Temat: Rasizm #25 (2/2007)
Nie zamierzam pastwić się nad tą książką. Nie będę więc koncentrował się na błędach ortograficznych (jak „Wahta” [187]) i faktograficznych (1). Nie będę wykpiwał pretensjonalnego języka (np. „eksplikacje” zamiast „wyjaśnienia”) ani osobliwej metody naukowej, z góry zapowiadającej brak obiektywizmu [9]. Przejdę nawet do porządku dziennego nad lukami w konstrukcji tej pracy – a brakuje tu refleksji nad prawicowymi czy rasistowskimi elementami w innych subkulturach takich jak tedds i Hells Angels (którzy jako zjawiska spontaniczne nie mieszczą się w forsowanym przez Pankowskiego schemacie prawicowej manipulacji) czy hip-hop i reggae (zwracanie uwagi na rasizm niebiałych jest niepoprawne politycznie!). Chcę natomiast poważnie podyskutować na temat rozumienia i roli rasizmu we współczesnym świecie, bo to problem zaiste istotny.
Zacząć należałoby od zdefiniowania pojęć. Pankowski kwestionuje samo pojęcie „rasy” twierdząc, że jest to wymysł XIX-wieczny (2). Czy aby na pewno? Przecież grupy ludzi o podobnych (z reguły dziedziczonych) cechach fizycznych istnieją niezależnie od naszej woli. Tych różnic nie da się nie dostrzegać. Już starożytni geografowie podkreślali różnice w wyglądzie poszczególnych plemion. „Rigweda” opisując podbój Indii przez Ariów z najwyższą pogardą odnosi się do ciemnoskórych i płaskonosych Drawidów. Jak zauważył Ryszard Kapuściński: „W Biblii poprzez wszystkie jej sugestywne obrazy przewijają się te dwa kolory […], zawsze tak skomponowane, że dobro jest jasne, białe, a zło jest czarne. 'Moja skóra jest czarna’ – woła w rozpaczy Hiob, aby pokazać, jak straszliwie został pokarany za grzechy. 'Nie patrz na mnie, ponieważ jestem czarna’ – błaga dziewczyna w 'Pieśni nad pieśniami’ itd.”. Charakterystyczny jest przykład Ameryki Łacińskiej: rasizm nie był tu ideologią państwową, Hiszpanie i Portugalczycy bez oporów uczestniczyli w metysażu (począwszy od koligacji między hiszpańskimi konkwistadorami a inkaską arystokracją) – a jednak spontanicznie wykształciła się tam bardzo precyzyjna klasyfikacja ras oparta właśnie na cechach zewnętrznych (3).
Faktem jest natomiast, że rasizm jako IDEOLOGIA pojawił się dopiero w XIX w. Nieprzypadkowo – był wówczas niezbędny dla uzasadnienia nowoczesnego, kapitalistycznego kolonializmu, który pozwalał garstce europejskich krajów na bezpośrednią eksploatację Afryki i Azji. Feudalnemu kolonializmowi Hiszpanii czy Portugalii rasizm nie był potrzebny, bo wyższość konkwistadorów w wystarczający sposób uzasadniała ideologia arystokratyczna, natomiast demokratyzujące się państwa europejskie musiały już uzasadnić odmowę przyznania praw kolonizowanym ludom ich rasową niższością. Rychło „Misja Białego Człowieka” przerodziła się w licytowanie „czystością rasy” wynikające z konkurencji między mocarstwami. Ciekawym jest fakt (o którym oczywiście u Pankowskiego nie przeczytamy), że pierwszym teoretykiem rasizmu był… Disraeli – brytyjski polityk konserwatywny żydowskiego pochodzenia (jak napisała Hanna Arendt „brytyjski imperialista i żydowski szowinista”). Twierdząc, że „wszystko jest rasą” a „jedyną rzeczą, która przesądza o rasie, jest krew”, przedstawił w książkach „Alvoy” (1833) i „Coningsby” ideę pansemityzmu – rasowej wyższości Żydów. Tacy powszechnie znani ideolodzy rasizmu aryjskiego jak Gobineau czy Chamberlain pojawili się później.
Dlaczego jednak rasizm trwa nadal po dekolonizacji? O dziwo, Pankowski nie powtarza tu lewackiego schematu o rasizmie jako instrumencie kapitalistów służącym do rozbijania jedności proletariatu (4), enigmatycznie sugeruje tylko jakiś spisek rasistów („planowa cyrkulacja” publikacji i idei). W rzeczywistości przyczyna żywotności rasizmu leży we wzmożonej migracji, która prowadzi do zetknięcia się ludzi różnych ras i kultur – zetknięcia nie zawsze przyjemnego (5). Współczesny popularny rasizm w krajach Zachodu jest ideologicznym uzasadnieniem konfliktu autochtonów z imigrantami: o przestrzeń publiczną, o hegemonię kulturalną, o miejsca pracy, o podział dochodu narodowego. Uczestniczą w nim – lewicowcy muszą tu spojrzeć prawdzie w oczy – głównie ludzi z klas niższych i średnich. To nie wynik manipulacji takich czy innych „ciemnych sił” tylko uboczny skutek procesów społeczno-ekonomicznych. Na poparcie tego twierdzenia przytoczę przykład ze współczesnej Republiki Południowej Afryki: w tym najlepiej rozwiniętym kraju afrykańskim mamy do czynienia z ostrymi konfliktami między miejscowymi Afrykanami a gastarbeiterami z np. Mozambiku – a przecież w tym przypadku wrogość rasowa nie wchodzi w grę (6)!
Dlatego – wbrew twierdzeniu Pankowskiego – rasizm to nie „kodowanie kultury” [30] tylko polityki i ekonomii. Innymi słowy: rasizm pojawia się wtedy, gdy na różnice biologiczne (rasowe) nakładają się podziały kulturowe (etniczne) lub ekonomiczne (klasowe).
Przejdźmy wobec tego do definicji rasizmu. W tej książce jest to pojęcie rozciągliwe niczym guma, obejmuje „dyskryminację grup wyróżnianych ze względu na pochodzenie etniczne i […] różnice kulturowe” takie jak język czy religia [35-37] (7). Dajmy sobie spokój z rozważaniem, czy np. chrześcijanie albo buddyści są „rasą”, zwróćmy natomiast uwagę, że główny wysiłek Pankowskiego idzie w kierunku uznania rasy za zjawisko kulturowe a nie biologiczne. Łączy on rasę i kulturę np. na s. 47: „Pojęcia rasy i etniczności (bądź narodowości) wydają się w dużym stopniu zachodzić na siebie […]”. Myślę, że czytelnicy dostrzegli, że Pankowski i przywoływani przez niego naukowcy głoszą w gruncie rzeczy taki sam pogląd jak rasiści utożsamiający naród z rasą, twierdzący, że kultury powstają na biologicznym podłożu rasy. Z czego wynika ta zaskakująca zbieżność? Zapewne chodzi o to, by każdą formę eksponowania etniczności można uznać za rasizm – i tym samym automatycznie zdyskwalifikować.
Być może przemawia przeze mnie skłonność do teorii spiskowych, ale w moim odczuciu wykorzenianie odrębności etnicznych, religijnych, kulturowych (czyli globalizacja kultury) leży w interesie wielkiego kapitału, który łaknie zunifikowanego rynku globalnego. Trzeba być jednak bardzo naiwnym, by wierzyć, że globalizacja przyniesie błogą harmonię. To właśnie unifikacja (także „demokratyczna”, w formie pop-kultury) prowadzi do wykluczenia! Zawsze znajdą się jednostki i grupy, które nie będą przystawały do jedynego wzorca – i tym samym znajdą się na marginesie, w pogardzie i izolacji. Gdy natomiast istnieje wiele systemów norm to partykularne różnice nie muszą prowadzić do wykluczenia.
Przyjrzyjmy się wreszcie funkcjom rasizmu we współczesnym społeczeństwie. Rozciągliwa definicja Pankowskiego pozwala mu wrzucać do jednej szuflady socjopatycznego, ziejącego nienawiścią black-metalowca (rozdz. 3), antykomunistycznego gitarowego barda Czajkowskiego (rozdz. 4) i menadżera wyzyskującego kolorowych (rozdz. 5). Czajkowski podpadł zapewne Pankowskiemu za utwór pt. „W kwestii żydowskiej”, w którym tenże śpiewał m.in.: „Żydów lubię i cenię, jak każdą inną nację / I żal mi ich, bo rzadko przeżyli okupację / […] Za getta krwawe łuny pomodlę się w świątyni / Lecz nie dam się łachudrom dziś za Holocaust winić” (8). Przyjrzyjmy się wobec tego bliżej dwóm pozostałym przypadkom.
Z jednej strony mamy wyrosłą z satanizmu subkulturę National Socialist Black Metal, w której widać wyraźnie, że rasizm jest tylko rekwizytem antyspołecznego, mizantropijnego nastawienia – NSBM nie zwalcza innych ras ale po prostu WSZYSTKICH. Przyznaje to zresztą sam Pankowski pisząc: „Rasistowska ideologia NSBM zwrócona jest nie tylko przeciwko grupom odmiennym etnicznie, ale również przeciwko współczesnemu społeczeństwu jako takiemu” [87]. Czy wobec tego jest to w ogóle rasizm – czy może po prostu mizantropia? Zwróćmy jednak uwagę na istotniejszy aspekt problemu – cytując Jona Savage’a [65] Pankowski dotyka faktu, że trwałość faszyzmu wynika z jego demonizacji przez media – w rezultacie dla socjopatycznych jednostek swastyka staje się symbolem buntu. Nie wyciąga jednak z tego żadnych wniosków. To zrozumiałe: taka sytuacja jest dla „zawodowych antyfaszystów” bardzo korzystna, bo w ten sposób mają oni na podorędziu nader dogodnego przeciwnika, którego można medialnie „sprzedać” ale który tak naprawdę nie jest w stanie zagrozić status quo bo sam się skutecznie kompromituje.
Skonfrontujmy to z drugim przypadkiem. Pankowski pisze o zachodnich firmach korzystających z nierównej wymiany handlowej z Trzecim Światem jako beneficjentach rasizmu. Czytamy: „Nie znaczy to, że pracownicy agencji reklamujących na przykład czekoladę mają być uznani za rasistów. Ich działania są po prostu wpisane w system, który podtrzymuje, a niekiedy wręcz pogłębia rasowe status quo, niezależnie od przekonań i intencji jednostek. […] Rasizm, ukryty w tak ukształtowanym globalnym systemie, jest rasizmem strukturalnym, a nie intencjonalnym” [150]. To są – proszę nie śmiać – ważkie słowa. Konstatują oderwanie ideologii rasizmu od rasizmu rzeczywistego. Okazuje się, że ludzie tworzący rasistowski system osobiście mogą nie mieć poglądów rasistowskich. Dodajmy, że ci, co mają autentyczne poglądy rasistowskie – lumpenproletariusze, robotnicy i drobnomieszczanie – na ogół nie mają wpływu na rzeczywistą strukturę zależności, z której wyrasta rasizm.
Jaki z tego wniosek? No cóż, kłania się stara marksistowska prawda: nie ma sensu walczyć z rasizmem jako poglądami, trzeba walczyć z generującym te poglądy systemem. Pankowski jednak takiego wniosku nie wyciąga. Dlaczego? Odpowiedź można wyczytać z umieszczonej na tylnej okładce notki o autorze.
Jarosław Tomaszewicz
PS
Na zakończenie pozwolę sobie na wątek osobisty. Moje nazwisko pojawia się w „Rasizmie…” w kontekście wydawania przeze mnie w połowie lat 80. skinzina „Fajna Gazeta”. W gruncie rzeczy powinienem podziękować Pankowskiemu za przypomnienie tego faktu. „Fajna Gazeta” była pismem apolitycznych Oi!Skins o wyraźnym rysie antyfaszystowskim. W jednym ze wstępniaków napisałem wtedy: „Nie zamierzamy jednak podporządkować się propagandzie środków masowego przekazu głoszącej, że każdy skinhead musi być nazistą. Po pierwsze: niech polscy wielbiciele Adolfa Hitlera pamiętają, że nazizm był ruchem antypolskim a oni – skoro są Polakami – mogą być jedynie polskimi nacjonalistami. Po drugie: oprócz nacjonalistów są także skini popierający różne odłamy lewicy – od socjalistów po anarchistów. I po trzecie wreszcie: skinheads narodzili się jako ruch antypolityczny, z równą nieufnością odnoszący się do wszystkich ideologii i partii politycznych. Taka postawa jest chyba najbardziej słuszna. Pamiętajmy, ze KAŻDA IDEOLOGIA SŁUŻY W GRUNCIE TYLKO DO OSZUKIWANIA LUDZI.” Był też tam artykuł „Pamiętajcie o Erneście Roehmie”, którego końcówka jest następująca: „Jaki sens ma przypominanie tych zdarzeń sprzed pół wieku? SA już wprawdzie dawno nie istnieje, ale dziś bojówkarzami rozmaitych frontów narodowych są kolesie z ogolonymi głowami – SKINHEADS. Są zbyt młodzi by pamiętać o losie swych poprzedników, więc historia niczego ich nie nauczyła. A przecież przywódca niemieckich nazistów Otto Remer nie ukrywa: 'Będziemy popierać skinheadów tak długo, dopóki nie dojdziemy do władzy!’ A co potem? Potem skini powędrują do obozów koncentracyjnych w ślad za lewicowcami i demokratami, punkami i kolorowymi… Tak, panowie, pamiętajcie o Erneście Roehmie!”
Przypisy:
(1) Ale nie łudźmy się – są takie: np. – wbrew Pankowskiemu – nie było Słowian na Bałkanach we wczesnej starożytności [42]; ideologia nacjonalrewolucyjna postuluje decentralizację a nie scentralizowane państwo [90]; nie ma żadnego wpływu nacjonalrewolucjonistów na włoski konserwatywny Sojusz Narodowy (AN) [91]. W rzeczywistości AN jest tak samo „faszystowski” jak SLD jest „komunistyczny”; różnica polega na tym, że totalitarny przodek AN utracił władzę w 1945 r. – a PZPR w 1989 r. Dlatego przywoływanie postaci przywódcy AN Finiego jako dowodu na poparcie neofaszystów dla globalizacji [144] to kolejna kula w płot – tym bardziej, że istnieją autentyczne koncepcje neofaszystowskiej globalizacji np. w wydaniu Kościoła Twórcy (WCOTC).
(2) Wpisuje się to w modną tendencję kwestionowania realności wszelkich bytów zbiorowych: płci, narodu, a także klasy – tylko ocean ameb. Ameb będących pokarmem większych drapieżników.
(3) Co ciekawe, sam Pankowski przywołuje przykład Brazylii, w której istnieją 492 kategorie rasowe [53]. Podobna hierarchia oparta na kolorze skóry pojawiła się wśród ciemnoskórej ludności Haiti – po wypędzeniu Europejczyków!
(4) Każdy ekonomista wie, że w interesie pracodawców jest masowy import taniej siły roboczej – a więc chcąc nie chcąc kapitaliści stają się czołową siłą antyrasistowską Zachodu.
(5) Na portalu LEWICA.PL (http://www.lewica.pl/?id=13600) ukazał się interesujący tekst Grzegorza Rybaka „Rasizm mnie brzydzi” opisujący jak polscy emigranci (nawet o antyrasistowskich wcześniej poglądach) w Wielkiej Brytanii stają się rasistami pod wpływem kontaktów z ludźmi innej rasy.
(6) Tak samo jest wszędzie, gdzie mamy do czynienia z różnicą w poziomie dochodów – by przytoczyć tylko jeszcze jeden przykład: Wybrzeże Kości Słoniowej, w którym wybuchł ostatnio konflikt między autochtonami a przybyszami z uboższego Burkina Faso.
(7) Nieustanne rozszerzanie pojęcia rasizmu przywodzi mi na myśl znakomitą „Podróż XIII Ijona Tichego” Stanisława Lema. Przedstawia w niej planetę Pintę planowo zatapianą przez samych mieszkańców, wbrew ich oczywistym interesom. Wyjaśnia to biurokratyczną inercją: „Planetę nękały niegdyś gorące wiatry i uczeni dowiedli, że grozi jej przemiana w szczerą pustynię. W związku z tym opracowali wielki plan irygacyjny. Aby go wprowadzić w życie, założono odpowiednie instytucje i nadrzędne biura; potem atoli, gdy zbudowano już sieć kanałów i zbiorników, biura nie chciały się rozwiązać i działały dalej, nawadniając Pintę coraz bardziej”. Także i teraz można mieć wrażenie, że po zwalczeniu rzeczywistego zagrożenia faszystowskiego lobby antyfaszystowskie we własnym interesie wciąż rozszerza pojęcie faszyzmu, by mieć zajęcie.
(8) Skądinąd Czajkowski dał się również poznać jako autor utworów w przejmujący sposób utożsamiających się z ludnością czeczeńską: „Potrafimy zaszlochać kiedy bity jest pies Przez brudnego, wściekłego sąsiada / Ale żadnych prawdziwych nie wytoczy nam łez Obcych ludzi nieludzka zagłada”.
Pankowski Rafał, Rasizm a kultura popularna, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2006