko:
ksiezycowy-terrorysta.blogspot.com
www.facebook.com/ksiezycowy.terrorysta
jasna-polana.blogspot.com
polaco-libertario.blogspot.com
garsc-drobnych.blogspot.com